Członkowie organizacji Ruchu Oporu ponownie stawiają czoła Najwyższemu Porządkowi.
- Aktorzy: Daisy Ridley, Adam Driver, John Boyega, Oscar Isaac, Billy Dee Williams i 15 więcej
- Reżyser: J.J. Abrams
- Scenarzyści: J.J. Abrams, Chris Terrio
- Premiera kinowa: 19 grudnia 2019
- Premiera światowa: 16 grudnia 2019
- Ostatnia aktywność: 4 kwietnia
- Dodany: 7 marca 2018
-
Disney trochę pogubił się w swoich poczynaniach i pragnąc zadowolić niemal każdego, pozostawił gros fanów z uczuciem niedosytu. Wydaje się jednak, iż koncern spod znaku Kaczora Donalda i Myszki Miki zaczyna wyciągać wnioski.
-
Niezwykle trudno nazwać nową trylogię spójną wizją, bo początek był obiecujący, a kolejne odsłony popsuły te pierwsze, entuzjastyczne wrażenie. Efekty specjalne same nie grają i nie przełożą się na sukces filmu, a w przypadku dziewiątego epizodu udowodniono, że można zarżnąć kurę znoszącą złote jajka poprzez brak zdecydowania i chęci zrobienia czegoś wspaniałego, a nie tylko zakończenia gwiezdnej sagi na przysłowiowy odwal.
-
Na ostatnią odsłonę kosmicznej sagi można patrzeć zarówno jako na zwieńczenie wielkiego filmowego cyklu, jak i równie wielką porażkę.
-
J.J. Abrams oddał nam epizodem IX film potężny, przeładowany treścią i wypakowany po brzegi najczystszymi emocjami. Jest to zarazem film, który w wielu względach osiąga sukces, a w wielu, mimo najlepszych intencji, po prostu zawodzi.
-
Niestety tylko porządny film i nawet niezłe zakończenie sagi o Skywalkerach.
-
Okazał się zlepkiem niemal wszystkich i wszystkiego, z czym zetknęliśmy nie tylko w nowej trylogii, ale i we wcześniejszych częściach sagi. J.J. nie poszedł na żaden kompromis i dotknął niemal każdego tematu, tworząc szalony kogel mogel, zwariowany aglomerat wątków i postaci.
-
To nie tylko nostalgiczne zakończenie filmów, które wielu widzom towarzyszą od najmłodszych lat. To także wgląd w przyszłość kosmicznej serii, przed którą otwiera się teraz cała galaktyka możliwości.
-
Przykro mi się zrobiło, gdy wychodziłam z kina z ostatnich "Gwiezdnych wojen". Nie dlatego, że saga się skończyła, ale dlatego, że skończyła się w tak bezbarwny sposób.
-
Jestem bowiem przekonany, że ci którzy nie byli zadowoleni z tego, co serwowało nam Disney do tej pory, po seansie "Gwiezdne Wojny - Skywalker. Odrodzenie" zdania nie zmienią. Jeśli jednak podobały Wam się dwa ostatnie filmy, to IX epizod dobrze wpisze się w ten całokształt. To są nowe Gwiezdne Wojny. Star Wars, jakie powstawały około 40 lat temu już nie wrócą.
-
Nie nazwę "Skywalkera: Odrodzenia" nieudanym - bo po pierwsze wieszanie na nim psów jest nieuzasadnione, ale co ważniejsze - to byłby nonsens dla kogoś, kto pasjonuje się tą epopeją. Wygląda jednak na to, że Disney pokazuje nam, w którym zamierza skręcić kierunku.
-
Istny rollercoaster zwrotów fabularnych, kolejnych sekwencji akcji, bitew, nawiązywania do poprzednich filmów, w którym najważniejsze, a więc bohaterowie i sama historia gdzieś tracą na znaczeniu. Ale ładnie to wygląda i dużo się dzieje, więc do przeżuwania popcornu bez zwracania uwagi na fabułę może nadawać się nieźle.
