-
Być może od kolejnych odcinków "Bogowie olimpijscy" okażą się ciekawsi, może gdy historia nabierze rozpędu odejdzie wrażenie, że serial nie ma zbyt wiele siły przyciągania. O tym jednak przekonają się wytrwalsi widzowie i fani książkowego cyklu. Nie będąc ani jednym, ani drugim nie czuję się zachęcony, by do świata "Percy'ego Jacksona" zawitać jeszcze w następnych tygodniach.
-
Przeciętne wprowadzenie samej Ahsoki to jednak niegłówny zarzut, jaki można mieć wobec nowego tytuły Disney+. Jest nim, po raz kolejny w obrębie tej platformy streamingowej, przeciętna warstwa realizacyjna.
-
Tak dobrych i zapadających w pamięć "Żółwi" jeszcze nie było, ani w animacji, ani w live-action.
-
W najgorszych momentach, czyli właśnie tych, w których serial zwraca się do widzów bezpośrednio - na przykład parokrotnie przeliterowuje znaczenie Koniunkcji Sfer, czy opisuje emocje kierujące bohaterami - "Rodowód krwi" brzmi jak materiał promocyjny, który Netflix mógłby wstawić na YouTube w przygotowaniu do premiery trzeciego sezonu głównego wiedźmińskiego serialu. I może tak byłoby lepiej.
-
"Na skraju historii" otrzymało więc całkiem udany start, choć trudno ocenić, czym zaowocuje w kolejnych ośmiu odcinkach tego sezonu. Bohaterowie nie są tu równie urokliwi, co główne trio z filmowych odsłon "Skarbu narodów", a sitcomowy humor, który serwują widowni często nie "siada", tak jak by sobie tego życzyli twórcy, ale dzięki atrakcyjnie prowadzonemu głównemu wątkowi podróż proponowana przez Disneya może przyciągnąć do telewizora.
-
Cenniejszego morału nie dała nam ani żadna z dotychczasowych ekranizacji, ani nawet sam oryginał.
-
Mimo hybrydowości opowiadania i wielu błyskotliwych metafor, "Do ostatniej kości" trudno nazwać jego najlepszym filmem.
-
Mimo naprawdę ciekawego pomysłu - bo wiele dałoby się wyciągnąć w horrorze z motywu podróży do amerykańskiej "ziemi obiecanej" - twórcy "Dark" zapuścili się za daleko od brzegu i pobłądzili we mgle.
-
"Opowieści Jedi" wypełniają kontinuum gwiezdnej sagi w istocie samymi cennymi dla fanów informacjami. A jednak, w zbiorze znalazło się też miejsce dla takich odcinków, które mimo ciekawego tonu nie wzbudzają równie silnych emocji, co inne.
-
Dostaliśmy zatem odpowiednik halloweenowej torby żelków, która zamiast zwykłych gumisiów ma w środku nietoperze, mózgi i robale. Koniec końców smakują tak samo jak zawsze, ale na tę okazję nie można sobie przecież odmówić.
-
Za złożonym fenomenem Marilyn stoi również ona sama. Nie tylko male gaze - a właśnie taki uproszczony wniosek sugeruje "Blondynka".
-
Niestety, wszystkie te odnośniki sprawiają wrażenie katalogu, z którego Wilde potrafi umiejętnie czerpać - czasem sprawiając, że filmem da się na chwilę oczarować - ale nie są w stanie wynieść go poza kompletną przeciętność.
-
Surową odrębnością, "Andor" zaskarbia sobie ciekawą niszę w obrębie "Gwiezdnych wojen", a wręcz eksperymentuje z ramami, w jakich można je opowiadać. Z dużym powodzeniem.
-
Zadowoleni z pewnością będą też najmłodsi widzowie, bo z klasycznej i przestarzałej już pod pewnymi względami animacji zrobiono tu rozpędzoną, hiperkinetyczną przygodówkę. Pozostali film Zemeckisa mogą sobie podarować i poczekać co zrobi z tą samą historią del Toro.
-
Jeśli tylko przymkniemy na to oko, otrzymamy bez wątpienia najlepszy, najciekawszy i najbardziej ekscytujący od strony akcji film o Predatorze.
-
To przede wszystkim przejaw kina bardzo różnorodnego - pokazującego nie tylko, jak wiele emocji można odnaleźć na przecięciu kina akcji i horroru, ale że Krasinski to wciąż zaskakująca, wschodząca gwiazda współczesnej grozy.
-
Jakie by jednak nie były, problemy "Cruelli" skutecznie niweluje dobra, punk-rockowo nieprzewidywalna frajda i atrakcyjna jakość wykonania.
-
W obliczu wyrazistego aktorstwa i reżyserskiej finezji nietrudno też wyobrazić sobie Pewnej nocy w Miami... jako liczącego się gracza w tegorocznym wyścigu oscarowym.
-
Mimo przydługiego finiszu, "Tlen" to wciąż wzorcowo zrealizowany thriller, a zarazem sztandarowy przykład kinowego minimalizmu.
-
Świat nie smutny, ale boleśnie wyjałowiony, odsłaniający w rzeczywistości to, czym medium superbohaterskie mogłoby się stać, gdyby za najnowszymi filmami i serialami nie stali jednak bardziej uzdolnieni twórcy. Choć od strony całości formy zamysł był najwyraźniej odwrotny, "Dziedzictwo Jowisza" to żadna dekonstrukcja superbohaterstwa, a ni mniej, ni więcej jego największy problem.
