Ten odważny fabularyzowany portret Marilyn Monroe przybliża burzliwe życie prywatne hollywoodzkiej legendy i wskazuje na cenę, jaką przyszło jej zapłacić za sławę.
- Aktorzy: Ana de Armas, Garret Dillahunt, Scoot McNairy, Adrien Brody, Rebecca Wisocky i 15 więcej
- Reżyser: Andrew Dominik
- Scenarzysta: Andrew Dominik
- Ostatnia aktywność: 9 marca
- Dodany: 23 września 2022
-
Zawsze postawię wyżej takie kino, odważne, autorskie, kontrowersyjne, pobudzające do dyskusji, zamiast kolejnej sztampowej oscarowej historii o znanej osobie. Dominik sięga po mit i burzy go, albo raczej zanurza w ścieku, żeby opowiedzieć o paskudnej stronie show-biznesu, ale też stworzyć fascynujący portret psychologiczny cierpiącej kobiety. Nie jest to wprawdzie wierny portret Normy Jeane, i jeżeli takiego szukacie to nie jest właściwy film.
-
To z zamysłu film dla szerokiej publiczności, a przy tym eksperymentalny. Dosyć antagonizujący sam siebie, wręcz czasem zaprzeczający sam sobie. Trochę film dla nikogo albo tylko dla wprawionych w boju kinomanów. Jednak, przez pryzmat tego, że jest to film metaforyzujący pewne bardzo aktualne względem naszych czasów przesłanie i dydaktykę, może być wartościowym dla każdego.
-
Postać Marilyn Monroe doczekała się mnóstwa biografii i wielu filmowych portretów, stąd niezwykle trudno znaleźć jakąś odkrywczą perspektywę spojrzenia na legendarną hollywoodzką gwiazdę. Andrew Dominik postanowił pójść zatem drogą nowatorstwa formalnego. Czy bardzo specyficznie opowiedziana historia MM wyszła tej fabule na dobre? I tak i nie. Seans był dla mnie męczący, momentami nużył, a czasami wywoływał wstrząs, ale być może dlatego zapadł mi w pamięć.
-
Pogłębiony portret psychologiczny, jakiego w kinie dawno nie widziałem.
-
Za złożonym fenomenem Marilyn stoi również ona sama. Nie tylko male gaze - a właśnie taki uproszczony wniosek sugeruje "Blondynka".
-
W konsekwencji dostaliśmy film na skraju załamania nerwowego, który swoim rozhisteryzowaniem potrafi doprowadzić do epilepsji. Operuje samymi metaforami, które ostatecznie niczego nie mówią ani o Monroe, ani o Hollywoodzie, ani o mężczyznach. Bo wszystko jest tu za mocne, więc całkowicie nieprzekonujące.
-
Trochę minęło czasu odkąd jakiś film tak mnie wkurzył jak "Blondynka" Andrew Dominika. Coś co chce koniecznie ujść jako realne przedstawienie życia Marilyn Monroe, jest tak naprawdę szkodliwą wizją opartą o fikcyjną książkę.
-
Chwilami ma się wrażenie, że za kamerą stanął Terrence Malick, tkając kolejny filozoficzny esej filmowy o boskich dzieciach zagubionych w horrorze przemysłu rozrywki. Australijski reżyser zostawia widza z pytaniem prostym, aczkolwiek doniosłym: jak być kochaną? Warto doświadczyć tej makabrycznej odysei w kolorze blond na własnej skórze i spróbować odpowiedzieć samemu. I tylko szkoda, że tak wizualnie niepokorne widowisko zmuszeni jesteśmy oglądać z pozycji domowej kanapy.
-
Nie mogę odeprzeć od siebie wrażenia, że jako reżyser Andrew Dominik ulega w swojej interpretacji pewnej hipokryzji, rozliczając wizerunek Marilyn jako kobiety uprzedmiotowionej, traktowanej niepoważnie i sprowadzonej do poziomu ekranowego produktu, samemu przy tym pozbawiając ją w swoim filmie człowieczeństwa i głosu kosztem uprawiania swego rodzaju kina eksploatacji psychicznego udręczenia.
-
Jedynie dokłada nowe elementy do legendy gwiazdy, nie starając się wyjaśnić jej fenomenu. Możliwe, że 60 lat po jej śmierci wciąż brakuje słów, w które można go ubrać.
-
3-godzinny seans, po którym i tak niewiele wiemy o głównej bohaterce. Do tego dochodzi zabawa kolorem, której nikt nie tłumaczy, a nie ma ona wyraźnego uzasadnienia, więc choć zdjęcia są bardzo piękne, to ciągle wprowadzają nas w konsternację i rozmyślanie, dlaczego dana scena jest czarno-biała, by kolor wrócił w kolejnej scenie, będącej jej bezpośrednią kontynuacją.
-
Jak na film aspirujący do miana medytacji nad mrocznym obliczem sławy i show-biznesu "Blondynka" zbyt często zbliża się do poziomu kina eksploatacji. Myślę sobie jednak, że taki był właśnie zamiar Dominika - pokazać wymyślony u zarania Hollywood system gwiazd jako obsypaną brokatem machinę terroru. Kto jak nie Marilyn Monroe poznał lepiej jej naturę?
-
Andrew Dominik w nowej filmowej biografii Marilyn Monroe skupia się na negatywach hollywoodzkiej sławy oraz uprzedmiotowywaniu kobiet. W tej tematyce i doborze środków stylistycznych twórca nie zna umiaru, dlatego seans Blondynki może być meczący.
-
Blondynka to artystyczna koncepcja przedstawienia Marilyn i jej skrywanych demonów, który w niektórych momentach jest mocno przekombinowany. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych ról Any de Armas, dla której tej filmy warto zobaczyć.
-
Jest ciekawym wizualnie kolażem kadrów, w jakie zmieścić chcieliby Marilyn Monroe zapewne jej liczni apologeci.
-
Jest rozczarowaniem. Choć powiedziałbym paradoksalnie, że jest to rozczarowanie spełnione