Jerzy Doroszkiewicz
Krytyk-
Jan Komasa dobrze wie, jak bardzo zło uwodzi i jak bardzo jest filmowe. "Sala samobójców. Hejter" choć w kinie nieco się dłuży, a jej przesłanie społeczne zostało nieco wyidealizowane przez krytyków, na pewno stała się miejscem narodzin gwiazdy kina. Maciej Musiałowski w tym momencie to najciekawszy polski aktor filmowy młodego pokolenia.
-
Jeśli koszarowe żarty z przyrodzenia z charakterystycznym emploi Michała Koterskiego kogoś bawią - może się pośmiać. Raczej dla fanów Joanny Liszowskiej, Barbary Kurdej-Szatan i last but not least pochodzącego z Białegostoku Tomasza Oświecińskiego.
-
Tylko nie doszukujcie się w tym filmie sensu, czy wiarygodności w oddaniu stadionowych zasad zarządzania przestrzenią czy bezpieczeństwem. To jest kino.
-
Jakub Zając i Krzysztof Czeczot sprawdzają się w roli Zenka znakomicie, w epizodzie błyszczy Jan Frycz, ale też wspomniana Klara Bielawka czy Magdalena Berus tworzą pełnokrwiste i niejednoznaczne postaci. A że podlaskie klimaty wyzwalają nieco stereotypowe podejście do tematu? Wszak lubimy to, co znamy.
-
Pod pretekstem komediodramatu spotykają nas w kinie całkiem poważne pytania. A przy tym znakomity film z poruszającą muzyką Alexa Westona.
-
Robi wrażenie młodzieńczej wprawki do kina i do życia.
-
W filmie "Mayday" Sama Akiny, wszak skrojonym w głównym wątku ze sztuki Raya Cooney'a, ilość przekleństw i koszarowego humoru przekracza normy przyzwoitości.
-
Kino rozrywkowe,sensacyjne, powinno mieć tempo. "Psy 3. W imię zasad" mnie po prostu nudziły, akcja wlekła się, nawet kulminacyjna strzelanina nie jest szczególnie ekscytująca. Moralitet to przecież nie jest, oczy widzów kina popularnego w XXI wieku marzą o większej ilości akcji.
-
Chociaż nie zagłębia się w psychologizmy bohaterek ogląda się bardzo dobrze. To sprawnie zrealizowany obraz, w którym narracja z offu pomaga zrozumieć mniej wtajemniczonym w kulisy mediów - zasady ich funkcjonowania.
-
Dość klasyczny obraz, ukazujący schyłek życia Judy Garland, zaś w retrospekcjach, jej trudną karierę zawodową w młodości. Wzruszający, z ciekawym tłem obyczajowym, ale nieco nudnawy. Fani Rene Zellweger nie mogą go przegapić, bo jest w nim kawał solidnego, pełnego emocji i pasji aktorstwa.
-
Judi Dench, z ogromnym dystansem do swojej postaci, wielką aktorką nawet w takim anturażu pozostaje. Jennifer Hudson jako Grizabella swoją wersją "Memory" łzy wyciska. Jeśli ktoś ma otwartą głowę - musi "Koty" zobaczyć. I wtedy wyrazić własną opinię. Ja się od połowy bawiłem wybornie.
-
Komediodramat to chyba najlepsze określenie gatunku, z jakim Marcin Krzyształowicz zmierzył się w "Panu T.". Wizualnie wspaniały, momentami nudnawy, ale absolutnie w polskim kinie unikalny.
-
Niemal do końca narracja nie traci tempa, stylowe szczegóły wystroju wnętrz i strojów gangsterów wywołują dodatkowy uśmiech na twarzy, a liczba przekleństw nie jest większa, niż podczas przeciętnego kursu komunikacją miejską. Sprawna rozrywka.
-
Na taki film Polańskiego czekałem od dawna: precyzyjny, skupiony, przemyślany w każdym słowie i scenie. Może nie ma w nim mrocznego klimatu, którym Roman Polański hipnotyzował w "Dziewiątych wrotach", "Prawdziwej historii" i "Autorze widmo", tego balansowania na granicy jawy i snu, odbierającego widzowi pewność, że to, co widzi, jest logiczne, znane, do wytłumaczenia. Mimo wszystko "Oficer i szpieg" to film, który wywraca wnętrzności, wgniata w fotel, wywołuje gniew i oburzenie.
-
I nie doszukując się scenariuszowych nieścisłości, postaci wprowadzanych nie do końca wiadomo po co, nachalnej promocji pewnej sieciówki z błyskotkami, między innymi dzięki starej piosence Leo Sayera, "Jak poślubić milionera" to i feel good movie i komedia romantyczna w jednym. Cudu może nie ma, ale widzowie, i to z średnią wieku około pięćdziesiątki, nie byli rozczarowani tą produkcją. Można zaryzykować.
-
Martin Scorsese kręcąc film "Irlandczyk" zrealizował swoje marzenie. Widzowie otrzymują przepiękny fresk o Ameryce, gdzie ważną rolę pełni klasa robotnicza i mafia.
-
Robert Eggers cytatami mami, uwodzi, przeraża.
-
O 20 minut za długi i o 20 procent za nudny. Nie obraża inteligencji, momentami bawi, ale ani to film muzyczny, ani biografia.
-
"Obywatel Jones" takim ruchomym pomnikiem już jest. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Pomnikiem zagłodzonego narodu i jednocześnie upamiętnieniem rzetelnego dziennikarstwa, za które trzeba zapłacić najwyższą cenę.
