Dziennik
-
Gdy wybieramy się na produkcję Adama Wingarda, od początku wiemy, że nie będzie w niej wzruszających scen czy rozterek moralnych. Będzie za to widowiskowa rozróba, która nacieszy nasze oko, ale o której też zapomnimy za dzień czy dwa. Jest to fastfoodowe świecidełko mające na chwilę przykuć naszą uwagę. I jako takie spełnia się wyśmienicie. Dostarcza tyle rozrywki, że trudno jest ją unieść. Trzeba dodać, że to rozrywka wyborna!
-
Reżyser Gil Kenan starał się odtworzyć oryginalny charakter serii i miejscami mu to wyszło. Główni bohaterowie są ciekawi i zabawni. Nowy czarny charakter ma duży potencjał i przez większość filmu czujemy, że jego nadejście może zwiastować coś strasznego. Twórca w należyty sposób wykorzystał oryginalną obsadę, ale nie wciskał jej do fabuły na siłę. Jednak pomiędzy to wszystko dołożył bardzo dużo niepotrzebnych rzeczy - zbędnych bohaterów, niepasujący typ humoru czy małe piankowe stwory.
-
Wzorowane na thrillerze erotycznym intensywne i wciągające doświadczenie, w którym zderzają się ze sobą dwa przeciwstawne potencjały.
-
Bardzo starannie przemyślane kino, idealnie zrealizowane na każdym etapie produkcji. Seans trudny i wymagający, ale tak często bywa z najlepszymi filmami, o których potem nie sposób zapomnieć.
-
Civil War jasno pokazuje, że Alex Garland wciąż szuka, a wzorem największych, nie chce się okopać w jednym gatunku, a wypłynąć na szersze wody. Działa to zarówno dosłownie, bo po prostu nie oferuje nam kolejnego pokręconego sci-fi, jak w i w tym sensie, że w samym najnowszym filmie w znakomity sposób łączy kilka motywów, których próżno szukać w typowym kinie wojennym.
-
Satyrę drwiąca nie tylko z samych Stanów Zjednoczonych, ale również z tak zwanej poprawności politycznej, z rynku wydawniczego oraz czytelniczych gustów, kształtowanych niekoniecznie przez wartości artystyczne stojące za dziełami, a przez mody na konkretne tematy
-
Anatomia Upadku jest nie tylko świetnym dramatem psychologicznym oraz sądowym, ale również przełomem w karierze Justine Triet.
-
Zapraszam na powtórzenie całego Monsterverse przed GODZILLA X KONG
-
Film Willa Glucka to natomiast kolejna kiepska komedia, w której śmiejemy się przez zażenowanie, a nie żarty przedstawione na ekranie. Gdzie są te wszystkie piękne opowieści o miłości? Na pewno nie tu.
-
Podczas gdy oryginał potrafił ze zgranych schematów stworzyć całość, która wyróżnia się na tle innych tego typu produkcji, tak remake jest jego całkowitym przeciwieństwem. To film, który nie ma na siebie żadnego pomysłu. Nie urzeknie nas klimatem, czy stroną wizualną. Sceny akcji są tutaj rzadkością, a humor i scenariusz pozostawiają sporo do życzenia.
-
Bękart to kino historyczne, w którym pobrzmiewają zarówno echa tradycjonalistycznego dramatu pokoleniowego, pozytywistycznego kultu pracy, jak i współczesnej potrzeby empatii. Mimo zakorzenienia opowieści w bezwzględnych realiach osiemnastowiecznej prowincji, wciąż nietrudno znaleźć w niej uniwersalną prawdę o miejscu człowieka wobec tytułów i dziecięcych pragnień
-
Choć pewne dramatyczne sceny mogą na jakiś czas pozostać w pamięci, to obawiam się, że ostatecznie bardziej zapamiętam samo istnienie tematu Goralenvolk niż to co Koszałka opowiedział o nim w ramach swojego filmu.
-
Ta część jest bardziej dynamiczna. Nie zabrakło intryg knutych w ciemnych pomieszczeniach i ciężkiej atmosfery, ale jest też wiele scen wypełnionych czystą akcją i ogląda się to świetnie. To idealny przykład wspaniałego epickiego kina za gazylion dolarów, gdzie absolutnie nie oszczędzano na niczym, od zatrudnienia największych gwiazd po dopracowanie najmniejszego elementu scenografii.
