Dziennik
-
To kolejna przejażdżka po scenach sklejonych z wcześniejszych części - tylko w odświeżonej wersji. Niestety nie prezentuje sobą nic, co sprawiałoby, że można mówić o wtłoczonej nowej krwi.
-
Czym charakteryzuje się dobry film sportowy, poza oczywiście sprawnie dozowanym napięciem? Tym, że w atrakcyjny dla oka sposób przybliża daną konkurencję. Nie twierdzę, że po seansie zostałam fanem F1, na pewno jednak jest to teraz dla mnie sport o wiele bardziej interesujący niż wcześniej. I rozumiem, dlaczego ma tylu zwolenników na całym świecie.
-
Luźno traktująca historię Szwecji i tamtejszej monarchii opowieść o kobiecie z krwi i kości, miotającej się pomiędzy miłością a obowiązkiem.
-
Kiedy prezydent USA i premier Wielkiej Brytanii spadają z nieba w środek białoruskiej puszczy, bo ktoś wysadził ich samolot, brzmi jak początek kiepskiego żartu. Ale zamiast puenty dostajemy wybuchy, pościgi i dwóch kolesi, którzy dogryzają sobie jak stare małżeństwo. "Sojusznicy" Ilyi Naishullera to typowy letni koktajl akcji i humoru, który nie udaje, że jest czymś więcej niż wakacyjną frajdą.
-
Nie powiem, sam śledziłem z zapartym tchem cybernetyczną mistyfikację na pokładzie okrętu podwodnego Dorocińskiego, Simona Pegga próbującego rozbroić bombę w terminalu przeładunkowym oraz zwisających Cruise'a i Atwell w wagonie pociągu, który lada chwila spadnie w przepaść. Nie kupiły mnie jednak problemy z utrzymaniem właściwego tempa akcji. Ten rachunek naprawdę jest słony, ale ja sobie pozwolę od niego się odciąć, nie wydając żadnego werdyktu w postaci liczbowej.
-
"Lilo i Stich" to spełniona, fajna aktorska adaptacja popularnej i bardzo lubianej bajki Disneya. Widać, że sukces produkcji skłonił wytwórnię do rozpoczęcia prac nad kontynuacją. Miejmy nadzieję, że sequel będzie zrealizowaną z taką samą pasją i oddaniem, co recenzowany tytuł, a być może będzie nawet lepszy od drugiej części animacji, która niewątpliwie straciła urok oryginału.
-
7.529 czerwca
- Skomentuj
-
Na styku horroru, musicalu, krwawego pastiszu i redneckiej sielanki powstał film celowo przerysowany, uderzający w tony absurdu, wariacja na temat kina o pladze zombie. Trudno ją jednoznacznie zaszufladkować, to udany miks grozy, slapsticku i gore'owego szaleństwa w stylu midnight movies. Leutwyler składa hołd serii "Evil Dead" oraz wczesnym produkcjom Petera Jacksona. Może nie do końca wszystko działa tu jak należy, ale całość ma w sobie tyle przegiętej energii, że trudno odmówić jej uroku.
-
Oryginał należy do moich ukochanych animacji, nic więc dziwnego, że ciągnęło mnie do kina, żeby jeszcze raz zanurzyć się w tym świecie. Z drugiej jednak strony szłam tam z obawą, że ów świat zostanie zniszczony nieporadną adaptacją. Wszyscy znamy przecież nowe wersje starych produkcji, którym nadgorliwi twórcy starają się nadać współczesny sznyt i przy okazji kompletnie wypaczają historię, która zachwyciła widzów. To na szczęście nie jest taki przypadek.
-
-
Summa summarum, "28 lat później" igra z oczekiwaniami niedzielnych kinomanów. Oto horror, który nie jest zwykłym horrorem. Oto produkcja niełatwa do przełknięcia, którą nie da się zaszufladkować - nawet "mrożąc ją w lodówce". Zrealizowana z prawdziwą pasją. Jako skrzyżowanie ponurej "Drogi" oraz porażającego i poetyckiego "Idź i patrz" z czarną komedią, rodzinnym dramatem i wyjątkowo krwawym "Predatorem"!
