-
"Marvels jest po prostu nijakie". To zbiór połączenia kilku kreatywnych pomysłów i inscenizacyjnych rozwiązań, fajnej dynamiki między trójką bohaterek oraz fatalnego scenariusza, sypiącej się narracji i antagonistki z AliExpress. Największym plusem jest jednak sam czas trwania, który sprawia, że seans upływa całkiem szybko. Równie szybko jak zapewne zapomnę o tym filmie.
-
Dziwny to był seans, nie zapomnę go nigdy. Chyba nigdy nie czułem się w kinie takim boomerem, ale nawet gdy wiesz, że film nie powstał z myślą o tobie, że nie należysz do targetu, a w głowie głosem Danny'ego Glovera z "Zabójczej broni" powtarzasz sobie w kółko "I'm to old for this shit", nawet wtedy nic nie broni filmu, który koniec końców okazuje się totalnie generyczny, nudny i pozbawiony choćby jednego ciekawego bohatera.
-
Pomimo wielu mocnych stron, kilku zapadającym w pamięć sekwencji i błyskotliwym dialogom oraz całkiem zmyślnemu i oryginalnemu sposobie na domknięcie historii, koniec końców pozostawił mnie bardziej w poczuciu niedosytu aniżeli filmowego spełnienia. Trochę to smutne zważywszy, że czasu aby mnie zachwycić Scorsese dał sobie naprawdę sporo.
-
Efekt końcowy jest więcej niż oszałamiający, a idąca w parze z przepiękną oprawą przemyślana i angażująca narracja, sprawiła, że "Twój Vincent" przy Chłopach jawi się zaledwie jako techniczne demo czy benchmark możliwości jakie tkwią i w twórcach i w konsekwentnie obieranym przez nich kierunku artystycznym.
-
Wiem, brzmi to prościutko i cukierkowo, ale taka też jest przecież Barbie. Żeby jednak w pełni docenić ten film trzeba chcieć zajrzeć za tę różową kotarę utkaną z cukierkowej powierzchowność, łopatologicznych frazesów i humoru rodem z SNL i spróbować dostrzec coś poza tym. Bo to tam jest, wierzcie mi na słowo. Właśnie tego Wam i wszystkim przyszłym widzom Barbie życzę z całego serca.
-
Mimo kilku swoich problemów i nierówności to z pewnością spełniona obietnica reżysera i kinowe widowisko najwyższych lotów.
-
Koniec końców obserwując kierunek ewolucji serii wszystko sprowadza się do prostego wyboru - albo skupiasz się na scenariuszowych głupotach i ignorowaniu praw fizyki przez bohaterów, albo wsiadasz z Domem do jego Dodge'a Chargera, zapinasz pasy, patrzysz tylko przed siebie i pędzisz do przodu z akcją zanim zorientujesz się, że tutaj nic nie ma sensu. Ja wybrałem tę drugą opcję, nawet jeśli w finale może skończyć się to czołowym zderzeniem ze ścianą wybrukowaną gorzkim zawodem i rozczarowaniem
-
Oglądanie "Strażnicy Galaktyki Vol. 3" jest jak słuchanie ulubionego zespołu podczas ich ostatniej trasy koncertowej: wszystko brzmi lepiej, wszystko trafia mocniej i głębiej, ale przede wszystkim chcesz aby ta ostatnia piosenka nigdy się nie kończyła.
-
87 maja 2023
- 3
- Skomentuj
-
Jak kocham "La La Land" miłością nieskończoną i bezwarunkową, tak tutaj za dużo grzybów w tym barszczu. Zdecydowanie za dużo. Niemniej szanuje za odwagę i bezkompromisowość w realizacji własnej artystycznej wizji. To zawsze zasługuje na szacunek, niezależnie od efektu końcowego.
-
McDonagh napisał i wyreżyserował film, który w czasie trwania rozbawił mnie niejednokrotnie humorem sytuacyjnym, absurdem czy świetnie napisanymi dialogami, tylko po to, aby po napisach końcowych pozostawić mnie całkowicie rozbrojonego emocjonalnie.
-
Jawi się jako naprawdę zgrabnie poprowadzony komedio-horror z ewidentnym przestawieniem wajchy na elementy rozrywkowe i to jest dokładnie to czego mogliśmy oczekiwać po zapowiedziach. Choć dla mnie osobiście proporcje między komedią i horrorem zbyt mocno przechylają się w stronę zabawy, humoru i groteski, a zbyt rzadko dostarczają strachu i niepokoju, to nie ukrywam, że seans M3gan z każdym kolejnym upływającym dniem wspominam coraz lepiej.
