Grupa nastolatków przyjeżdża na obóz przetrwania, gdzie ścierają się z dwoma zdeformowanymi kanibalami.
- Aktorzy: Julia Wieniawa-Narkiewicz, Wiktoria Gąsiewska, Mirosław Zbrojewicz, Gabriela Muskała, Olaf Lubaszenko i 15 więcej
- Reżyser: Bartosz M. Kowalski
- Scenarzyści: Bartosz M. Kowalski, Mirella Zaradkiewicz
- Premiera kinowa: 20 marca 2020
- Premiera VOD: 20 marca 2020
- Premiera światowa: 20 marca 2020
- Ostatnia aktywność: 22 lutego
- Dodany: 31 stycznia 2020
-
Bez dwóch zdań Kowalskiemu wyszły sceny gore, ale trudno się temu dziwić, skoro jest on wielkim fanem amerykańskich slasherów i jego dzieło należy odbierać jako hołd złożony temu rodzajowi kina. Szkoda, że pozostałe elementy nie zostały dopracowane, bo wówczas moglibyśmy mówić o udanym polskim slasherze, a tak na chęciach i próbach się skończyło.
-
Seans W lesie dziś nie zaśnie nikt udowadnia, że da się, może nie doskonale, ale na pewno bez wstydu!
-
Choć dzieło Kowalskiego ma pewne wady i spełnia, niestety, tylko część złożonych obietnic, to pierwszą próbę przeniesienia slashera na polskie realia można śmiało potraktować jako udaną.
-
Jestem dumny, że w Polsce powstał film do szpiku kości gatunkowy, którego nie musimy się wstydzić.
-
Przypadek "W lesie dziś nie zaśnie nikt" pokazuje, że zrobić dobry slasher, będący hołdem dla klasyki, też trzeba umieć.
-
Realizacyjnie W lesie dziś nie zaśnie nikt zaskakuje bezkompromisowością. Polskie kino nigdy nie słynęło z efektów specjalnych, charakteryzacji czy nadmiernego epatowania ohydą i turpizmem w sferze wizualnej, ale Kowalski nic sobie z tego faktu nie robi, dostarczając dosłowne, groteskowe i silnie nacechowane komediowo gore. Humor również odgrywa w filmie niebagatelną rolę, wkładając całe makabryczne widowisko w potężny cudzysłów.
-
Jest oglądalny, ale polotu w nim nie uświadczymy. Fajnie, że powstał, tylko dlaczego taki?
-
To nie hołd, to odtwórcze scenopisarskie rzemiosło tego, co najczęściej pojawia się w tego rodzaju horrorach, tylko tyle. Po hołdzie należy spodziewać się symulacji tego, co widzów do slashera przyciąga - kreatywności, zabawy, przerażenia - filmowych emocji w czystej, najprostszej i wręcz najprymitywniejszej postaci. Widz nie może siedzieć i czekać aż odhaczy się wszystkie klisze, to jest przeciwieństwo tego, co widzowi powinien dać dobry slasher.
-
Nie ma niczego złego w pożyczaniu sprawdzonych technik, ale musisz mieć w to jakiś wkład własny. Inaczej jesteś tylko kolejną kopią kopii "Halloween" czy Piątku, trzynastego" zapełniającą kosze z DVD-kami w supermarkecie we wrześniu.
-
Nie jest filmem złym, lecz nie jest również pozbawiony wad. Na szczęście, zalet jest dużo więcej i z wielką chęcią zobaczyłabym część drugą, co zważając na zakończenie, nie jest wcale takie nieprawdopodobne. To także miła odmiana od zalewu komedii romantycznych z tą samą obsadą, które zazwyczaj trafiają do masowego odbiorcy.
-
Pozostaje nadzieja, że przy tak wprawnym rzemiośle kolejny film Kowalskiego okaże się bardziej wyrazistą i twórczą wypowiedzią. Niezależnie od tego reżyser i tak wpisał się na stałe do historii polskiego horroru, którego losy w ostatnich latach zaczynają przybierać coraz ciekawszy obrót.
-
Niby jest zabawnie, niby trochę autotematycznie, ale w tonie coś zgrzyta ponad pięćdziesiąt minut przed napisami końcowymi i tak już zostaje. Zupełnie jakby reżyser nie wiedział, czy chce tu zrobić "Coś" czy "Martwe zło"? By zanadto nie spoilerować, najsłabiej wypada niestety właśnie ta część "W lesie dziś nie zaśnie nikt", która umieszcza słowo "slash" w slasherze.
-
Jest to dla mnie pewna niespodzianka, bo mimo znajomych tropów oraz szablonów "W lesie dziś..." to bardzo porządny, kompetentny slasher. Aż dziwne, że do tej pory nikt nie spróbował tego gatunku. Pozostaje mieć nadzieję, że pojawią się naśladowcy, idąc krok dalej, czego sobie życzę.
-
Wydaje się, że sam Bartosz Kowalski z lubością przegląda się w stworzonej przez siebie postaci geeka jak w lustrze. To obraz jego własnych fascynacji filmami grozy. Szkoda zatem, że reżyser Placu zabaw nie odważył się na większe ryzyko.
-
Jeśli ktokolwiek spodziewa się poziomu czy fabuły rodem z Obecności czy Lśnienia to zderzy się ze ścianą w postaci słowa slasher - w swoim podgatunku radzi sobie dobrze, nawet jeżeli wpada w nuty czarnej komedii.