-
7.523 czerwca
- Skomentuj
-
Dla widza ten gorzki smak zwycięstwa daje pretekst, by zainteresować się kolejnymi częściami głośnego hitu - utrzymanymi w duchu recenzowanego teraz filmu. I ja, skończywszy seans, byłem naprawdę zaintrygowany, całościowo jednak Rogue Nation - mimo takiego samego metrażu co Ghost Protocol - wydawał mi się rozciągnięty i przesadnie wydłużony, o czym świadczyło częste spoglądanie na zegarek.
-
Gdzie plasuje się Elio na tle innych filmów spod znaku Pixara? Szczerze mówiąc, to produkcja z niższej półki. Sprawnie wykonana, z dopracowaną animacją i wyraźną ambicją, ale bez elementu, który naprawdę by zachwycił. Brakuje mu świeżości, która zwykle była znakiem rozpoznawczym studia.
-
F1: Film nie niesie ze sobą nostalgii, jaką miał Top Gun: Maverick, ale to wcale mu nie szkodzi. Tworzy własną legendę i robi to znakomicie. Kosinski udowadnia, że jest reżyserem, który z każdym kolejnym projektem przesuwa granice i wyznacza nowe kierunki. Pokazuje, że nie jesteśmy skazani na stare metody kręcenia filmów. Możemy je wymyślać na nowo. I za to jestem mu naprawdę wdzięczny. To jeden z tych twórców, którzy przywracają magię kinu.
-
819 czerwca
- 1
- Skomentuj
-
Elio to dobry film, który urzeka nie tylko stroną wizualną, ale także poruszającym i przemyślanym sposobem opowiadania historii. Niesie też ze sobą ważne przesłanie. Jednak z niezrozumiałych dla mnie powodów szybko wyparowuje z głowy. Nie ma żadnej kotwicy, która zatrzymałyby go w naszej pamięci na dłużej. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że za rok już mało kto będzie o nim pamiętał.
-
719 czerwca
- 1
- Skomentuj
-
Jestem przekonany, że produkcja DreamWorks zadowoli wielu fanów i zdobędzie też nowych widzów, bo to dobrze nakręcony film dla całej rodziny. Ma ciekawych bohaterów, sporo humoru, świetnie rozbudowany świat i - co najważniejsze - smoki, które oczarowują swoim wyglądem. Ta fantastyczna historia wciąga i sprawia, że możemy się poczuć jej częścią. Gdyby wszystkie wersje aktorskie prezentowały taki poziom, nikt by nie marudził.
-
819 czerwca
- 1
- Skomentuj
-
Ana de Armas doskonale pasuje do tego świata. Została świetnie przygotowana fizycznie do roli Eve, dzięki czemu potrafi samodzielnie realizować skomplikowane choreografie walk bez potrzeby uciekania się do nadmiernego montażu i chaosu. Już w Nie czas umierać aktorka udowodniła, że odnajduje się w kinie akcji, wystarczy jej dać odpowiedni projekt, by mogła zabłysnąć.
-
719 czerwca
- 1
- Skomentuj
-
Jest momentami nierówny, a niektóre sceny są niepotrzebnie przeciągnięte. W drugiej połowie produkcji reżyser zaczyna wprowadzać nieco slapstickowy humor, który może bawić, ale odbiera filmowi część powagi i siły wyrazu jako czarnej komedii. To wszystko sprawia, że debiut reżyserski Jessego Armstronga jest udany, ale jednak wyraźnie odbiega poziomem od tego, czego moglibyśmy się spodziewać po twórcy Sukcesji. Widać, że scenarzysta - pozbawiony swojego kreatywnego zespołu - jest trochę zagubiony.
-
Jak zwykle dostajemy dopieszczoną do granic absurdu scenografię, paletę gwiazd oraz bardzo czarny i suchy humor. I te aspekty działają bezbłędnie. Uwielbiam serwowany tu rodzaj humoru i fakt, że nawet w najmniejszej rólce można wypatrzeć znaną twarz. A jednak nie jestem w stanie z czystym sercem polecić ten film komuś, kto nie jest zakochany w stylu i estetyce reżysera i oczekuje jedynie interesującej historii. Bo tej tu nie ma.
-
W swoim najnowszym filmie Wes Anderson stawia przed sobą nieoczekiwane wyzwanie: moralne rozliczenie awanturniczego kapitalizmu. Jak można się spodziewać, Królestwo Niebieskie w wykonaniu reżysera okazuje się też królestwem ironii. Czy w tej teologicznej wariacji stylu Andersona można doszukiwać się głębszego sensu? Czy "Fenicki układ" próbuje nam wskazać warunki, jakie musi spełnić wielbłąd, by przejść przez ucho igielne, ułatwiając tym samym bogaczom zbawienie?