-
Doskonale wykorzystuje sukces "Na noże" w wielu miejscach doskonale czerpiąc z jego najlepszych motywów i elementów, żeby zaraz później całkowicie odpiąć wrotki i zbliżyć się do bycia jego parodią. Wszystko to jednak sprawia, że choć brakuje tu tego samego napięcia i spójności narracyjnej, nie sposób nie bawić się doskonale i czerpać satysfakcję z rozwiązania zagadki jaką przygotował dla nas reżyser.
-
Czy to film idealny? Nie, podobnie jak jego poprzednia część. Czy to film, który większy nacisk kładzie na warstwę wizualną i opowiadanie historii poprzez obraz niż samą fabułę? Tak, podobnie jak jego poprzednia część. Czy James Cameron znów to zrobił i sprezentował nam seans, który mimo jego wszystkich wad i zalet przywraca nam dziecięcą radość z kina? Tak, jak zawsze.
-
Reżyser wspina się na szczyt inscenizacyjnego kunsztu w portretowaniu dwójki zakochanych i ich podrózy zarówno w pokrapianych gęstą krwistą posoką scenach gdy Maren i Lee poddają się swojej naturze, jak i w tych bardziej wyciszonych, stawiajacy nacisk na targające nimi wewnętrzne konflikty i emocjonalną samotność, w których Guadagnino i aktorzy mogą uwiarygodnić widzowi budującą się między nimi relację.
-
Bardziej od tego, że film wyszedł tak przeciętnie i asekuracyjnie, żałuję, że tak bardzo skupiając się na odpowiednim pożegnaniu i hołdzie dla Chadwicka Bosemana - aktora, zapomiano jak ważną dla niego samego i miliona widzów była postać Czarnej Pantery - symbolu. Tak, to bardzo delikatna kwestia, ale osobiście myślę, że najpiękniejszym pożegnaniem i uczczeniem pamięci po aktorze byłoby właśnie kontynuowanie jego dziedzictwa. A tak? I w Wakandzie i sercach wielu fanów nadal panuje bezkrólewie.
-
W "Halloween. Finał" David Gordon Green z pewnością nie idzie na skróty czy przez bezpiecznie utarte ścieżki i mimo że ma trudne zadanie podsumowania fabuły kultowego slahsera, do którego mitologii na przekroju kilkudziesięciu lat każdy kolejny twórca dorzucał coś od siebie, to wciąż stara się być filmem komentującym aktualnym i dostrojonym do naszych czasów.
-
Nie mogę odeprzeć od siebie wrażenia, że jako reżyser Andrew Dominik ulega w swojej interpretacji pewnej hipokryzji, rozliczając wizerunek Marilyn jako kobiety uprzedmiotowionej, traktowanej niepoważnie i sprowadzonej do poziomu ekranowego produktu, samemu przy tym pozbawiając ją w swoim filmie człowieczeństwa i głosu kosztem uprawiania swego rodzaju kina eksploatacji psychicznego udręczenia.
-
Takie są właśnie Ptaki nocy - miejscami zabawne, miejscami męczące, subtelnie nawiązujące do ruchu #MeToo, kolorowe, pstrokate, ale zbyt chaotyczne i narracyjnie poszarpane aby zaangażować samą historią na dłuższą metę.
-
Gerta Gerwig świetnie odnajduje balans między nowoczesnym, atrakcyjnym dla współczesnego widza przedstawieniem całej historii, a mimo wszystko zachowaniem ducha klasycznego kostiumowego melodramatu.
-
Baumbach przedstawia sam proces rozpadu związku, jak i późniejszego rozwodu w bardzo ludzki i szczery sposób, gdzieniegdzie pozwalając sobie nawet na nieco ironii czy czarnego humoru, szczególnie w momentach gdy z kafkowskim zacięciem przedstawia machinacje systemu prawnego.
-
Można powiedzieć, że "1917" bardziej ogląda się jak horror, a nie film wojenny, w którym w rolę zamaskowanego mordercy ścigającego naszych bohaterów wciela się sama wojna.
-
Nowozelandzki reżyser sprawnie balansuje między naprawdę zabawną satyrą, być może miejscami zbyt absurdalną, ale trafiającą w te punkty w które celuje reżyser, a naprawdę poruszającym i bardzo emocjonalnym dramatem, sprawiając że jedno oddziałuje na drugie tylko potęgując jego działanie i mieszając łzy śmiechu ze łzami wzruszenia.
