Dziennik
-
Nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony, podchodząc do seansu, a "Stream" i tak mnie rozczarował, to horror zupełnie bez wyobraźni i bez polotu. Nie wiem, jakim cudem do współpracy udało się zaprosić Tony'ego Todda, Tima Curry'ego, Billa Moseleya, Dee Wallace i Danielle Harris.
-
Wątek bezsilności kobiet wobec zbrodni na nich został ukazany tak, jak wygląda naprawdę. Niezależnie czy mamy lata 70. ubiegłego wieku czy 2024 rok, walka ofiar przemocy seksualnej i wykorzystywania przypomina wyprawę Don Kichota na wiatraki.
-
Czyżby film idealny? Na to wygląda, choć moim zdaniem finał został trochę przeciągnięty, ale może to kwestia mojego sensorycznego przeciążenia taką mocą wrażeń, jakie zapewnia film. Bierzcie i oglądajcie go wszyscy.
-
Wybraniec jest świetnie zrealizowany - ziarnisty obraz wzmacnia poczucie zaglądania przez widza do czasów rozgrywania się akcji, od początku do końca bije z niego mroczny blichtr przeplatający się z obskurnymi i brudnymi sceneriami Nowego Jorku. To fantastyczny aktorsko i wciągający scenariuszowo obraz rosnącej potęgi Donalda Trumpa oraz słabnącej kontroli Roya Cohna nad nim.
-
Viggo Mortensen odwalił kawał dobrej roboty tworząc The Dead Don't Hurt. Wspaniały, feministyczny przekaz krytykujący nepotyzm, korupcję czy mizoginię. Widza karmi się wspaniałą kreacją Vicky Krieps, która zagrała jedną ze swoich lepszych ról. Nie bójcie się tego, że film Was od razu nie wciągnie. Macie się nim delektować, a nie zjadać w całości.
-
Wypowiedzi ekspertów i rodziny przeplatane są licznymi nagraniami i zdjęciami archiwalnymi, przykładami dzieł Warhola, jego cytatami czy nawet instruktarzem metod używanych przez artystę. Na pierwszy rzut oka może to się wydawać przytłaczające, może nawet chaotyczne. W tym szaleństwie jest jednak metoda. To audiowizualne doświadczenie dostarcza widzowi wiedzy, zaciekawia swoją formą.
-
Wojna i rewolta to film wyróżniający się jakością na tle większości nowości Netflixa. Był tu potencjał na świetne kino, a ostatecznie otrzymaliśmy tylko solidną historyczną rozprawkę z niewykorzystanym do końca głównym wątkiem.
-
Pierwsza połowa filmu, gdy tajemnica pozostaje tajemnicą, jest naprawdę ciekawa i intrygująca. W głowie widza mogą legnąć się różne domysły. W drugiej połowie filmu do głosu dochodzą przemyślenia na temat kondycji moralnej świata bogaczy. Zaczyna być krwawo, ale raczej mało widowiskowo, bez ikry, powiedziałabym. Ta partia filmu przypadła mi do gustu zdecydowanie mniej, choć nie da się ukryć, że trudno było o inną pointe.
-
Noszący znamiona thrillera kryminał - całkiem skądinąd niezły - o ludziach z amerykańskiego Południa, których losy splatają się w sposób najdziwniejszy z możliwych.
-
Napad nie jest produkcją bezbłędną, momentami szuka własnej tożsamości jak Polska w tamtych latach. Film jest prosty i poprawny, bez większego suspensu, na czym trochę traci. Pomimo tego wciąż jest to produkcja, którą chce się oglądać dalej, bo jest po prostu ciekawa
-
Jestem też pod wrażeniem, jak z robota, który dysponuje drewnianym głosem i siłą rzeczy nie ma mimiki, udało się stworzyć wielowymiarową postać. Do tego dobrano wspaniałą, wpadającą w ucho muzykę. A to wszystko złożyło się na bardzo udany seans. Chciałabym, by "poważne" dramaty miały w sobie tyle szczerości i emocjonalnej dojrzałości, co ta ujmująca bajka o robocie, w którym budzą się uczucia.
