Porywająca opowieść o zespole Queen, jego muzyce i niezwykłym wokaliście Freddiem Mercurym, który przełamując stereotypy i konwencje, zdobył uwielbienie niezliczonych fanów. Film ukazuje błyskotliwą karierę zespołu, który dzięki ikonicznym utworom i rewolucyjnemu brzmieniu wspiął się na szczyty sławy, dopóki skandalizujący styl życia Mercury'ego nie postawił wszystkiego pod znakiem zapytania.
- Aktorzy: Rami Malek, Lucy Boynton, Gwilym Lee, Ben Hardy, Joseph Mazzello i 15 więcej
- Reżyser: Bryan Singer
- Scenarzysta: Anthony McCarten
- Premiera kinowa: 2 listopada 2018
- Premiera DVD: 18 marca 2019
- Premiera światowa: 23 października 2018
- Ostatnia aktywność: 20 lutego
- Dodany: 6 grudnia 2017
-
Bardzo wzruszający film o genialnym zespole, w dodatku z najlepszą ścieżką dźwiękową wszech czasów. Gdyby był to film o czymkolwiek innym, nie zachęcałabym wcale, bo obiektywnie nie jest to arcydzieło, ale wszelkie mankamenty odchodzą w zapomnienie przy przytłaczającej sile tej wspaniałej muzyki.
-
Mimo ogromnego wzruszenia, z jakim wyszłam z sali kinowej, tak naprawdę Singer i McCarten po seansie zostawili mnie z bardzo smutną refleksją: członkowie Queen w swoim Bohemian Rhapsody w ciągu sześciu minut zmieścili sześć gatunków muzycznych, z kolei Singer w dziele o tym samym tytule, które ma ponad 120 minut, zmieścił jedynie dwie godziny wątpliwie prawdziwej biografii.
-
Dlatego mimo iż mówi się, że "Bohemian Rhapsody" to obraz co najwyżej poprawny, trudno odmówić mu tego czegoś, co sprawia, że dwugodzinny seans mija niczym mrugnięcie powieką, a w jego trakcie trudno opanować ciepłe emocje. I cóż, czy zatem film, po którym czujemy się lepiej niż przed nim, nie jest przypadkiem dokładnie tym, o co w kinie chodzi?
-
"Bohemian Rhapsody" nie jest nawet w drobnym ułamku jak "Bohemian Rhapsody". To nie jest artystyczna, łamiąca standardy, rockowa jazda bez trzymanki to ładne, proste i sztampowe "We are the champions", które niczym smutne podsumowanie rozbrzmiewa w kinie w trakcie końcowych napisów.
-
Będąc boleśnie zwyczajnym rockowym crowd pleaserem, "Bohemian Rhapsody" ani nie dorasta do swojego tytułu, ani nie celebruje nieśmiertelnego dziedzictwa Queen i złożonej opowieści o Freddiem Mercurym. Film Singera to przede wszystkim wizualnie olśniewający i dobrze zagrany, luźny montaż przerysowanych scen, operujący tanimi metodami podekscytowania widowni i genialną muzyką, na którą w najmniejszym stopniu nie zasługuje.
-
Bohemian Rapsody niestety nie można nazwać dobrym filmem. Jednak jeśli lubi się muzykę zespołu Queen, przymknie oczy na kilka niedoskonałości i da się ponieść charyzmie Ramiego Maleka, to seans ten może okazać się bardzo przyjemny.
-
Seans doskonały, choć jedynie ocierający się o prawdę, jak spragniony pieszczoty kot.
-
Jest bardzo poprawnie, być może czasami nawet za bardzo. Niemniej ze względu na samą muzykę warto wybrać się na "Bohemian Rhapsody".
-
Pozwala nacieszyć oczy i uszy pięknym widowiskiem z porywającą muzyką Queen i świetnymi kreacjami aktorskimi. Może jednak rozczarować tych, którzy w kinie szukają czegoś więcej niż bajek i fajerwerków, pozostawiając ich z niedosytem i każąc im nadal czekać na ukazującą pełną paletę barw, nieskrojoną na miarę Hollywood opowieść o liderze grupy Queen.
-
Biografia zaledwie poprawna, ale za to zasilona nieśmiertelnymi klasykami rocka, które całość wynoszą na wyższy poziom. Trudno nie wyjść z kina usatysfakcjonowanym i natchnionym muzyką Deacona, Maya, Mercury'ego i Rogersa. Legendarna kapela wciąż czeka na legendarny film, ale ta cygańska rapsodia to idealny punkt wyjścia dla kolejnych twórców.
-
Przeciętna biografia, poprowadzona od jednego wątku do drugiego w bardzo ekspresowym tempie, bez ładu i składu, ciekawego pomysłu oraz pozbawiona jakiegoś własnego charakteru. Jeśli chcecie zobaczyć nieprzeciętną biografię, lepiej jeszcze raz obejrzeć "The Doors" Stone'a albo "Love & Mercy" o Brianie Wilsonie z The Beach Boys, bo one przynajmniej miały jakiś pomysł na siebie.
-
Fantastyczny miszmasz wielu form. Coś, jak muzyka zespołu Queen.
-
Znakomicie opowiada o wzlotach i upadkach legendy rocka. I nie jest to cukierkowa laurka.
-
Bardzo spójny, świetnie zbilansowany film trochę biograficzny i mocno muzyczny. Może odrobinę wybrakowany i z pewnymi dziurami logicznymi, ale da się to wybaczyć. Dzięki muzyce potrafi wywołać naprawdę mocne ciary.
-
Po tej produkcji szczerze zacząłem żałować, że już nigdy nie zobaczę Queen na żywo w oryginalnym składzie...
