
- 71% pozytywnych
- 69 krytyków
- 67% pozytywnych
- 214 użytkowników
Dzięki oryginalnemu brzmieniu Queen staje się jednym z najpopularniejszych zespołów w historii muzyki.
- Aktorzy: Rami Malek, Lucy Boynton, Gwilym Lee, Ben Hardy, Joseph Mazzello i 15 więcej
- Reżyser: Bryan Singer
- Scenariusz: Anthony McCarten
- Premiera kinowa: 2 listopada 2018
- Premiera światowa: 23 października 2018
- Ostatnia aktywność: 15 lutego
- Dodany: 6 grudnia 2017
-
Seans doskonały, choć jedynie ocierający się o prawdę, jak spragniony pieszczoty kot.
-
Dostajemy wzruszający hymn, który poruszył mnie do granic wrażliwości, wywołał płacz, dreszcze oraz masę innych emocji. W końcu po to są filmy, prawda?
-
Podobno mowa jest srebrem, a milczenie złotem. A ja napiszę zaś jedynie tyle, że Bohemian Rhapsody to laurka wystawiona fenomenalnemu muzykowi. Kupuję ją, chociaż nie jest idealna, bo łapie za serce i nie puszcza. Dwa punkty wyżej za ładunek emocjonalny.
-
Fantastyczny miszmasz wielu form. Coś, jak muzyka zespołu Queen.
-
Dlatego mimo iż mówi się, że "Bohemian Rhapsody" to obraz co najwyżej poprawny, trudno odmówić mu tego czegoś, co sprawia, że dwugodzinny seans mija niczym mrugnięcie powieką, a w jego trakcie trudno opanować ciepłe emocje. I cóż, czy zatem film, po którym czujemy się lepiej niż przed nim, nie jest przypadkiem dokładnie tym, o co w kinie chodzi?
-
Jeśli przymknąć oko na nieścisłości, można się na Bohemian Rhapsody autentycznie dobrze bawić. Zwłaszcza, że ten film spełnia dwie istotne funkcje: ludziom nieobeznanym w dziejach Queen nakreśla podstawy i zachęca do zgłębienia faktów, zaś fanom przypomina, za co pokochali tę kapelę i jej twórców.
-
Polecam warto obejrzeć takiego świetnego aktora jak Malik w roli Freediego Mercurego. Muzyka to kolejny powód, aby wybrać się do kina. Film Bohemian Rhapsody to swoisty hołd dla muzyka, jakim był Freddie Mercury.
-
Bohemian Rhapsody podobało mi się bardziej niż się spodziewałem. Chociaż oczywiście nie jest to film, na jaki zasługuje Freddie Mercury.
-
Mi bardzo się podobał. Nie jestem też tak 'wymagająca' jak fani zespołu, którzy czekali na ten film od zawsze i dla mnie niepokazanie pewnych wątków jest naturalnym, produkcyjnym zjawiskiem, a nie brakiem szacunku dla artysty.
-
Bardzo spójny, świetnie zbilansowany film trochę biograficzny i mocno muzyczny. Może odrobinę wybrakowany i z pewnymi dziurami logicznymi, ale da się to wybaczyć. Dzięki muzyce potrafi wywołać naprawdę mocne ciary.
-
Po tej produkcji szczerze zacząłem żałować, że już nigdy nie zobaczę Queen na żywo w oryginalnym składzie...
-
Ścisnął mnie za serce.
-
Potrafi najzwyczajniej w świecie sprawić, że w tej spowitej ciemnością sali kinowej, chce się śpiewać, klaskać i tupać nogą do ich najsławniejszych utworów.
-
Filmu tego nie należy traktować jako ukoronowanie twórczości Queen i dogłębną analizę ich życia, a bardziej jako dość zgrabną wizję ich historii, która mimo niedociągnięć i kilku nagięć faktów ma duże szanse, by Cię zainspirować, wywołać uśmiech i wzruszenie.
-
Wszystko sprowadza się więc do prostego wyboru. Można narzekać na zachowawczość i schematyczność fabuły, albo przymknąć na to oko i pokiwać się w rytm "Radio Ga Ga" i "We are the champions". Ja wybrałam to drugie i spędziłam w kinie bardzo przyjemny czas.
-
Jeśli na jakimś etapie swojego życia klaskaliście do Radio GaGa, tupaliście do We Will Rock You, czy biegaliście do Don't Stop Me Now, to najnowszy film Bryana Singera jest dla was. Tak samo jak tegoroczny Oscar powinien być dla Ramiego Maleka. Po prostu idźcie się dobrze bawić. W końcu koncert wszech czasów nie zdarza się często.