-
Monumentalne ujęcia Tatr, nastrojowa warstwa muzyczna, skrupulatność w ujęciu realiów epoki oraz odrobina umiejętnie wkomponowanego humoru to tylko ważniejsze spośród walorów tej mimo pewnych zastrzeżeń wartej obejrzenia produkcji.
-
Ostatecznie z tych wszystkich aspiracji pozostał intrygujący plakat i duże obietnice złożone w pierwszych minutach filmu. Jak na list miłosny do gatunku, średnio jest czytelny, a wszelkie westchnienia raczej nieuzasadnione. Mogło być z tego coś dobrego, nie wyszło.
-
Ponadczasowy romans, w centrum którego stoją bohaterowie z krwi i kości, dalecy od ideału, lecz aspirujący do niego, marzący o miłości jak z ekranu, choć jakże zwyczajnej.
-
Dzisiaj wracamy do 2010 roku, czyli do samych początków MCU! Przejrzyjmy się jak film wygląda po latach i jak wspominamy go dzisiaj. Lepiej? Gorzej? Zapraszam serdecznie do dyskusji na ten temat. Serdecznie zapraszam
-
Urojenie nie wyróżnia się niczym spośród innych, przeciętnych horrorów, które pojawiają się w polskich kinach. Film da się obejrzeć bez bólu głowy, ale nie jest on ani straszny, ani ciekawy, ani przełomowy.
-
Nestor włoskiego kina, 70-letni Nanni Moretti, kieruje kamerę na siebie samego. Tym razem po to, by spytać, po co właściwie kręci te wszystkie filmy?
-
Przeklęta Woda, to kolejne niezbyt udane podejście do gatunku jakim jest kino grozy.
-
Momentami film wyglądał jak zlepek niepowiązanych krótkometrażówek, a wątki pojawiają się nagle i bez wyjaśnienia. Ciężko powiedzieć czy sam scenariusz był dziurawy, czy w montażu wycięto zbyt wiele scen, które pomogłyby w rozjaśnieniu fabuły, ale coś ewidentnie się nie klei.
-
Mimo szczytnego celu, ciekawej refleksji i dobrego finału, Amerykańska fikcja to wciąż średnia próba wybrnięcia ze sztampy poprzez sztampę. Cel przyświecający reżyserowi zatraca się w scenariuszowym chaosie i niezręczności, przez co film staje się niemrawym produktem robionym na szybko, zupełnie jak nieambitna literatura, przed którą tak buntuje się sam bohater historii Jeffersona.
-
"Road House" jest remakiem, ale ogląda się go jak zupełnie nowy film. Udaje mu się oderwać od oryginału i wprowadzić dużo niezbędnej świeżości. To świetne kino w starym stylu. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo brakowało mi takich produkcji skierowanych na rozrywkę, które nie traktują widza jak idioty.
-
Ten film ma wiele warstw, w które można się po kolei zagłębiać i analizować, ja jednak od razu oceniłam go wysoko, bo całkowicie pochłonęła mnie opowiadana tu historia. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Gdyby na sali wybrzmiał alarm przeciwpożarowy, najprawdopodobniej bym go nie usłyszała lub co najmniej zignorowała. Takie doświadczenie niestety jest rzadkością w kinie, więc tym bardziej je cenię. To przede wszystkim zasługa fantastycznego scenariusza, ale i aktorów
-
Przeciętne kino o trudnym i bolesnym powrocie do domu, upstrzone wizualnymi ozdobnikami, marginalizujące tytułową bohaterkę.
-
Ritchie sprawnie opowiada historię, ale cały czas jest prowadzona lekko, nawet w bardzo dramatycznym finale. I co najważniejsze, cała ta fabuła ma sens, choć pod koniec zacząłem szybko łączyć elementy układanki. Niemniej zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, a o to tu chodzi.
-
Więc czy warto zobaczyć "Pinokio" od Guillermo del Toro? To zdecydowanie najkreatywniejsza inkarnacja klasycznej opowieści Coldoniego, imponujący technicznie i świetnie zagrany. Z chwytliwymi piosenkami, prostym przesłaniem i wieloma niezapomnianymi ujęciami.