-
Sieć powiązań, główna fabularna intryga, modus operandi z powodzeniem wywiódł mnie w pole, ale to jeszcze nie znaczy, że uważam go na udany. Coś mi w tej warstwie fabularnej nie zagrało i chyba jeszcze muszę nad tym podumać. Jeśli chodzi o wykonanie, wszystkie doświadczenia sensoryczne, jakie funduje nam ta produkcja, posiłkowanie się analogowymi rozwiązaniami i ucieczka od popcornowych chwytów, od razu stawia obraz wysoko ponad większość współczesnych filmów z gatunku i to jego największy plus.
-
Art the Clown to dziś ikona horroru, co nie ulega żadnej wątpliwości. W weekend otwarcia w polskich kinach sequel obejrzało blisko 140 tys. widzów. Powstanie kolejnej części - "Terrifier 4" - to tylko kwestia czasu. Mam nadzieję, że w "czwórce" Leone wróci do korzeni i akcję swego widowiska osadzi podczas halloween, bo potencjału christmasowego horroru - poza tą jedną, początkową sceną - niestety w pełni nie wykorzystał.
-
Miasteczko Salem miało potencjał na bycie lepszym filmem. Nie zamierzam go zupełnie przekreślać - pod kątem budowania atmosfery grozy miało swoje dobre momenty i pomysły. Szkoda, że słabość w prowadzeniu postaci, obniżające się napięcie i braki w samej historii wzięły górę.
-
Jakościowo "trójka" daje ogrom fantastycznej rozrywki, znów bezbłędnie balansuje pomiędzy obrzydliwością a rozbrajającą komedią rodem z filmów niemych. To kino z założenia przerysowane, przeginające, zaskakująco spójne i rozwinięte fabularnie. Pałam do niego żywą miłością.
-
Ocenę "Uległości" podnoszą w sumie tylko seks i mocno ugładzona przemoc. Zapomnijcie, że są tu przebłyski jakiegokolwiek morału, twórcy nie pokusili się o głębszy komentarz na temat etyki sztucznej inteligencji. Jest pusto, głucho, syntetycznie.
-
Nie zamierzam nazywać tej produkcji kompletną porażką. Jest to typowy film, na który idzie się z klasą w dzień wolny od zajęć dydaktycznych. Podąża wyraźnie wytyczonymi ścieżkami, wpisuje się w doskonale znane nam szablony.
-
W głębi duszy miałam nadzieję, że spodoba mi się podobnie jak pierwsza część, ale jednocześnie byłam zdystansowana wobec pomysłu kontynuacji tej historii. Myślałam, że wszystko już zostało nam opowiedziane i twórcy nie mają już zbyt wiele do zaoferowania poza powtórką z rozrywki. Cóż, niestety miałam rację.
-
Rozgrywająca się na tle burz pyłowych i sięgająca po rozwiązania rodem z kina grozy opowieść o kobiecie w żałobie, straumatyzowanej i nękanej przez wewnętrzne demony.
-
Liczne odwołania do klasyki kina, rzucanie nazwiskami gwiazd, rekwizyty i scenografie to wszystko świetnie oddaje atmosferę i jest jakością samą w sobie, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że narracji towarzyszy niezdrowa nerwowość i poszczególne punkty fabuły nieco się rozjeżdżają.
-
Są oczywiście i tacy, którym ten film się podobał. Ja niestety do nich nie należę, chociaż rozumiem koncepcję reżysera i na papierze nawet mi się ona podoba. Już w oryginale Joker potraktowany był bardzo niekomiksowo i w kontynuacji reżyser poszedł jeszcze bardziej w tą stronę, dostarczając głównemu bohaterowi więcej nieszczęść, a momentami wręcz upodlenia. Nie mam problemu z tym, co twórcy zrobili z Jokerem, tylko jak to zostało ukazane na ekranie.
-
Dziki Robot oferuje świeże spojrzenie na interakcję technologii z naturą oraz niezwykle poruszającą historię rodzicielstwa i dorastania. Jego wrażliwość bardzo mnie poruszyła, podczas seansu płakałam jak bóbr co najmniej kilka razy.
-
Dziki robot to animacja perfekcyjna pod względem scenariuszowym, aktorskim, muzycznym i wizualnym. Może i w pierwszych minutach budzi skojarzenia z takimi klasykami jak Bambi czy WALL-E, ale bardzo szybko zyskuje własną tożsamość i pokazuje oryginalną historię. Jest to też jedna z tych produkcji, które będzie chciało się wielokrotnie oglądać. Gdy zobaczycie ją w telewizji, nie zmienicie kanału. Zostaniecie. Pozwoli Wam ona też dobrze się poczuć. Zawsze.