-
Mówimy o obrazie, który potrafi śmiać się z samego siebie, oraz o lekkim, a przy tym angażującym i oferującym niejeden bodziec kinie - przy którym wcale się nie nudziłem, a czas mijał na tyle szybko, że pozytywnie wypełnił minuty mojego życia.
-
7.515 czerwca
- Skomentuj
-
Z napompowanego nieco bardziej budżetu i głośnych nazwisk płynie wiele dobrego. Film ogląda się znakomicie także przez to jak jest ładny i estetycznie nakręcony.
-
To hołd złożony oryginałowi, który nie próbuje go przebić, a raczej go uzupełnia. Dla fanów - nostalgiczna podróż. Dla nowych widzów - wstęp do świata, który warto poznać.
-
7.515 czerwca
- Skomentuj
-
Co prawda na pierwszy efekt "wow" musiałam czekać jakieś pół godziny, ale było warto, od tego momentu było też coraz lepiej. Wartkie tempo, dynamiczny montaż, doskonały dźwięk, idealnie dopracowana choreografia i to, na co zawsze liczę przede wszystkim, czyli kreatywność. Zdaję sobie sprawę jak trudno obecnie wymyślić coś nowego w kinie akcji i zachwycić widza, a jednak w tej franczyzie nadal się to udaje.
-
Udane dzieło, które powraca do starej formuły i sprawdzonej stylistyki z oryginalnej odsłony, stawiając na intrygę, liczne zwroty akcji oraz ciągłe trzymanie w napięciu - nie kopiuje jednak i nie powiela przy tym schematów z materiału źródłowego jeden do jednego, lecz podąża równoległą, ale własną drogą, starając się nakreślić nowy kierunek serii.
-
8.310 czerwca
- Skomentuj
-
O ile druga połowa filmu była pełna dynamiki i energii, szczególnie podczas konfrontacji Eve z przeciwnikami, o tyle w pierwszej godzinie było znacznie gorzej. Więcej było oczekiwania na emocje niż samego napięcia i akcji. W produkcji tego typu, gdzie powinno roić się od intryg i bójek, jest to jednak trochę za mało.
-
"Frendo" potrafi wyciągnąć ze znanej, wymęczonej konwencji to, co najlepsze - nie rewolucjonizuje gatunku slashera, ale z wdziękiem, ku radości widzów, go ożywia. Pod tym względem przypomina niedawną "Noc Dziękczynienia" w reżyserii Eliego Rotha.
-
W całym filmie, Dickensowskim z ducha, pada niewiele słów, ale te wydają się zbędne, ponieważ wystarczy spojrzeć na głównego bohatera, by zrozumieć, co mu doskwiera. To ciche i empatyczne kino, nierozdrapujące ran, lecz nakładające balsam na blizny.
-
Bardzo dobry powrót, nieco zmieniający do tej pory bardzo sztywny schemat i co więcej domykający proszące się o domknięte tematy.
-
Generalnie filmu nie rekomenduję - no, chyba że w ramach maratonu serii, by poznać kompletną historię najszybszego sprintera w szeregach IMF, o ile nie przeszkadza ci to, że Ethan Hunt przypomina tu bardziej Neo z proroctw Morfeusza albo Maksa Payne'a na sterydach. Film Woo warto też obejrzeć dla samej szalonej, nieskrępowanej akcji - na nic więcej jednak nie licz.
-
Może nie wszystko jest tu tak dobre, jak być powinno na poziomie scenariusza, ale nawet nieco słabszy film w tej serii, bije na głowę większość dzisiejszych produkcji kina sensacyjnego.
-
Bardzo dobry film, który nie tylko w pełni zasłużył na miano klasyka, ale i który powinien przypaść do gustu współczesnej widowni, Mission: Impossible bowiem łączy w sobie zarówno wciągającego i angażującego emocjonalnie dreszczowca w skromnej formule, a do tego w starym dobrym stylu, jak również efektowne i zapierające dech w piersiach kino akcji nowej definicji i w nowoczesnym [a przy tym wciąż aktualnym] wydaniu.