-
Pozbawiona hamulców, pędząca na łeb na szyje kolejka górska, która niedbale i naprędce odhacza kolejne przystanki fabularne, nie dając widzowi ani chwili wytchnienia, byle tylko zgodnie z rozkładem zmieścić się w zakładanym metrażu i na czas dojechać do finału, w którym to wszystko rozbija się w drobny mak pozostawiając widza nie tylko z bólem głowy, ale i poczuciem, że chyba wsiadł nie do tego wagonu co trzeba.
-
Ciężko nie nazwać Irlandczyka dobrym filmem. Trzeba go docenić choćby przez jego dojrzałość i to jak piękną klamrę stanowi dla kina gangsterskiego w ogóle. Nie mogę jednak oszukiwać sam siebie twierdząc, że wcale nie czuje delikatnego poczucia zawodu, bo mam wrażenie, że w nieco bardziej skondensowanej formie i z kilkoma innymi decyzjami na etapie preprodukcji, Martin Scorsese mógłby nam dać coś wybitnego.
-
Dawno nie miałem tak silnego odczucia w kinie, że ktoś próbuje uwłaczać mojej inteligencji.
-
Klasę i wielkość "Lśnienia" historia zweryfikowała jako arcydzieło kinematografii, a Doktora Sen zapewne nie będę pamiętał po tygodniu.
-
Przykład filmu który ma szanse stać się klasykiem gatunku nie po latach, dekadach czy zmianie sposobu w jaki postrzegamy kino, a już teraz.
-
Prawdopodobnie jeden z najlepszych, najbardziej przewrotnych i zabawnych filmów jakie zobaczycie w tym roku, a świadomość gatunku, nawiązania do klasyki kina noir, twórczości Agaty Christie i odwaga z jaką reżyser bawi się schematami igrając z oczekiwaniami i przyzwyczajeniami widza, jest więcej niż godna podziwu.
-
Sporym paradoksem jest, że w filmie w którym Agnieszka Holland mówi o bezkompromisowości i odwadze widać tyle bezpieczeństwa i zachowawczości.
-
Jest trochę jak pączek pozbawiony nadzienia - niby cieszy oko, ale po wgryzieniu się w temat zionie pustką i gorzkim posmakiem niespełnionej obietnicy.
-
To jest właśnie siła Bożego Ciała - wyważenie, uczciwość, nienachalność swojego przekazu, ale przede wszystkim brak protekcjonalności, bo Jan Komasa ani przez chwilę nie patrzy z góry na swoich pełnych ludzkich wad i odruchów bohaterów.
-
Phoenix wspina się na wyżyny aktorstwa uzupełniając doskonałą grą te luki, które pozostawił reżyser oraz dwojąc się i trojąc starając się kreować obraz złożony, niejednoznaczny, w miejscach w których reżyser woli stawiać na dosłowność.
-
To nie kolejne epickie sci-fi, nie żaden survival z astronautą w roli głównej. "Ad Astra" to w zasadzie bardzo intymny psychodramat, w którym "2001: Odyseja kosmiczna" spotyka się z "Czasem apokalipsy", a reżyser tylko wykorzystuje ogromną skalę kosmosu do opowiedzenia poruszającej historii o relacji syna z ojcem oraz dywagowania na temat samotności.
-
Pixar po raz kolejny przeskoczył sam siebie i dostarczył najlepszą odsłonę serii.
-
Wszystkiego jest tu po prostu więcej, częściej i dłużej, niestety często kosztem płynności fabuły i przejrzystości narracji.
-
Zdecydowanie jeden z tych letnich, luźnych horrorów, na którym bardziej od niepokoju czy strachy liczy się dobra zabawa.
-
Po prostu lubię od czasu do czasu dostać tego swojego odgrzewanego kotleta, który nie zachwyca, który nie ma mnie czarować swoją wykwintnością i łechtać wymagających kubków smakowych, a który ma mnie po prostu nasycić i sprawić, że wyjdę z sali kinowej zadowolony. A tak zdecydowanie było...
-
Kolejny po zeszłorocznym "Halloween" dowód na to, że jeśli masz odpowiedni pomysł na rewitalizację serii, to slashery wywodzące się z śmieciowego kina klasy B wciąż mogą mieć swoje miejsce w realiach współczesnego kina.
-
Z trudnego zadania przed jakim stało "Daleko od domu" film wywiązał się nadspodziewanie dobrze. Sprawdza się w swojej roli epilogu do "Końca gry" ,równocześnie uspokajając wszystkich fanów pokazując, że okręt o nazwie MCU zmierza dobrym kursem, ale wciąż w tylko sobie znanym kierunku.