-
O JOKERZE 2 POWIEDZIANO JUŻ NAPRAWDĘ WIELE, ALE MAM WRAŻENIE, ŻE NIEWIELE DOBREGO. Tym bardziej boli mnie, że i ja nie mogę dołożyć jakiejś optymistycznej cegiełki. Już jedynka była kompletnie nie moją bajką, a dwójka wypadła w moim odczuciu jeszcze gorzej... Zapraszam na moje wrażenia z tego filmu
-
Drugi sezon "Pierścieni Władzy" już za nami i chyba w tym momencie nie ma bardziej kontrowersyjnego serialu. Tym bardziej chciałem wrzucić swoje pięć groszy na temat tego sezonu, powiedzieć co moim zdaniem było okej, a co kompletnie skopano, a także jak losy tej inkarnacji Śródziemia mogą potoczyć się dalej. Zachęcam do sprawdzenia, ponieważ materiał wyszedł naprawdę dobrze
-
Katarzyna Warnke znakomicie niesie na swoich barkach znaczną większość emocjonalnego ciężaru Rzeczy niezbędnych. To film bardzo udany, poszukujący niełatwych odpowiedzi i zastawiający pułapki na proces myślowy odbiorcy. Tarabura nie uprawia taniego czy usilnego szokowania, ucieka od jednoznaczności, w sposób niezwykle dojrzały i nieoczywisty przedstawia główną bohaterkę, jej dramat, skomplikowaną sieć emocji, które w sobie ma.
-
Nie jest to wcale najgorszy film. Jednak przyglądając się z bliska szczegółom można dostrzec poważne rysy, pęknięcia, których niestety nie da się usunąć samymi chęciami i gwiazdorską obsadą. Nie da się też wcale zapomnieć o historii i morale płynącym ze wcześniejszej odsłony [...]. Pierwszego Jokera oceniłem na 9, po ponownym seansie jednak byłbym gotów obniżyć notę o pół, jeśli nie całe oczko. A Folie à Deux? Nie zdziwiłbym się, gdybym kiedyś [...] nie zdecydował o jeszcze niższej nocie.
-
Mam nadzieję, że "Smok Diplodok" otworzy szeroko drzwi dla kolejnych ekranizacji komiksów Baranowskiego, na które nie będziemy musieli czekać dekady. Zwłaszcza że film ponoć został już sprzedany na 117 rynków zagranicznych i przetłumaczony na kilkanaście języków. To znaczy, że dzieci na całym świecie będą miały okazję zapoznać się z Diplodokiem. Oby pokochali go tak mocno, jak czytelnicy nad Wisłą.
-
Joker: Folie a deux jest ciekawym podejściem do postaci Jokera, w którym reżyser odpowiada na pytania z poprzedniej części i zostawia nas z nowymi. To także studium społeczeństwa, które szuka idoli za wszelką cenę i szybko utożsamia się mordercami, jeśli są oni barwni. Wydaje mi się, że zakończenie mocno podzieli widzów na tych, którzy będą zachwyceni tym, jak reżyser odpowiada na pytanie, czy Joker, którego oglądamy na ekranie, jest tym wrogiem Batmana i na tych którzy, będą raczej rozczarowani
-
Apple chciał mieć kinowy/streamingowy hit, a dostał mocnego przeciętniaka z dwoma dużymi nazwiskami. "Samotne wilki" to kolejny przykład, że bez scenariusza nie da się zrobić dobrej produkcji, nawet jeśli w obsadzie znajdą się świetni aktorzy.
-
Pierwsze trzydzieści minut filmu niezaprzeczalnie się broni. Napięcie elektryzuje widza i usadza go na krawędzi fotela. Po ich upływie energia zaczyna się stopniowo wyładowywać.
-
Do bólu stereotypowa i nudna opowieść kryminalna nosząca znamiona kina noir, której bohater - gdyby tylko oglądał więcej filmów - miałby w życiu łatwiej.
