Dziennik
-
69 lat po premierze pierwszej Godzilli twórcom wciąż nie brakuje pomysłów, by stale modyfikować formułę filmów o gigantycznych bestiach. Wiele się od tego czasu zmieniło, szczególnie w kwestii zaplecza technicznego. Do dzisiaj jednak wielki potwór nieustępliwie kroczący naprzód niczym żywioł okazuje się idealnym fundamentem do przekazywania wartościowych lekcji wyciągniętych ze światowej historii. Pomijając oryginalną odsłonę, jest to prawdopodobnie najlepszy film dotychczas.
-
Otóż film Paula Kinga sam w sobie jest całkiem dobry. Jednak jego problem tkwi w tym jaką interpretację tej postaci oferuje. A jest ona niespecjalnie ciekawa i zbędna.
-
Względnie zabawna i przeznaczona do wąskiej grupy odbiorców opowieść o barwnym świecie sceny, na której znajdzie się miejsce dla każdego.
-
W monster-movie Yamazakiego Godzilla nie ucieleśnia już jednego lęku, lecz pojawia się w miejscu katastrofy, śmierci, zniszczenia. Przypomina o bezsilności człowieka, a jednak tego samego człowieka motywuje do zmierzenia się z własną słabością. Jak na utytułowaną popkulturową ikonę przystało.
-
Niemal każda postać jest papierowa i pozbawiona mocy sprawczej, więc trudno się zaangażować, albo przejąć. Nie oczekuję bynajmniej dramatów egzystencjalnych od komedii świątecznej, ale chociaż jeden trójwymiarowy bohater, który nie czeka bezczynnie aż jego problemy same się rozwiążą, mógłby nadać nieco kolorytu tej bladej, infantylnej do bólu zębów historii, w której tylko ładne widoczki się bronią.
-
Świetna historia o podążaniu za swoimi marzeniami i walce o coś, co się dawno straciło. O nawiązywaniu nowych przyjaźni i uzmysłowieniu sobie, że przez życie nie idzie się samemu, a z innymi ludźmi. Paul King ukrył w tej produkcji morał, który bardzo szybko trafi do młodych widzów.
-
Wciąż aktualna i przypominająca senny koszmar satyryczna antyutopia, która z dzisiejszej perspektywy jawi się jako antycypacja higieny ras spod znaku nazizmu.
-
Godzilla: Minus One opowiada o sile ludzkiej woli. Te filmy nigdy nie były o Godzilli, a o walce z nią. O przekuciu traumy w energię do działania. Są dowodem na to, jak wiele zła potrafi wyrządzić człowiek, ale też jak wiele jest w stanie zrobić, by je naprawić lub powstrzymać. To film o konflikcie z monstrum, który toczy każde z nas. Nieważne, czy potwór sięga pierwszego piętra czy kryje głowę w chmurach. My, z poziomu gruntu, musimy się z nim zmierzyć, bez względu na różnice skali.
-
Wspaniała opowieść o ludzkości, która przyparta do muru potrafi zrobić wspaniałe rzeczy i wzbić się ponad podziały. Takashi Yamazaki osiągnął to, czego Gereth Edwards i Adam Wingard nie zdołali w swoich wysokobudżetowych filmach. Z nadzieją będę wypatrywać kolejnej części sagi od japońskiego twórcy.
-
Oglądając "Wonkę" miałem poczucie, że potrzebny był taki film na święta. Nie wiem czy stanie się on klasykiem, bo to pochodna wielu zmiennych. Ale może chociaż w tym roku zluzuje nieco "Kevina...". Choć Hugh Grant ma pewnie inne zdanie na ten temat...
-
Karapetian posługuje się w swojej drugiej fabule metaforami tyleż prostymi, co bystrymi. Krwawe plamy, z biegiem filmu coraz bardziej pokrywające powierzchnię pomarańczowego materiału, stanowią oczywisty, ale i złowieszczy obraz postępującego szaleństwa tytułowego bohatera.
-
Jest obrazem w dużej mierze opartym na emocjach, stawiającym na rozbudowę interakcji między bohaterami. W trakcie 90-minutowego seansu przyglądamy się nie tylko męskim bojom, ale też narodzinom nietypowych przyjaźni. Całość doprawiono odpowiednią dawką kosmicznej przygody, a także postawiono na fundamencie wizjonerskiej scenografii, inspirowanej "Ósmym pasażerem Nostromo".
