Polska poetka, laureatka Nagrody Nobla, autorytet moralny wygłasza szokującą mowę podczas wręczania honorowego obywatelstwa miasta Volterra.
- Aktorzy: Krystyna Janda, Kasia Smutniak, Vincent Riotta, Antonio Catania, Robin Renucci i 15 więcej
- Reżyser: Jacek Borcuch
- Scenarzyści: Jacek Borcuch, Szczepan Twardoch
- Premiera kinowa: 10 maja 2019
- Premiera światowa: 28 stycznia 2019
- Dodany: 13 kwietnia 2019
-
W filmowym świecie prywatne już dawno stało się publiczne, a uczucia zdążyły się upolitycznić. Zarówno Nazeer, Maria, jak i cała jej rodzina przekonają się o tym boleśnie. Borcuch nie wskazuje winnych takiej sytuacji, za to zmusza nas do zadania sobie pytania, czy jest możliwa jakaś alternatywa.
-
Nominowana do Złotych Lwów w Gdyni produkcja ma swoje mocne strony, ale również spore braki. Jednak suma summarum to niezłe kino psychologiczne, które daje dużo do myślenia. Kim jest człowiek i czym dla niego są jego uczucia i przeżycia? Czy my cokolwiek czujemy? Możemy zabawić się w poetów.
-
Pięknie mówi o szukaniu czucia i uczucia namiętności nawet w obliczu końca. To afirmacja temperamentu, emocjonalności i krzyk: A tu trzeba żyć i być szczerym!
-
Słodki koniec dnia stoi nie tylko znakomitą kreacją Krystyny Jandy i wysmakowanymi krajobrazami Toskanii. Przede wszystkim jest to dzieło pełne bardzo współczesnej i niezwykle ważnej treści.
-
Jacek Borcuch przyzwyczaił widzów do własnego, osobistego stylu. To kino osobiste, intymne, prywatne, zawsze bardzo zmysłowe.
-
Nie jest z pewnością arcydziełem pozbawionym wad, a jego mocne polityczne zabarwienie może irytować niektóre osoby, to z pewnością będzie jednym z faworytów wszystkich rodzimych nagród za obecny rok. Ciężko mieć do niego zarzuty pod kątem technicznym, a Maria Linde jest jedną z najlepiej napisanych postaci polskiego kina ostatnich lat.
-
Najnowszy film Borcucha jest filmem nierównym. Niestety, kończy się zgrzytem w postaci bardzo oczywistej metafory. Szkoda, ponieważ pod wieloma względami "Słodki koniec dnia" jest dziełem niespotykanym na naszym rodzimym rynku.
-
Oprócz oczywistych atutów historii warto też chwalić fakt, jak ten film jest znakomicie nakręcony.
-
Dla mnie trochę za dużo tu wszystkiego. Za dużo tematów, za mało konkretów. I zupełnie niepotrzebne bawienie się we współczesną politykę.
-
Najlepsza rzecz w dotychczasowym dorobku Borcucha. Sprawdza się jako dramat rodzinny, obraz relacji matki z córką, portret kobiety w smudze cienia.
-
Krystyna Janda tworzy intrygującą, niejednoznaczną kreację, Borcuch i Twardoch napisali sporo dobrych dialogów, a Kasia Smutniak dodała własne doświadczenia emigracji.
-
6.79 maja 2019
- Skomentuj
-
-
Nie zgadzam się z wymową "Słodkiego końca dnia". Jednak ten film pokazuje jak wspaniale możemy ze sobą polemizować za pomocą sztuki. Jeżeli nie lubicie ideologicznych podtekstów w kinie to pójdźcie zobaczyć koncert aktorski Krystyny Jandy, tworzącej jeden z najbardziej intrygujących i niejednoznacznych portretów kobiety w europejskim kinie ostatnich lat.
-
8.39 maja 2019
- Skomentuj
-
-
Mimo tego braku zdecydowania w postawie głównej bohaterki, Słodki koniec dnia jest filmem, który wyróżnia się na tle innych polskich produkcji. Czym? Nieoczywistym aktorstwem, natchnioną realizacją i ważną, wykraczającą poza ramy naszego kraju tematyką.
-
Poprawny pod względem formalnym, ale nieznośnie ideologiczny i pretensjonalny.
-
Cały film należy jednak zobaczyć nie tylko z upodobania do nostalgii, której dawkowanie Borcuch opracował w sposób mistrzowski, lecz także po to by zyskać pole do refleksji - refleksji nad stanem dzisiejszej europy oraz granicami współczesnej sztuki.
-
Uprzedzenia wobec obcych, szok po zamachu terrorystycznym i mężczyźni nienawidzący kobiet, które im nie ulegają. Mieszanka wybuchowa osiąga w "Słodkim końcu dnia" letnią temperaturę.
-
Reżyser chce tu rozprawiać o wolności, uchodźcach, terroryzmie, ale słowotok, który z tego wybrzmiewa pasuje jedynie jako możliwy wtręt w programach publicystycznych, do kawy czy herbaty, czy do jakiegoś innego telewizyjnego poranka, ale nie do szerszej dyskusji.