-
W Reaganie potencjał był, ale przez brnięcie w tani patos, fabularne skróty i zero jakkolwiek pogłębionego wglądu w "ja" tytułowego bohatera, się zmył. Historia nie odbierze mu zmysłu i waleczności, ale ten film nawet nie próbuje podejść do Ronalda Reagana inaczej, niż do Bożego posłańca wyolbrzymiając to co dobre, a pomijając to co złe. Gdyby nie Dennis Quaid, możnaby mówić o katastrofie, "na szczęście" tutaj bardziej pasuje poczucie rozczarowania.
-
Zacznę patrzeć coraz bardziej podejrzliwie na filmy, których akcja umiejscowiona jest wśród pięknych widoków, bo zdecydowanie zbyt często aspekt ten ma być rekompensatą za kulejący scenariusz. I chociaż jest to być może zbyt daleko idące i krzywdzące uogólnienie, to sprawdza się niestety w przypadku tego współczesnego thrillera noir.
-
Gaga i Phoenix to też para, na którą chce się patrzeć. Problem w tym, że scenariuszowy silnik i reżyser wyciągają z nich jakieś 10 procent tego, co mogliby pokazać i co my wszyscy chcielibyśmy zobaczyć.
-
Gęsta, slow-burnowa atmosfera, wątek taneczno-showbiznesowy i sekwencje musicalowe to zdecydowane atuty, a przedstawienie diabła - tym razem w "cekinowym" wcieleniu - jest bardzo kreatywne. Dianne Wiest jest kapitalna w roli skrzekliwej Minnie Castevet, a warto pamiętać, że w oryginale grała ją przecież nagrodzona Oscarem Ruth Gordon - próg do przeskoczenia był więc bardzo wysoki. Fabuła bywa przewidywalna, co nie wpływa jednak negatywnie na sam seans. Walory produkcyjne podnoszą ocenę końcową.
-
Samotne wilki to raczej film, który nie aspiruje do miana wielce ambitnego, ale też nie ma wobec niego takich oczekiwań. To kino mające swoje niedociągnięcia, ale jednocześnie zabawne, przyjemne dla oka, dość kameralne, świetnie zagrane i zwłaszcza dzięki temu ostatniemu przynoszące widzowi niewymuszoną rozrywkę. A takiej też potrzeba!
-
Technicznie nie jest to dzieło wielkie, choć na pewno głośne, skaczące montażem z prędkością trzystu kilometrów na godzin. Sceny walk nie są wielce rewolucyjne czy kreatywne - ot, kino kopano-strzelane.
-
5.529 września
- Skomentuj
-
"KILL BILL" Quentina Tarantino, czyli jeden z NAJLEPSZYCH filmów w historii kina!!! Zawodowa morderczyni realizuje plan zemsty na dawnych kompanach, którzy chcieli ją zabić, a wszystko to mieszając kilka gatunków filmowych w mistrzowskim stylu Tarantino! Zapraszam na omówienie filmu!
-
Simona Kossak to jednak film, który mając na swoim tapecie piekielnie ciekawą bohaterkę i równie piekielnie ciekawą branżę, w której działała, nie wyciąga z tych aspektów absolutnie nic, co mogłoby sprawić, że będziemy mówić o udanej biografii. A dla takich jak tutaj szkoda zwierzątek, ale przede wszystkim szkoda Sandry i Simony.
-
Idź pod prąd wypada bardzo dobrze na tle wielu biografii muzyków, które pojawiły się po premierze Bohemian Rhapsody. Jedne z tych filmów były lepsze, inne gorsze. Widać, że ten trend dotarł również do Polski. Po nieudanym Zenku dostaliśmy solidnie zrealizowaną biografię jednej z najważniejszych postaci polskiego punk rocka. I o to chodzi! Pozostaje tylko skoczyć do sklepu po jabola i uczcić premierę tego filmu z przyjaciółmi. Rock on!
-
7.527 września
- Skomentuj
-
Wbrew obiegowej opinii "Kruk" Sandersa wcale nie jest cynicznym "cash-grabem", cyniczne są komentarze wszystkich, którzy uważają, że film nie miał prawa powstać, bo oryginał z lat 90. obrósł kultem, a na planie zmarło się Brandonowi Lee. To nie jest żaden powód, by ktokolwiek - nawet nabożny fanatyk dzieła z 1994 roku - z miejsca spisał reboot na straty. Zwłaszcza że "Kruk" Proyasa - prosty, przeciętnie zainscenizowany, sztywny, pseudogotycki - sam w sobie nie był wiekopomnym arcydziełem.