-
Zawsze postawię wyżej takie kino, odważne, autorskie, kontrowersyjne, pobudzające do dyskusji, zamiast kolejnej sztampowej oscarowej historii o znanej osobie. Dominik sięga po mit i burzy go, albo raczej zanurza w ścieku, żeby opowiedzieć o paskudnej stronie show-biznesu, ale też stworzyć fascynujący portret psychologiczny cierpiącej kobiety. Nie jest to wprawdzie wierny portret Normy Jeane, i jeżeli takiego szukacie to nie jest właściwy film.
-
Pogłębiony portret psychologiczny, jakiego w kinie dawno nie widziałem.
-
Za złożonym fenomenem Marilyn stoi również ona sama. Nie tylko male gaze - a właśnie taki uproszczony wniosek sugeruje "Blondynka".
-
5.627 września 2022
-
-
W konsekwencji dostaliśmy film na skraju załamania nerwowego, który swoim rozhisteryzowaniem potrafi doprowadzić do epilepsji. Operuje samymi metaforami, które ostatecznie niczego nie mówią ani o Monroe, ani o Hollywoodzie, ani o mężczyznach. Bo wszystko jest tu za mocne, więc całkowicie nieprzekonujące.
-
Trochę minęło czasu odkąd jakiś film tak mnie wkurzył jak "Blondynka" Andrew Dominika. Coś co chce koniecznie ujść jako realne przedstawienie życia Marilyn Monroe, jest tak naprawdę szkodliwą wizją opartą o fikcyjną książkę.
-
Chwilami ma się wrażenie, że za kamerą stanął Terrence Malick, tkając kolejny filozoficzny esej filmowy o boskich dzieciach zagubionych w horrorze przemysłu rozrywki. Australijski reżyser zostawia widza z pytaniem prostym, aczkolwiek doniosłym: jak być kochaną? Warto doświadczyć tej makabrycznej odysei w kolorze blond na własnej skórze i spróbować odpowiedzieć samemu. I tylko szkoda, że tak wizualnie niepokorne widowisko zmuszeni jesteśmy oglądać z pozycji domowej kanapy.
-
Nie mogę odeprzeć od siebie wrażenia, że jako reżyser Andrew Dominik ulega w swojej interpretacji pewnej hipokryzji, rozliczając wizerunek Marilyn jako kobiety uprzedmiotowionej, traktowanej niepoważnie i sprowadzonej do poziomu ekranowego produktu, samemu przy tym pozbawiając ją w swoim filmie człowieczeństwa i głosu kosztem uprawiania swego rodzaju kina eksploatacji psychicznego udręczenia.
-
Jedynie dokłada nowe elementy do legendy gwiazdy, nie starając się wyjaśnić jej fenomenu. Możliwe, że 60 lat po jej śmierci wciąż brakuje słów, w które można go ubrać.
-
3-godzinny seans, po którym i tak niewiele wiemy o głównej bohaterce. Do tego dochodzi zabawa kolorem, której nikt nie tłumaczy, a nie ma ona wyraźnego uzasadnienia, więc choć zdjęcia są bardzo piękne, to ciągle wprowadzają nas w konsternację i rozmyślanie, dlaczego dana scena jest czarno-biała, by kolor wrócił w kolejnej scenie, będącej jej bezpośrednią kontynuacją.
-
Jak na film aspirujący do miana medytacji nad mrocznym obliczem sławy i show-biznesu "Blondynka" zbyt często zbliża się do poziomu kina eksploatacji. Myślę sobie jednak, że taki był właśnie zamiar Dominika - pokazać wymyślony u zarania Hollywood system gwiazd jako obsypaną brokatem machinę terroru. Kto jak nie Marilyn Monroe poznał lepiej jej naturę?
-
Andrew Dominik w nowej filmowej biografii Marilyn Monroe skupia się na negatywach hollywoodzkiej sławy oraz uprzedmiotowywaniu kobiet. W tej tematyce i doborze środków stylistycznych twórca nie zna umiaru, dlatego seans Blondynki może być meczący.
-
Blondynka to artystyczna koncepcja przedstawienia Marilyn i jej skrywanych demonów, który w niektórych momentach jest mocno przekombinowany. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych ról Any de Armas, dla której tej filmy warto zobaczyć.
-
Jest ciekawym wizualnie kolażem kadrów, w jakie zmieścić chcieliby Marilyn Monroe zapewne jej liczni apologeci.
-
Jest rozczarowaniem. Choć powiedziałbym paradoksalnie, że jest to rozczarowanie spełnione