-
Biała odwaga to potrzebny i ważny film, który nikogo tak naprawdę nie obraża. Pokazuje historię i wyciąga na światło dzienne pewne niewygodne dla Podhalan opowieści. Jednak moim zdaniem ważne jest to, byśmy byli świadomi naszej historii i potrafili się z nią zmierzyć. Choćby w taki filmowy sposób.
-
Kung Fu Panda 4 wpisuje się w schemat słabych, trochę naciąganych kontynuacji, które mogłyby się sprawdzić jako odcinki specjalne na streamingu, a nie pełnoprawne kontynuacje przeznaczone na kinowy ekran. Nie jest to oczywiście zły film, ale gdy porównamy go z poprzednikami, to wypada znacznie gorzej. A nie o to chyba wytwórni i twórcom chodziło.
-
Kung Fu Panda 4 to półtorej godziny smacznego widowiska, pełnego humoru, walk kung-fu i zmagań ze złem. Promocja chińskiej kultury i jej wartości w ubraniu niepozornego i przyjemnego dla oka obrazu.
-
Kung Fu Panda 4 ma wiele niedociągnięć i nie dorównuje poprzednim częściom. Jest przeciętną, choć sprawnie zrobioną animacją. Dla mnie będzie to jednorazowy seans, ale polecam wybrać się do kina fanom serii i tym, którzy chcą zwyczajnie spędzić miłe popołudnie z rodziną.
-
Nie ma też potrzeby, żebyście ten film oglądali. No, chyba że chcecie posiedzieć w bagażniku.
-
Smutny i gorzki film, któremu bardzo blisko jest do kina moralnego niepokoju. Bardzo naturalny i bez jakichkolwiek upiększeń pokazywany portret polskiej wsi, z soczystymi dialogami oraz świetnym aktorstwem.
-
Film, wbrew przypinanej mu łatce, ukazuje przede wszystkim zwyczaje i tradycje góralskie. Pierwsza faza przedwojenna jest stosunkowo dokładna i skupia się na dramacie miłosnym w obliczu twardych reguł góralskiej tradycji. Zarysowane są stosunki rodzinne, społeczne, ale także muzyka, taniec i ciężka praca górali. Na tym etapie film jest bardziej melodramatem.
-
"Przeklęta woda" nie straszy zbyt dobrze, ale przynajmniej próbuje stawiać pytania.
-
Koszałka podszedł do tematu z klasą, dając dużą przestrzeń aktorom i jak tylko mógł, w pozytywnym sensie, odzierając swój film ze wszystkich potencjalnych kontrowersji i oczyszczając zakurzone karty historii. Iskry geniuszu tu jednak brakuje, głównie dlatego, że nie wykorzystuje do końca tego, co napisało życie.
-
Przez 91 minut walczyłam ze sobą, zastanawiając się co myślę o tym filmie. Z jednej strony coś ciągnęło mnie do historii Fran, ale z drugiej strony przewracałam oczami i denerwowałam się jej zachowaniem. Jednak w grze aktorskiej Daisy Ridley jest coś pociągającego. Nie dostała wiele tekstu do nauczenia, jej bohaterka raczej słucha niż mówi, a jednak aktorka stworzyła niezwykle wyraźny portret wycofanej i skrytej mieszkanki małego miasteczka.
-
Podczas seansu Psa i Robota niejednokrotnie poczułam wzruszenie smutek, połączone z radością i zrozumieniem dla bohaterów. Afirmacja codzienności, którą proponują twórcy, zachęca do zatrzymania się na chwilę refleksji. Film pozostawił mnie z uczuciem przyjemnej melancholii, której szczerze życzę widzom, zarówno starszym jak i młodszym.
-
"Diuna: Część druga" to film wyjątkowy. Taki, który zdarza się raz na wiele lat. Produkcja wręcz kompletna, pozostawiająca inne blockbustery daleko w tyle pod kątem reżyserii, scenariusza i realizacji. Od początku do końca zachwyca wiele razy oferując intensywne wrażenia oraz monumentalne widoki. Przy tym pomimo tych wielkich słów, to film, który wcale nie zatraca się w kreowaniu widowiska.
-
-
Naszpikowana głupotkami komedia romantyczna, którą - pomimo wszelkich i naprawdę licznych wad - ogląda się nadspodziewanie dobrze.