-
Kowalski sięga po hardcorowy gatunek filmowy, ale jest przy tym dość zachowawczy - spektakularnych morderstw, jak to, które przytoczyłem na początku, jest jak na lekarstwo. Reżyser nie pokusił się też o zabawę gatunkiem - zamiast tego sumiennie odhaczył elementy, które powinien zawierać rasowy slasher. Zamiast sprawności reżyserskiej, wolałbym jednak, żeby twórca zaskoczył czymś wykraczającym poza zakres dobrze odwalonej roboty.
-
Zamiast trzymać w napięciu, trzyma się raczej utartych schematów.
-
Mimo mankamentów warto rzucić okiem.
-
Kowalski doskonale wiedział, jaki film chce stworzyć - slasher, który za zadanie ma wbić się w środek strachu i ubawu i pokazać coś, czego w polskim kinie jeszcze nie nakręcono.
-
Polski reżyser świadomie polemizuje z prawidłami rządzącymi poetyką slashera. Choć nie zawsze pamięta o rozpoczętych wcześniej wątkach, a wiele scen nie ma odpowiedniego napięcia, to ostatecznie wygrywa radosną zabawą, która udziela się też odbiorcy filmu.
-
Film celowo stylizowany jest na tanią produkcję, co pozwala nam na utożsamienie jej ze złotym klimatem lat 80. Czy go polecamy? Jak najbardziej tak.
-
Można zatem uznać, że W lesie dziś nie zaśnie nikt, to w końcu slasher, na jaki zasługiwaliśmy, który broni się zarówno jako przedstawiciel podgatunku, jak i autonomiczne dzieło.
-
To prawdziwy list miłosny do ejtisowych i najntisowych tytułów z kaset VHS i z pewnością projekt absolutnie bezprecedensowy dla polskiej kinematografii.
-
Tak czy owak, potwierdziła, się moja myśl: Polacy nie potrafią robić amerykańskich horrorów. Mimo tego seans z "W lesie dziś nie zaśnie nikt" uważam za pozycję obowiązkową. Może być ku przestrodze, albo z pobudek patriotycznych.
-
Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że gdy następnym razem jakieś rodzime mordercze monstrum wejdzie na ekrany kin, nie będzie to jedynie "drugi polski slasher", a coś ożywczego, nowego, autorskiego.
-
Nie jest według mnie dobrym filmem, ale jednocześnie stanowi udaną próbę przeniesienia gatunkowych zasad slashera na nasze poletko. To dowód na to, że tworzenie takiego kina w Polsce ma sens - potrzeba tylko lepszego wykonania, które pewnie przyjdzie wraz z większym doświadczeniem naszych twórców w tej specyficznej materii.
-
Kowalski nie bardzo wie, jaki dokładnie film chce zrobić - czy może porządny slasher, komedię wyśmiewającą konwencję, wtórne kino do obejrzenia z na wpół trzeźwymi przyjaciółmi czy może błyskotliwe kino, przy którym miłośnicy gatunku będą machali palcem przed ekranem, powtarzając "a to cwaniaczek, ja wiem, co ty mi tutaj zostawiłeś". Reżyser stara się z całych sił wszystko to połączyć, ale ostatecznie gubi przy tym sporą część charakteru, jaki mógł mieć w sobie "pierwszy polski horror".
-
Jeżeli wybrałabym się na ten film do kina, to na pewno żałowałabym tej decyzji. Niestety, czegoś tu zabrakło. Obiecanki cacanki.
-
Mógł być naprawdę niezłym kawałkiem szalonego kina, wyszedł jednak poprawny, wręcz podręcznikowy horror dostarczający nam rozrywki.
-
Choć filmowi Bartosza Kowalskiego daleko do miana udanego, to jednak nawet pomimo humoru niskiego polotu, braku kreatywności i mało angażującej fabuły i tak można jakoś przeżyć ten obóz przetrwania, co już można uznać za pewien sukces. Może i jest on mały, ale to zawsze coś.
-
Gdyby to był kolejny amerykański horror, utonąłby w morzu podobnej do siebie taniochy. Można było pobawić się nieco bardziej schematami i oczekiwaniami, a tak kończymy z tym, co mamy. Chwilę zabawi, ale szybko popadnie w zapomnienie.
-
W jednym z wywiadów Kowalski miał powiedzieć, że w Polsce nie ma widowni na poważny horror. Rozumiem decyzję o pójściu w lżejszy ton, ale na próżno szukać tu błyskotliwej meta-gry pokroju Krzyku czy Domu w głębi lasu, czy choćby komediowej zabawy Porąbanych. W najlepszym wypadku W lesie dziś nie zaśnie nikt jest spóźnionym o 20 lat meta-slasherem pożenionym z kiepskim dramatem, w najgorszym cynicznym pastiszem i wyrachowanym ćwiczeniem stylistycznym.
-
Pomimo powielenia paru schematów, to dawka bardzo solidnej rozrywki, mieszanka prawdziwej grozy z solidną dawką komedii. "W lesie dziś nie zaśnie nikt"? Na szczęście przed telewizorem czy komputerem także.
-
Dzieło, które nie ma być doskonałe, ma być wręcz złe, ale dostarczające rozrywki w postaci makabry, mdłości, obelżywości i śmiechu. I dokładnie takie jest.
-
Dla mnie było to jak brodzenie w sadzawce. Do pełnego zanurzenia droga daleka. I wracając do pytania zadanego na początku tekstu: nie, nie warto, bo to jednak dalej nie jest to. Zabrakło większej odwagi.
-
Ten film to przede wszystkim laurka dla dawnych slasherów, list miłosny fana i w głównej mierze nostalgiczna podróż w przeszłość, która nie wnosi absolutnie nic do gatunku i w której zabrakło odwagi, ale w swoich ramach ten film sprawdza się bardzo dobrze, a można zaryzykować, że jest miejscami lepszy niż zagraniczne produkcje sprzed kilkudziesięciu lat.