-
To jest tak denne i koszmarnie dziurawe, nieśmieszne i zwyczajnie nudne, że tego się nie da oglądać.
-
Pozbawiona hamulców, pędząca na łeb na szyje kolejka górska, która niedbale i naprędce odhacza kolejne przystanki fabularne, nie dając widzowi ani chwili wytchnienia, byle tylko zgodnie z rozkładem zmieścić się w zakładanym metrażu i na czas dojechać do finału, w którym to wszystko rozbija się w drobny mak pozostawiając widza nie tylko z bólem głowy, ale i poczuciem, że chyba wsiadł nie do tego wagonu co trzeba.
-
Jest mi przykro. Duch "Gwiezdnych wojen" rozpłynął się i nawet muzyka Johna Williamsa nie jest w stanie go przywołać. Finał finałów, który miał zamknąć wszystkie wątki, zakończyć sagę Skywalkerów i wyjaśnić pochodzenie Rey nie spełnia oczekiwań. Jedzie na nostalgii, której stężenie przekracza dopuszczalną normę - powrót Billy'ego Dee Williamsa do roli Lando Calrissiana to raczej skok na portfele dawnych fanów.
-
Film-dziura nie tylko dlatego, że działa na zasadzie "domyśl się", ale i ponieważ za jego pomocą Disney w masce J.J'a Abramsa usilnie bada grunt.
-
Machina Disneya zupełnie nie poradziła sobie z kontynuacją marki. Boli brak spójności z poprzednią odsłoną serii, najbardziej bolą jednak kompletnie nietrafione rozwiązania fabularne - nawet przy mocnej poprawce na gwiezdnowojenną logikę Skywalker: Odrodzenie kompletnie nie broni się scenariuszowo.
-
Abrams napisał tym filmem własny i momentami naprawdę piękny list miłosny do "Gwiezdnych wojen", musiał jednak zaadresować go do zbyt wielu odbiorców. A że miłość bywa trudna, nie wszyscy po jego przeczytaniu będą szczęśliwi.
-
Pozwala na dwugodzinne obserwowanie kosmicznych fajerwerków i laserowej szermierki w towarzystwie paru znajomych twarzy. Jasne, po zwieńczeniu serii tej miary można było oczekiwać więcej. Patrząc jednak na kompletny brak pomysłu, co z nią dalej zrobić, dobrze, że Disney skupia się na nowych projektach, a Skywalkerów zostawia w spokoju.
-
I tak się to wszystko kręci, bezpiecznie, hałaśliwie, nostalgicznie. I tak się zamyka. Czy warto było czekać na trzecią trylogię? Z pewnością miała swoje niekwestionowane zalety, na podsumowania przyjdzie jeszcze czas.
-
Dobre, nawet sensowne zamknięcie nowej trylogii. Świetni aktorzy, bardzo dużo akcji, setka wzruszeń. A jednocześnie trochę dziurawy scenariusz oraz dziwne uczucie robienia wielu rzeczy na siłę.
-
Tak naprawdę rozczarować może się tylko ten, kto spodziewał się połączenia wszystkich wątków z trzech trylogii. Każdy jednak, kto da szansę najnowszemu dziełu J. J. Abramsa i przymknie oko na drobne poślizgnięcia, będzie się bawił i wzruszał na najnowszych Gwiezdnych wojnach równie dobrze, jak przed laty.
-
Jedno jest pewne - seans nie pozostawia widza obojętnym, a za te wszystkie mrugnięcia okiem do wiernych fanów marki, mam ochotę J.J. Abramsa przytulić - w końcu nie na darmo straciłem tyle godzin swojego życia na śledzenie tych wszystkich dodatkowych źródeł w postaci komiksów, książek i seriali.
-
Mimo kilku niedociągnięć scenariuszowych, pożegnanie z "Gwiezdnymi wojnami" to coś, czego nie można przegapić. To koniec epoki, koniec baśni... Baśni o konflikcie, o przyjaźni, o dojrzewaniu. "Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie" to nie jest poziom sagi z lat 70. i 80., ale przy tak wysokich oczekiwaniach, całkiem sympatyczne pożegnanie.