-
Film można odczytać jako gejowską wariację klasycznej komedii pomyłek - wpisuje się on w nurt queerowego anarchizmu, ale bez ideologicznego zadęcia. Bohaterowie nie są ideowymi rewolucjonistami, a raczej niezbyt lotnymi burżujami, którzy podejmują szereg wątpliwych, nietaktownych, chwilami aspołecznych decyzji - trochę jakby w imię memicznego sloganu "be gay, do crime". Całość ma bawić, nie marginalizować, czy piętnować - i spełnia swoje podstawowe założenia.
-
To kino familijne skierowane do całej rodziny. Dzieciaki dostrzegą w nim coś innego niż dorośli, ale wszyscy będą się dobrze bawić na seansie. I to jest chyba w tej franczyzie najważniejsze.
-
Jeśli Disney musi sięgać po swoje klasyki i przerabiać je na wersje aktorskie, to oby robił to właśnie w taki sposób, jak przy produkcji Lilo i Stich - z wyczuciem i szacunkiem. Nie tracąc z oczu tego, co w tych historiach najważniejsze: emocji i humoru. A może to po prostu Stich jest tak wyjątkową postacią, że działa dobrze w każdej formie? Tak czy inaczej, jestem przekonany, że na seansie świetnie bawić się będą nie tylko najmłodsi widzowie, ale także ich opiekunowie.
-
Dokument "Yintah" odkrywa mroczne oblicze współczesnej Kanady, gdzie walka rdzennych plemion o ziemię i suwerenność obnaża hipokryzję władz i bezwzględność korporacji. To poruszająca opowieść o oporze, odwadze i sile społeczności, która stawia czoła kolonizacji w XXI wieku, przypominając, że batalia o sprawiedliwość nigdy się nie kończy. Film zdobył Grand Prix 22. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.
-
Dzieło dekadenckie, nihilistyczne, ale mieniące się kolorami złota. To taki mały-wielki film, który mimo mikroskopijnego budżetu wywołuje falę gromkich przeżyć, piękny-brzydki, pełen paradoksów horror, który przez lata będzie inspirował i fascynował kolejne pokolenia widzów oraz twórców. Będzie wiecznie żywy, choć stworzono go z rozkładających się kości. Bo "Teksańska masakra piłą mechaniczną" wcale się nie starzeje - ona nadal fermentuje i nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć.
-
"Wszystkie odcienie światła" Payal Kapadii to poetycki manifest kobiecej solidarności. Śledząc losy trzech pielęgniarek z Mubaju, których przyjaźń kwitnie mimo społecznych ograniczeń i osobistych dramatów, Kapadia kreśli subtelny portret kobiet uwikłanych między tradycją, a pragnieniem wolności. W rytmie neorealistycznych kadrów, pełnych światła i ludzkich szeptów, reżyserka pyta o cenę marzeń w świecie, gdzie billboardy obiecują raj, lecz codzienność to walka o przetrwanie.
-
Dobrze przyjęta w międzywojennej Polsce i całkowicie zignorowana za oceanem pełna dziwów i niezwykłości ekranizacja powieści Lewisa Carrolla, tyleż oryginalna, co nudna.
-
Dużo w tym wszystkim absurdu i groteski, do tego surrealizm, okultyzm i masturbacja. Na fabułę składają się kadry hipnotyczne i psychodeliczne. Dużo tu jaskrawości, żeby nie powiedzieć przejaskrawień. Myślę, że wyszło z tego całkiem zajmujące dziwowisko.
-
Film jest oczywiście po brzegi wypełniony akcją i trzyma poziom poprzednich części zarówno w jej intensywności jak i zróżnicowaniu. Żeby rozpłynąć się w tym na bite trzy godziny nie musisz nawet uwielbiać Toma Cruise'a. Raczej trzeba z nim dzielić patrzenie na kino akcji.
-
Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo rośnie moje serce kinomana, kiedy oglądam na ekranie Michaela Fassbendera i Cate Blanchett, którzy wreszcie mają co grać. Dzielnie sekundują im Tom Burke i Pierce Brosnan oraz reszta fantastycznej angielskiej obsady. Każda potyczka słowna w ich wykonaniu dostarcza widzowi więcej adrenaliny niż regularna scena akcji. To seans skrojony raczej pod tych bardziej skupionych widzów, gdyż nikt tu nie bawi się w ekspozycje i objaśnianie świata przedstawionego.