-
"Bohemian Rhapsody" słucha się i ogląda świetnie, choć nawet najwięksi fani zauważą jego niedociągnięcia, jak słabo poprowadzoną narrację. Lecz w obliczu rozrywki, którą on dostarcza, te niedociągnięcia nie mają zbyt dużego znaczenia.
-
Olśniewająca rola Maleka i możliwość niemal duchowego obcowania z muzyczną legendą wymazują niemal każde złe wspomnienie z filmowego "Bohemian Rhapsody".
-
Mimo ogromnego wzruszenia, z jakim wyszłam z sali kinowej, tak naprawdę Singer i McCarten po seansie zostawili mnie z bardzo smutną refleksją: członkowie Queen w swoim Bohemian Rhapsody w ciągu sześciu minut zmieścili sześć gatunków muzycznych, z kolei Singer w dziele o tym samym tytule, które ma ponad 120 minut, zmieścił jedynie dwie godziny wątpliwie prawdziwej biografii.
-
Biografia zaledwie poprawna, ale za to zasilona nieśmiertelnymi klasykami rocka, które całość wynoszą na wyższy poziom. Trudno nie wyjść z kina usatysfakcjonowanym i natchnionym muzyką Deacona, Maya, Mercury'ego i Rogersa. Legendarna kapela wciąż czeka na legendarny film, ale ta cygańska rapsodia to idealny punkt wyjścia dla kolejnych twórców.
-
Energii dostarcza mu muzyka oraz świetny Rami Malek.
-
Muzyka wybitnego brytyjskiego zespołu to najwspanialszy, zapierający dech i robiący największe wrażenie bohater tego filmu. Duch Freddiego Mercury'ego na wielkie dzieło o swoim doczesnym życiu musi jeszcze poczekać.
-
Pozwala nacieszyć oczy i uszy pięknym widowiskiem z porywającą muzyką Queen i świetnymi kreacjami aktorskimi. Może jednak rozczarować tych, którzy w kinie szukają czegoś więcej niż bajek i fajerwerków, pozostawiając ich z niedosytem i każąc im nadal czekać na ukazującą pełną paletę barw, nieskrojoną na miarę Hollywood opowieść o liderze grupy Queen.
-
Stanowi duże rozczarowanie, bo Queen i Freddie Mercury naprawdę zasługują na ciekawszy film. To typowe ugrzecznione oglądadło, które nadaje się na obejrzenie przez całą rodzinę po świątecznym obiedzie.
-
Fajna muzyka, fajny Rami Malek, trochę wzruszenia, ale finalnie zmarnowany potencjał przez co wyszedł jedynie laurkowaty biopic.
-
Historię Freddie'ego absolutnie należało opowiedzieć. Ale nie w taki sposób: na kolanach, wypolerowaną, ugrzecznioną. Bohemian Rhapsody stawia pomnik wokaliście, nie dotykając, albo ślizgając się tylko, po takich problemach jak tożsamość kulturowa, seksualność, samotność, cierpienie.
-
Fabularne film bardzo często niedomaga, ale przez sposób realizacji oraz ścieżkę dźwiękową zwyczajnie nie potrafię nie lubić tego filmu. Bo właściwie otrzymaliśmy miły dla oka obrazek, który dość dobrze się ogląda. Widzowie, którzy nie są psychofanami Queen, raczej będą dobrze się bawić podczas seansu. A po wyjściu z kina bankowo sięgną po płyty Queen.
-
Jest więc Bohemian Rhapsody przedsięwzięciem tylko na poły udanym. Dexter Fletcher z powodzeniem dociągnął ten wózek do końca, wieńcząc dzieło zrealizowane głównie przez Bryana Singera i właśnie to należy uznać za największy sukces - stworzenie solidnego filmu z czegoś, co wielokrotnie mogło się rozsypać w drobny mak.
-
Bardziej sprawdza się jako film muzyczny, a nie dramat.
-
Niezły, ze znakomitymi scenami koncertowymi i świetną kreacją Ramiego Maleka. Gdyby jeszcze rozbudować dynamikę pomiędzy postaciami i dać miejsce historii do rozwinięcia się, mielibyśmy do czynienia z produkcją wybitną. Jednak fani Queen mogą być zadowoleni z końcowego efektu.