-
Jako telewizyjny fenomen serial utrzymał swoją pozycję przez trzy sezony, lecz dziełem zabawnym, wzruszającym, przemyślanym, pokręconym, prowokującym permanentny uśmiech na twarzy, stanowiącym potrzebną każdemu ucieczkę od rzeczywistości, wreszcie istotnym kulturowo pozostał przez sezonów sześć.
-
Wyrosła na gruncie ówczesnej fascynacji starożytnym Egiptem pełna napięcia i rozmachu opowieść o zakazanej miłości i związanej z nią klątwie.
-
Jeden z najlepszych filmów rozrywkowych roku. To kino proste, ale konsekwentne w swoich założeniach, budujące silną narrację opartą na emocjach i przekazie zakotwiczonym w powojennym japońskim narodzie oraz lękach, które dzisiaj ponownie nas nawiedzają. 15 milionów dolarów w filmie jest pomnożone przynajmniej parę razy, a sceny z Godzillą jawią się nam w sposób monumentalny, epicki i wręcz mityczny - coś, co mnie zawsze pociągało w filmach z Kaijū.
-
Godzilla Minus One jest naprawdę tak dobry, jak się o nim mówi. To triumf KINA w jego najczystszej postaci i absolutne spełnienie marzeń fanów Króla Potworów. Na 70. rocznicę jego powstania dostaliśmy perłę, do której przez lata będą się odnosić inni twórcy. Japońska produkcja wyznacza nowy-stary kierunek gatunkowi i udowadnia, że w klasyce tkwi ogromny potencjał. To potwornie dobry film na każdym poziomie realizacyjnym - efektów, scenariusza, realizacji i gry aktorskiej.
-
Skoro zatem "Trolle 3" niespecjalnie czegoś uczą, to czy chociaż bawią? Żeby oddać sprawiedliwość, trzeba powiedzieć że "były momenty" - jakby rzekł komentator typowego meczu polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Tyle że tego najzabawniejszego w rodzimej wersji językowej, nawiązującego zresztą do naszego sportu narodowego i pamiętnego wykonania hymnu przez Edytę Górniak, dzieci pewnie nie zrozumieją.
-
To film, który początkowo fascynuje jako epicka saga, ale ostatecznie rozczarowuje. "Koliber" prawdopodobnie najlepiej sprawdziłby się jako serial.
-
Kino o człowieku z sercem na dłoni, kochającym może naiwnie, ale szczerze, gotowym do poświęceń w imię miłości i dla dobra innych osób.
-
Jest nie tylko spełnionym widowiskiem, w którym Kaiju jest niepowstrzymaną siłą natury pustoszącą tereny zamieszkałe przez człowieka, ale jest naprawdę angażującym melodramatem wojennym. A może nawet przede wszystkim.
-
Studio Dreamworks stanęło na wysokości zadania i dostarczyło kolejną bajkę, która spodoba się fanom. Oczywiście "Trollom 3" daleko do poziomu "Kota w Butach Ostatnie życzenie", ale jest to dalej świetna rozrywka dla całej rodziny. Jestem też przekonany, że wiele osób po seansie sięgnie po oficjalny soundtrack, który jest naładowany wieloma pozytywnymi utworami.
-
To nie kino dla każdego. Jest oszczędny w słowach, dlatego łatwo traci skupienie i zainteresowanie widza. Koneserzy "powolnego kina" będą rozkoszować się w zachwycających zdjęciach. Chociaż Islandia została pokazana minimalistycznie w czerni i bieli, widza uderza bogactwo oszałamiających krajobrazów.
-
Godzilla Minus One ma wszystko to, co powinien mieć film o Królu Potworów.
-
Godzilla Minus One to nie tylko świetne efekty specjalne, mogące konkurować bez problemów z efektami z największych amerykańskich hitów, ale również bardzo naturalnie i sugestywnie przygotowana scenografia, świetna gra aktorska oraz - a może nawet przede wszystkim - wątki ukryte pod powierzchnią, związane z ludźmi, społeczeństwem oraz naszą naturą.
-
Wizualnie i tematycznie "Tom" odwołuje się do innych klasyków kina grozy: budzi ten sam bolesny dreszcz co "Misery", bywa sfotografowany równie wizjonersko jak "Lśnienie". Jest też we wrażliwości estetycznej Dolana coś z kubrickowskiego umiłowania do surrealizmu.