-
Wiem, dlaczego ten film oglądało mi się z wielką przyjemnością, mimo że w wielu miejscach on kulał i gdyby tak rozebrać go na części pierwsze, to lista potknięć byłaby naprawdę długa. Przyczyna jest prosta: muzyka zespołu Queen!
-
Dostajemy wzruszający hymn, który poruszył mnie do granic wrażliwości, wywołał płacz, dreszcze oraz masę innych emocji. W końcu po to są filmy, prawda?
-
Energii dostarcza mu muzyka oraz świetny Rami Malek.
-
To film ze sporymi problemami, ale za to wzorowy koncert.
-
Produkcja wspaniała, bardzo kolorowa i genialna pod względem zarówno muzycznym jak i aktorskim. Produkcja przede wszystkim przeznaczona zwłaszcza dla fanów legendarnej grupy rockowej, ale to również po prostu świetny film opowiadający o jednym z najlepszych muzyków świata oraz jego zespole, a nawet o nich wszystkich jako jednej zamkniętej całości.
-
Jeśli przymknąć oko na nieścisłości, można się na Bohemian Rhapsody autentycznie dobrze bawić. Zwłaszcza, że ten film spełnia dwie istotne funkcje: ludziom nieobeznanym w dziejach Queen nakreśla podstawy i zachęca do zgłębienia faktów, zaś fanom przypomina, za co pokochali tę kapelę i jej twórców.
-
Filmu tego nie należy traktować jako ukoronowanie twórczości Queen i dogłębną analizę ich życia, a bardziej jako dość zgrabną wizję ich historii, która mimo niedociągnięć i kilku nagięć faktów ma duże szanse, by Cię zainspirować, wywołać uśmiech i wzruszenie.
-
Świetnie bawiłem się na Bohemian Rhapsody. Nie każdy podzieli mój entuzjazm.
-
Nie jest dobrym filmem. Twórcy poprzez swoje niechlujstwo realizacyjne, uproszczenia i komediową otoczkę, starali się zabić Queen, dokonując eutanazji na jego legendzie. Zupełnie nieświadomie udowodnili jednak, że potężny wydźwięk utworów jednego z największych zespołów wszech czasów zagłuszy nawet najbardziej fałszywe nuty, a jego członkowie byli, są i już na zawsze pozostaną mistrzami.
-
Stanowi duże rozczarowanie, bo Queen i Freddie Mercury naprawdę zasługują na ciekawszy film. To typowe ugrzecznione oglądadło, które nadaje się na obejrzenie przez całą rodzinę po świątecznym obiedzie.
-
Całość ratuje muzyka i wyłącznie ona, ale obroniłaby się nawet bez filmu, który jest zbędnym średniakiem, niegodnym legendy.
-
Jednak jeśli komuś nie przeszkadza taka bezpieczna, hollywoodzka forma powinien być zadowolony, bo film momentami sprawić może sporo frajdy. W swojej kategorii to udana produkcja z solidną, choć mało oddającą Mercury'ego rolą Ramiego Maleka.
-
Ten film nie miał prawa być dziełem ponadprzeciętnym.
-
Dzieło Singera i Fletchera to ledwie przeciętne kino środka, rozpięte między solidnym, lecz pozbawionym autorskiego sznytu produkcyjniakiem a zwykłą, tanią chałturą.
-
Jeśli na jakimś etapie swojego życia klaskaliście do Radio GaGa, tupaliście do We Will Rock You, czy biegaliście do Don't Stop Me Now, to najnowszy film Bryana Singera jest dla was. Tak samo jak tegoroczny Oscar powinien być dla Ramiego Maleka. Po prostu idźcie się dobrze bawić. W końcu koncert wszech czasów nie zdarza się często.
-
Potrafi najzwyczajniej w świecie sprawić, że w tej spowitej ciemnością sali kinowej, chce się śpiewać, klaskać i tupać nogą do ich najsławniejszych utworów.
-
Pomimo tych uproszczeń, większość fanów Queen powinna wyjść z kina zachwycona. Nie będzie to jednak zasługa reżysera, scenarzystów ani też obsady, a samego zespołu. W "Bohemian Rhapsody" umieszczono całą masę przebojów Queen i to właśnie one porywają serca, wzbudzają zachwyt, wywołują łzy i uśmiech na twarzy.
-
Robotę" w tym filmie robią przede wszystkim urocze sceny ukazujące, jak powstawały największe przeboje Queen oraz sekwencje rekonstruujące koncerty zespołu. Tu naprawdę można poczuć cząstkę Marcury'ego i jego kapeli.
-
Olśniewająca rola Maleka i możliwość niemal duchowego obcowania z muzyczną legendą wymazują niemal każde złe wspomnienie z filmowego "Bohemian Rhapsody".
-
Jest więc Bohemian Rhapsody przedsięwzięciem tylko na poły udanym. Dexter Fletcher z powodzeniem dociągnął ten wózek do końca, wieńcząc dzieło zrealizowane głównie przez Bryana Singera i właśnie to należy uznać za największy sukces - stworzenie solidnego filmu z czegoś, co wielokrotnie mogło się rozsypać w drobny mak.
-
Może nie jest wybitnym dziełem filmowym, ale jest niezłą produkcją, która pozwala spędzić ponad dwie godziny ze świetną muzyką. Na pewno spisuje się więc po prostu jako film o muzyce i jeśli z takim nastawieniem wybierzecie się na seans powinniście wyjść z niego zadowoleni.
-
Szkoda, że pierwszy film próbujący ugryźć fenomen zespołu Queen i - przede wszystkim - jego wielkiego lidera, jest takim bezpiecznym, schematycznym, pozbawionym polotu i pazura, produkcyjniakiem.