-
Przeciętna biografia, poprowadzona od jednego wątku do drugiego w bardzo ekspresowym tempie, bez ładu i składu, ciekawego pomysłu oraz pozbawiona jakiegoś własnego charakteru. Jeśli chcecie zobaczyć nieprzeciętną biografię, lepiej jeszcze raz obejrzeć "The Doors" Stone'a albo "Love & Mercy" o Brianie Wilsonie z The Beach Boys, bo one przynajmniej miały jakiś pomysł na siebie.
-
Sama biografia zespołu Queen została przedstawiona w bardzo ugrzeczniony sposób, za to dzięki sile ich muzyki "Bohemian Rhapsody" staje się przyzwoitym kinem rozrywkowym.
-
Do arcydzieła ma jeszcze daleką drogę. Jednak pod względem muzyki i gry aktorskiej Ramiego Malika, którego charakteryzacja, sposób poruszania czy mówienia przypominają lidera grupy "Queen", i widać, że aktor dawał z siebie wszystko, by jego rola została zapamiętana.
-
Ten film nie dorównuje klasą Mercury'emu. Jest jak tandetna podróbka czyjegoś niezwykłego życia. Przebojowa, ale pusta.
-
Film Singera z pewnością sprawi, że po seansie w głośnikach będą leciały tylko utwory Queen. Nie jest to jednak produkcja, do której wracać się będzie z przyjemnością i nostalgią, bowiem uproszczenia fabularne nie czynią Bohemian Rhapsody obrazem wartym większej uwagi, aniżeli jednorazowy seans.
-
Całość ratuje muzyka i wyłącznie ona, ale obroniłaby się nawet bez filmu, który jest zbędnym średniakiem, niegodnym legendy.
-
Po seansie nachodzi zatem ogromna ochota, by znów sięgnąć po przeboje Queen. W nich znajdziecie to wszystko, czego filmowi brakuje - siłę, szaleństwo, wizję, wyobraźnię i, co najważniejsze, artystyczną szczerość, która nie zawsze gwarantuje prawdę, ale zawsze uczciwość.
-
To film ze sporymi problemami, ale za to wzorowy koncert.
-
Robotę" w tym filmie robią przede wszystkim urocze sceny ukazujące, jak powstawały największe przeboje Queen oraz sekwencje rekonstruujące koncerty zespołu. Tu naprawdę można poczuć cząstkę Marcury'ego i jego kapeli.
-
Pomimo tych uproszczeń, większość fanów Queen powinna wyjść z kina zachwycona. Nie będzie to jednak zasługa reżysera, scenarzystów ani też obsady, a samego zespołu. W "Bohemian Rhapsody" umieszczono całą masę przebojów Queen i to właśnie one porywają serca, wzbudzają zachwyt, wywołują łzy i uśmiech na twarzy.
-
Niestety Singer tworzy poprawny i banalny film, w którym chce upchnąć całe życie wokalisty. Po seansie zostanie z nami tylko muzyka, a ona istniała i będzie istnieć niezależnie od kina.
-
Będąc boleśnie zwyczajnym rockowym crowd pleaserem, "Bohemian Rhapsody" ani nie dorasta do swojego tytułu, ani nie celebruje nieśmiertelnego dziedzictwa Queen i złożonej opowieści o Freddiem Mercurym. Film Singera to przede wszystkim wizualnie olśniewający i dobrze zagrany, luźny montaż przerysowanych scen, operujący tanimi metodami podekscytowania widowni i genialną muzyką, na którą w najmniejszym stopniu nie zasługuje.
-
Nie jest dobrym filmem. Twórcy poprzez swoje niechlujstwo realizacyjne, uproszczenia i komediową otoczkę, starali się zabić Queen, dokonując eutanazji na jego legendzie. Zupełnie nieświadomie udowodnili jednak, że potężny wydźwięk utworów jednego z największych zespołów wszech czasów zagłuszy nawet najbardziej fałszywe nuty, a jego członkowie byli, są i już na zawsze pozostaną mistrzami.
-
Ma szansę spełnić oczekiwania fanów grupy Queen, ale z pewnością nie zadowoli miłośników kina, którzy chcieli zobaczyć dobry film, a nie tylko posłuchać kilku wybitnych muzycznych kawałków.
-
Wolałbym jednak, żeby było tu mniej egzaltacji jak z rocznicowego dokumentu dodawanego do kolekcji płyt.
-
Dzieło Singera i Fletchera to ledwie przeciętne kino środka, rozpięte między solidnym, lecz pozbawionym autorskiego sznytu produkcyjniakiem a zwykłą, tanią chałturą.
-
Te wszystkie muzyczne fragmenty są widowiskowe, naprawdę pieknie rozegrane, angażujące. Choć płytkie, jest to kino sympatyczne, na którym nie sposób źle się bawić.