-
Czy po filmie przybędzie mu fanów wśród zwykłych zjadaczy gal disco polo - nawet przy zawodowej roli Dawida Ogrodnika - śmiem wątpić. Fikcja wygrała z muzyką.
-
Historia piękna, ponadczasowa, bez wulgaryzmów.
-
Raczej spodoba się fanom malarstwa twórcy "Słoneczników" niż kinomanom oczekującym wielkiego kina. Trzeba niebywałej empatii, by w tym filmie losem malarza się wzruszyć, choć Willem Dafoe nie zawodzi. Scenariusz i reżyseria - to już trzeba sprawdzić samodzielnie. Mnie nie przekonały.
-
Nie jest filmem o powrocie do religii. To smutna diagnoza prowincji, gdzie ludzie mogą spowiadać się co tydzień, a i tak będą sobie wbijać w plecy symboliczne noże, oskarżać o niepopełnione winy. Ale to także piękna opowieść ucząca przyznawania się do błędów i wybaczania.
-
Kto komiksowych Batmanów przeniesionych na ekrany nie rozumiał, zobaczyć "Jokera" nie musi, chyba że dla wspomnianego Joaquina Phoenixa.
-
Mimo nieustannej atencji dla polskiej kinematografii, wydaje się, że "Wysoka dziewczyna" ma szansę na Oscara. Bo tego filmu nie da się łatwo zapomnieć.
-
Idealny pomysł na przetrwanie jesiennej słoty - film zabawny i raczej z optymistycznym finałem.
-
"Legiony" nie są filmem historycznym. Bez gruntownej znajomości historii powstania i szlaku wojennego Legionów da się jednak ten film obejrzeć bez problemu. Wciągająca akcja, sceny od westernowych strzelanin, po niemal batalistyczne freski, przypominają, że wojna to nie żarty.
-
Opowieścią nie porywa, a powinien. Nawet najlepsi aktorzy muszą mieć szansę wystąpić w historii, która zapadnie w pamięć nie tylko dlatego, że trafiła do podręczników historii.
-
Koncert gry aktorskiej Antonio Banderasa i zestaw pięknych scen. A wszystko podlane nostalgią za minionymi czasami z licznymi odniesieniami do biografii i wcześniejszych filmów.
-
-
Typowo letnia rozrywka - nie zwiększa temperatury ciała, ale w klimatyzowanej sali da się obejrzeć. Szczególnie jeśli ktoś lubi starych mistrzów, bo i Marian Opania ma swoje pięć minut i Bronisław Cieślak z minutę. Największym wygranym tego obrazu jest Mrozu.
-
Ogląda się całkiem miło, szczególnie jeśli potrafi się odczytać kody pop kultury tak chętnie przez Quentina Tarantino eksplorowane i przetwarzane. I nie ma co się doszukiwać w tym kinie ambicji. To po prostu sprawnie zrealizowana i zagrana rozrywka - niemal bez fajerwerków.
-
Woody Allen świata tym filmem nie podbije, ale fanów komedii romantycznych nie zawiedzie. Jest zabawnie, dialog są dowcipne, ale nieprzegadane, innymi słowy - na upalny wieczór - jak znalazł.
-
Na lato, dla osób spragnionych walk z zombie, może i "Truposze nie umierają" zapewnią godną rozrywkę, mnie jakoś ten rodzaj humoru bawi co najwyżej przez dwa kwadranse, a film trwa ich prawie siedem. Można zasnąć.
-
Zabawna, lekka, dowalająca stereotypom wszelkich nacji i religii.
-
Typowy feel good movie ze zgranymi do bólu kliszami z komedii romantycznych, ale jeśli The Beatles przybędzie po nim choć jeden fan to i tak dużo. Bo zapomnieć o nich, to jakby zapomnieć całą historię współczesnego popu i rocka.
-
Wzruszająca, choć nieco naiwna historia - i mimo miałkości scenariusza - w stylu starego, klasycznego kina.
-
Specyficzne, autorskie kino. Mimo 140 minut nie dłuży się, zaś swoją zwizualizowaną wizyjnością cieszy oko. I nie jest szczególnie skomplikowany, za to nie można mu odmówić hipnotyzującego uroku.
-
Jeśli ktoś ma dwie wolne godziny i chce zobaczyć wybitne kreacje aktorskie - "Królową Kier" polecam z czystym sumieniem.
-
Kto kocha musicale, ten "Rocketmana" po prostu musi zobaczyć. Śpiewa całe grono aktorów i każda zaśpiewana nuta ma swoje uzasadnienie. A kto nie zna, może zachwycić się oryginalnymi tekstami i bogatymi harmonicznie piosenkami spółki John-Taupin. Gejowskie migdalenie i kokainowe orgie też będą, ale w "Rocketman" to muzyka gra pierwsze skrzypce.
-
Krystyna Janda wygrywa wszystkie sceny po mistrzowsku, czasem woli machnąć ręką, niż krzyczeć. Niczego nie musi, choć w jednej ze scen pozwoli się zdominować Kasi Smutniak. Bo tak chciał reżyser. A życie nie jest czarno-białe, a prawdziwi aktorzy mają tysiące twarzy. Piękny, choć gorzki - "Słodki koniec dnia" .
-
Zac Efron potrafi wzbudzić sympatię, choć chyba nikt w kinie nie wątpi, że jest wcieloną bestią, nie zwykłym wilkiem w niezwykle przystojnej owczej skórze. Ale ponieważ finał znamy, sam film specjalnie nie porywa. Da się obejrzeć, ale chyba to jednak kino dla osób, które bardziej niż krwiste fabuły, lubią patrzeć na piękne aktorki i aktorów.