-
3.37 maja 2021
- Skomentuj
-
Filmowa laurka przewidziana tylko dla największych fanów gier NetherRealmu, tych bardziej odpornych na kino ciężkostrawne i uformowane wokół wyjałowionych hołdów, tak jak wiele poprzednich growych adaptacji, na czele z "Hitmanem" i "Assassin's Creed". Pozostali widzowie, którzy zdecydują się na wypróbowanie "Mortal Kombat", nie odnajdą w filmie ani krztyny sensu, ani jakiejkolwiek znaczącej jakości, ponad kilka ładnych obrazków, które i tak długo z nimi nie zostaną.
-
Nie jest oczywiście dziełem bez wad i przeciętnych wyborów, ale z pewnością ma w sobie potencjał, by przemówić do niejednego sceptyka.
-
Wpisuje się w rozrastający się pejzaż filmowych ostrzeżeń, upatrujących w futuroscenariuszach okazji do obrazowania możliwych kierunków ziemskiej apokalipsy. Clooney Ameryki swoim filmem nie odkrywa, ale z powodzeniem dołącza do szerszej dyskusji w duchu udanego quasi-głównonurtowego widowiska.
-
Dzięki skrupulatnej realizacji i obu wzorcowym kreacjom, "Gambit królowej" układa się w sprawnie skonstruowaną historię o patologicznym dojrzewaniu, inicjacji w świat dorosłości i determinacji, ale przede wszystkim o pasjonującej rozgrywce między geniuszem i obsesją.
-
Reżyser zdołał znaleźć sposób, by z wstrząsającego doświadczenia, będącego jednym z symboli coraz chętniej wychylającego łeb amerykańskiego państwa policyjnego, zrobić zarazem mocne świadectwo minionych czasów i popisowe kino, obok którego mało kto będzie potrafił przejść obojętnie.
-
Serial Ryana Murphy'ego to w przeważającej części udana i elegancko nakręcona zabawa konwencją i właśnie tak powinniśmy ją oglądać. Całkowicie nietrafione pozostaje tu niemal wyłącznie to, jak rozliczono się z postacią tytułowej antybohaterki.
-
Choć aktorom nie można odmówić zaangażowania, to już zaczerpnięte z popołudniowych ramówek dramaty rodzinne i tandetnie hallmarkowa wzniosłość obecna w bodaj każdym odcinku obronić się nie potrafią.
-
Niestety, będąc kilka godzin po seansie, "Tenet" jawi się jako film, który owszem - trzeba obejrzeć wielokrotnie. Ale niekoniecznie ma się na to siłę.
-
To ni mniej, ni więcej, a kolejny krok w kierunku obranym przez twórców "Obecnowersum". Kiepskie scenariusze zdają egzamin, ekspresowo sfilmowane obrazy dotrzymują kalendarza premier i przynoszą kosmiczne zyski. Klątwa z pewnością prędko nie odejdzie.
-
Otrzymujemy tu kino niełatwe, pełne symboli, dygresji i niedomówień. Finał, w połączeniu z otwierającym cytatem z ewangelii według św. Łukasza, uwidacznia zaś to, że Hong-jin Na zaprojektował "Lament" niczym współczesną parabolę - uniwersalną opowieść o naiwności, strachu, nieufności i złu w jego przeróżnych manifestacjach.
-
Niby jest zabawnie, niby trochę autotematycznie, ale w tonie coś zgrzyta ponad pięćdziesiąt minut przed napisami końcowymi i tak już zostaje. Zupełnie jakby reżyser nie wiedział, czy chce tu zrobić "Coś" czy "Martwe zło"? By zanadto nie spoilerować, najsłabiej wypada niestety właśnie ta część "W lesie dziś nie zaśnie nikt", która umieszcza słowo "slash" w slasherze.
-
Prawdziwy film komiksowy, tak to właśnie powinno wyglądać.
-
W nawigowaniu między obłędem, jakim jest tempo tegoż filmu, pomaga to, że wewnątrz narracyjnego rauszu i realizacyjnych niewypałów bije pewne serce i wyzierają pewne emocje, które raz po raz udaje się "Dolittle'owi" skutecznie przekazać.
-
Nie jest to film, który się fajnie ogląda, ani film, który się fajnie krytykuje. Fajnie się o nim wyłącznie zapomina.
-
U Hoopera rozstrzał estetyczny zmiksowany z diablo niezręczną erotyką, głupawym humorem, nieistniejącą fabułą i tymi przerażającymi twarzami wywołuje wyłącznie głębokie poczucie dyskomfortu, a układy taneczne prezentują się niczym narkotyczny sen w poczekalni weterynarza.
-
J.J. Abrams oddał nam epizodem IX film potężny, przeładowany treścią i wypakowany po brzegi najczystszymi emocjami. Jest to zarazem film, który w wielu względach osiąga sukces, a w wielu, mimo najlepszych intencji, po prostu zawodzi.
-
Przepiękna, słodko-gorzka opowieść, która niemal w równej mierze bawi, co łamie serce. W toku ponad dwóch, wyciszonych i kontemplacyjnych godzin Noah Baumbach poddaje teksturę uczuć i stanów emocjonalnych wnikliwej analizie, zestawia prawniczy żargon ze sferą wymykającą się ujednoznacznieniu, neguje też istnienie werbalnej definicji "miłości", stawiając na piękne i skomplikowane konglomeraty.
-
Wystylizowany list miłosny do klasyków kryminału, posługujący się narracją nieustannie wyprzedzającą i widownię, i wykorzystywaną konwencję.
-
Z jednej strony bowiem, otrzymujemy tu ponad dwie piękne godziny, doskonale zagrane i pełne namysłu. Z drugiej - ostatnie trzydzieści minut należy do zupełnie innej narracji, znacznie mniej subtelnej i na tyle pochłoniętej odtwarzaniem przeszłości, że zapomina, co ma w tytule. "Doktor Sen" to film zaledwie całkiem dobry, co rozczarowuje, tym bardziej że tak często przypomina kino wielkie.