-
Tożsamość bohaterek swoje centrum znajduje w obszarach ich własnych, surrealnych złudzeń. Jako film o braku samoakceptacji i zniekształconych standardach piękna jest to materiał intrygujący. Jako horror urasta debiut Patricka Kennelly'ego do rangi udziwnionego gross out movie.
-
Polański nakręcił film tak o ludzkich namiętnościach, jak i słabościach, dylematy bohaterów zdają się prześladować ich na każdej stronie scenariusza. Ocena postaci, ich arogancji, dziecinności, poczynań pozostaje w indywidualnym geście każdego widza.
-
W końcu "Godzilla Minus One" to świetne, nowe spojrzenie na oryginał, które obiera świeżą perspektywę na temat wojny i prezentuje złożony oraz dojrzały portret kraju, który musi ponownie podnieść się z gruzu po poprzedniej tragedii.
-
Kristoffer Borgli wraca po niezłej "Chorej na siebie" z filmem, który również mierzy się z tematem sławy, choć od innej strony. Jego dobre pojęcie o współczesnym świecie i internecie znowu skutkuje udaną produkcją, która do tego jest zauważalną poprawą dla niego jako reżysera.
-
7.51 grudnia
- 4
- #5 w nowych
- Skomentuj
-
U mnie zauroczenie nadeszło po trzecim epizodzie, by na piątym przeobrazić się w autentyczną miłość. Jako człek, który spędził wiele godzin z Jinem Sakai i odkrył piękno Tsushimy, delektowałem się w w takim samym stopniu każdym kadrem "Niebieskookiego samuraja". Każdym! Powiadam Wam: wycinać, oprawiać i wieszać na ścianie. Animacja będąca połączeniem 2D i 3D jest bardzo szczegółowa i płynna zarazem. Odwiedzicie miejsce, które trudno będzie pożegnać i lokacje, do których strach powracać.
-
Powstał film o trudach randkowania, rzucaniu sobie wyzwań, na przemian radzeniu sobie z problemami i uciekaniu od nich. Nie ma w "All Over the Guy" bohaterów bez winy, nie ma perfekcyjnie wyartykułowanych, obliczonych na efekt przemów, które brzmią na równi sztucznie i kiczowato - à la "I'm just a girl..." z "Notting Hill". Są za to racjonalnie nakreślone postaci, otwarcie mówiące o swoich słabościach, a naturalne role aktorów sprawiają, że można się z nimi identyfikować.
-
To jest kino dla osób empatycznych. A że opowiedziane jest z zaskakującą jak na debiut wprawą i wyczuciem i absolutnie genialnie zagrane, zwłaszcza przez odtwórczynię młodej Evy - Rosę Marchant, jeszcze bardziej wwierca się w głowę i serce. Sztuka powinna poruszać trudne tematy, a kino nie może być tylko ucieczką. Ale ten seans boli. Fizycznie i psychicznie.
-
Na tym polega urok "Niedźwiedzi nie istnieją", kina rozczulającego swym humorem, ale też pozostawiającego z dylematami, na które nie ma łatwych odpowiedzi.
-
Kino katartyczne i oddające hołd tym, którzy odeszli, sprawnie łączące wątki kryminalne z opowieścią o dojrzewaniu w cieniu traum.
-
W powolnie i pięknie sfotografowanym filmie Panahi znakomicie balansuje między sytuacyjnym humorem, absurdem i paranoją, natomiast w finale wali nas w głowę obuchem.
-
W każdym bądź razie mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym ujęciem problemu, dobrze poprowadzoną historią, obfitującą w grozę bez plastiku i wstrętnego moralizatorstwa. Podoba się i to bardzo.
-
Nie ma w "Saltburn" niczego do czego warto byłoby wracać w myślach. Jest ono pustą produkcją, która trochę rozbawi, pokaże piękne widoki, a także zadowoli widokiem paru znanych i utalentowanych nazwisk, ale nie pozostawi po sobie nic. W końcu nie ma tu nawet niczego specjalnie odważnego.
-
Film jest długi i tak jak pierwszy i drugi akt zachowują odpowiednie tempo, tak końcówka przypomina nieco dopychanie wydarzeń na siłę kolanem, by zmieścić wszystko w niecałych trzech godzinach. To trochę zgrzyta, ale nie psuje przyjemności oglądania.
-
Ponadczasowa opowieść o dezercji w imię miłości, w centrum której stoi relacja dwojga osób, zakłócana hałasem zrzucanych bomb.