
-
85recenzji
-
40ocen
-
25pozytywnych
-
15negatywnych
-
6.5średnia
-
63%pozytywnych
-
0.8odrębność
Gatunki, kraje i dekady
Ostatnio zrecenzowane
-
Wpisuje się w rozrastający się pejzaż filmowych ostrzeżeń, upatrujących w futuroscenariuszach okazji do obrazowania możliwych kierunków ziemskiej apokalipsy. Clooney Ameryki swoim filmem nie odkrywa, ale z powodzeniem dołącza do szerszej dyskusji w duchu udanego quasi-głównonurtowego widowiska.
-
Dzięki skrupulatnej realizacji i obu wzorcowym kreacjom, "Gambit królowej" układa się w sprawnie skonstruowaną historię o patologicznym dojrzewaniu, inicjacji w świat dorosłości i determinacji, ale przede wszystkim o pasjonującej rozgrywce między geniuszem i obsesją.
-
Reżyser zdołał znaleźć sposób, by z wstrząsającego doświadczenia, będącego jednym z symboli coraz chętniej wychylającego łeb amerykańskiego państwa policyjnego, zrobić zarazem mocne świadectwo minionych czasów i popisowe kino, obok którego mało kto będzie potrafił przejść obojętnie.
-
Serial Ryana Murphy'ego to w przeważającej części udana i elegancko nakręcona zabawa konwencją i właśnie tak powinniśmy ją oglądać. Całkowicie nietrafione pozostaje tu niemal wyłącznie to, jak rozliczono się z postacią tytułowej antybohaterki.
-
Choć aktorom nie można odmówić zaangażowania, to już zaczerpnięte z popołudniowych ramówek dramaty rodzinne i tandetnie hallmarkowa wzniosłość obecna w bodaj każdym odcinku obronić się nie potrafią.
Najwyżej ocenione
-
Przepiękna, słodko-gorzka opowieść, która niemal w równej mierze bawi, co łamie serce. W toku ponad dwóch, wyciszonych i kontemplacyjnych godzin Noah Baumbach poddaje teksturę uczuć i stanów emocjonalnych wnikliwej analizie, zestawia prawniczy żargon ze sferą wymykającą się ujednoznacznieniu, neguje też istnienie werbalnej definicji "miłości", stawiając na piękne i skomplikowane konglomeraty.
-
Bez najmniejszych wątpliwości "Pewnego razu... w Hollywood" to najbardziej osobisty i dojrzały obraz w dorobku Quentina Tarantino - nieco tylko ironiczna, przede wszystkim poruszająca, kontemplacyjna fantazja.
-
Straszy, wzrusza i porywa opowiadając przy tym naprawdę świetną historię, którą - mimo pewnych uproszczeń fabularnych - utrzymano w prawdziwie "kingowym" tonie.
-
To nie tylko najlepszy rozdział cyklu. "Fallout" jest przede wszystkim kolejnym po "Mad Max: Na drodze gniewu" kamieniem milowym dla kina akcji, nieustającym, wirtuozerskim spektaklem Chistophera McQuarriego i Toma Cruise'a, który biegnie, biegnie i biegnie - z głębi serca życzę mu, by prędko się nie zatrzymał.
Najniżej ocenione
-
Nie jest to film, który się fajnie ogląda, ani film, który się fajnie krytykuje. Fajnie się o nim wyłącznie zapomina.
-
Kilkanaście przydługich, repetytywnych sekwencji wieńczonych miałkimi "skokostrachami" i sklejonych namiastką fabuły. "Zakonnica" to najsłabszy spośród wszystkich prequeli i spin-offów "Obecności", nieodznaczająca się absolutnie niczym, odstraszająca kalka wszystkich grzechów współczesnego kina grozy.
-
Dla kogoś niezaznajomionego z powieściami, "Mroczna Wieża" będzie równie nużąca i namieszana, co łatwo zapominalna. Miłośnikom cyklu pozbycie się gorzkiego smaku przyjdzie odrobinę trudniej.
-
U Hoopera rozstrzał estetyczny zmiksowany z diablo niezręczną erotyką, głupawym humorem, nieistniejącą fabułą i tymi przerażającymi twarzami wywołuje wyłącznie głębokie poczucie dyskomfortu, a układy taneczne prezentują się niczym narkotyczny sen w poczekalni weterynarza.
-
To ni mniej, ni więcej, a kolejny krok w kierunku obranym przez twórców "Obecnowersum". Kiepskie scenariusze zdają egzamin, ekspresowo sfilmowane obrazy dotrzymują kalendarza premier i przynoszą kosmiczne zyski. Klątwa z pewnością prędko nie odejdzie.
Odrębnie ocenione
-
Bez najmniejszych wątpliwości "Pewnego razu... w Hollywood" to najbardziej osobisty i dojrzały obraz w dorobku Quentina Tarantino - nieco tylko ironiczna, przede wszystkim poruszająca, kontemplacyjna fantazja.
-
Przepiękna, słodko-gorzka opowieść, która niemal w równej mierze bawi, co łamie serce. W toku ponad dwóch, wyciszonych i kontemplacyjnych godzin Noah Baumbach poddaje teksturę uczuć i stanów emocjonalnych wnikliwej analizie, zestawia prawniczy żargon ze sferą wymykającą się ujednoznacznieniu, neguje też istnienie werbalnej definicji "miłości", stawiając na piękne i skomplikowane konglomeraty.
-
Nie jest to film, który się fajnie ogląda, ani film, który się fajnie krytykuje. Fajnie się o nim wyłącznie zapomina.
-
Błędów popełnia niestety całe mnóstwo. Język, którym operuje, jest niekonsekwentny, a narracja, ze względów często stylistycznych, nie składa się w emocjonalnie angażującą całość.
-
Będąc boleśnie zwyczajnym rockowym crowd pleaserem, "Bohemian Rhapsody" ani nie dorasta do swojego tytułu, ani nie celebruje nieśmiertelnego dziedzictwa Queen i złożonej opowieści o Freddiem Mercurym. Film Singera to przede wszystkim wizualnie olśniewający i dobrze zagrany, luźny montaż przerysowanych scen, operujący tanimi metodami podekscytowania widowni i genialną muzyką, na którą w najmniejszym stopniu nie zasługuje.