-
Bardzo udana korekta kursu, na jaki zboczył "Ostatni Jedi". Film Abrams jest dla mnie dziełem kompletnym, zarówno jako samodzielny twór, jak również zwieńczenie całej trylogii. Przywraca on wszystko to, co doskonale funkcjonowało w "Przebudzeniu Mocy" oraz starego, "przygodowego ducha", a jednocześnie nie jest już odtwórczy i ostatecznie oddaje sprawiedliwość postaciom Kylo Rena, Rey oraz Lei.
-
Primaaprilisowy żart, jaki postanowił zrobić nam Disney wraz z reżyserem, J. J. Abramsem. Problem polega na tym, że do 1 kwietnia jeszcze daleko, a film już jest w kinach.
-
Nieślubne dziecko "Kosmicznych jaj" Mela Brooksa oraz słabych fanfików publikowanych na anonimowych, internetowych blogach. Scenariusz to pełna absurdu abominacja i kpina z inteligencji widzów, gra aktorów i jakość reżyserii pozostawiają wiele do życzenia, zawodzi nawet część scen akcji.
-
Odgrzany po raz trzeci kotlet, ograne do bólu schematy, wręcz linearna i ramowa fabuła, totalny absurdalny bajzel w scenariuszu i akcja gnająca bez sensu z prędkością nadświetlną.
-
Ponad dwie godziny porządnej rozrywki, podanej w przystępny i przyjemny dla oka sposób.
-
Niestety, w Skywalker. Odrodzenie brak miejsca na oryginalność. Dzieje się dużo i szybko, intensywnie, akcja goni akcję, nic nie może tu wybrzmieć, bo zaraz wydarza się coś nowego. Nie ma czasu na rozmowy, chwilę wytchnienia, zbudowanie napięcia.
-
Wygląda to tak, jakby J.J. Abrams nie mógł pogodzić się z wizją Johnsona i wszystkie jego pomysły wyrzucił do kosza. Można narzekać na "Ostatniego Jedi", bo to też nie był film idealny, ale w porównaniu do do finałowej odsłony próbował wprowadzić coś nowego, na przykładzie pochodzenia Rey i jej relacji z Kylo. Tymczasem "Skywalker. Odrodzenie" przez cały czas jest filmem bezpiecznym, który ani przez moment nie wychodzi poza żadne bariery i przez to brak mu własnej tożsamości.
-
Epizod dziewiąty ani nie stał się odrodzeniem całej serii, ani nie przywrócił mi wiary w to, że nowym miotłom w LucasFilm chodzi o cokolwiek więcej, niż o kolejne opłaty licencyjne od producentów koszulek, kubków i płatków śniadaniowych.
-
Może nie jest to wymarzone zakończenie sagi, ale bardzo prawdopodobne, że to najbardziej efektowny film cyklu.
-
Z wielkiego zakończenia wyszedł dobry film, który błędy i głupoty fabularne nadrabia kwestią wizualną. Nie zostanie wybitnym dziełem, ale to wciąż przyjemny seans. O ile zapomnicie o logice.
-
Nie jest najlepszym finałem Gwiezdnych wojen, jaki mogłem sobie wymarzyć, jednak mimo mnóstwa wad, dostarcza rozrywki.
-
Katastrofa i kompromitacja Disneya. Zrobienie tak złego filmu jest sztuką.
-
Zgodnie z zapowiedziami pierwoszoplanowego aktorskiego trio, żadne z nich nie powróci już do gwiezdnowojennego uniwersum. Dlatego z ust fana to bardzo trudne i nieco bolesne wyznanie, ale jednak cieszę się, że wszystkich ich widziałem po raz ostatni.
-
Mimo że niektóre wybory Abramsa wydają się bezsensowne, a inne działają tylko z uwagi na sentyment, jakoś mu się to udało. Powstał film nierówny, ale broniący się, choć wprawdzie bardziej jako zwieńczenie tej trylogii niż całej kilkudziesięcioletniej sagi.