-
Wszystko to zdecydowanie nie jest celowym zabiegiem, lecz konsekwencją stworzenia politycznego eseju, w którym postaci mają do odegrania rolę intelektualnych tez. Nawet Linde, choć cały czas obecna na ekranie, szeleści papierem. Z drugiej strony jednak owa sfabularyzowana eseistyka wciąga, zaś urokliwa sceneria i łagodna muzyka tworzą przyjemną osłonę dla kanciastości filmowego politykowania.
-
Brakuje tytułów społecznie zaangażowanych, w których na wielu płaszczyznach byłyby rozpatrywane współczesne problemy, toteż propozycja Borcucha niewątpliwie tę lukę wypełnia. A że przy okazji oferuje podróż do cudownej, słonecznej krainy, z której powoli ucieka nadzieja, to tym bardziej warto zapoznać się z dziełem stałego bywalcy festiwalu w Sundance.
-
Ma najbardziej zwarty scenariusz ze wszystkich dotychczasowych dzieł Borcucha. Reżyser czaruje klimatem, ale jednocześnie pilnuje, by historia bez dłuższych przestojów zmierzała z punktu A do punktu B, a czechowowskie strzelby wypalały we właściwych momentach.
-
Krystyna Janda wygrywa wszystkie sceny po mistrzowsku, czasem woli machnąć ręką, niż krzyczeć. Niczego nie musi, choć w jednej ze scen pozwoli się zdominować Kasi Smutniak. Bo tak chciał reżyser. A życie nie jest czarno-białe, a prawdziwi aktorzy mają tysiące twarzy. Piękny, choć gorzki - "Słodki koniec dnia" .
-
Przeraża, ale i uwodzi. Jest włoski do szpiku kości, w słowie, obrazie i zapachach.
-
Film niezwykle pojemny znaczeniowo, który subtelnie snuje swoją opowieść. Borcuch nie narzuca jednoznacznych interpretacji, a enigmatyczne bohaterki pozwalają odnaleźć w tej historii różnorodne emocje.
-
Przekaz filmu jest bardzo ambitny, jednak w niektórych momentach miałam wrażenie, że sceny się ciągną i nie są do końca spójne.
-
Porusza pięknymi obrazami i niezwykle ważną tematyką. Dawno nie widzieliśmy tak świetnej roli Krystyny Jandy.
-
Szalenie uwodzicielskie kino. Cichy, skromny, poniekąd kameralny film w pewnym momencie eksploduje, zamieniając się w trafną analizę współczesności, elit oraz wyliniałych autorytetów.
-
Brawa dla Krystyny Jandy za jej wyważoną kreację. Zazwyczaj jest to artystka bardzo ekspresyjna, tutaj ma wiele momentów wyciszenia, dając bardzo soczysty i niejednoznaczny portret kobiety z pewnym bagażem doświadczeń. Muszę przyznać, że mnie zaskoczyła, bo dotychczas powściągliwość nie była jedną z jej charakterystycznych cech. Takich pozytywnych niespodzianek jest tu więcej i zachęcam, żeby się o tym osobiście przekonać.
-
Nie poczujemy klasycznego toskańskiego ciepła, spotkamy się raczej z klimatem deszczowo- chmurowych bez przebłysków promieni słońca. Bardzo jest mi tego szkoda, bo twórca miał, praktycznie rzecz ujmując, wszystko, aby stworzyć świeżą jak morska bryza historie.
-
Wbrew wszystkiemu, to solidne kino. Poglądowo na pewno różniące widzów, ale w miarę sprawne i przepełnione kameralnością. Najciekawsze jest jednak to, że im bliżej końca, tym coraz mniej w Słodkim końcu dnia Włoch, szaleństwa i wina, a znacznie więcej naszej europejskości - niby nowoczesnej, a jakiejś takiej szarej i ograniczającej.
-
Nie dziwi sympatia publiczności na świecie. To wzorowe kino środka w najlepszym tego słowa znaczeniu: przystępne, komunikatywne, a przy tym mądre, podejmujące ważne i aktualne tematy.
-
Spokojny, toskański klimat pełen wina, drewna i zieleni z muzyką Daniela Blooma sprawia, że film Jacka Borcucha w tle sobie przepływa, ale na pierwszym i drugim planie wybuchają kolejne pytania o Europę, o tę Europę, po której łąkach biegają pijani winem i dyskutujący o ideach i poezji Europejczycy, jeżdżą sobie kabrioletami po jej pagórkach, zamożni i szczęśliwi jak nigdy, a na jej obrzeżach budują ogrodzone obozy dla uchodźców.
-
Polski film z bardzo europejską duszą, kontynuator najpiękniejszych tradycji kina Starego Kontynentu w duchu Felliniego czy Sorrentina.
-
Początek jest zachęcający. Zamiast pocztówkowych, nieskazitelnie pięknych toskańskich pejzaży, którymi zazwyczaj napawają się operatorzy filmów z akcją osadzoną w tej idyllicznej krainie oliwek, cyprysów i wina, patrzyliśmy na kadry Michała Dymka, który z włoskiego krajobrazu wydobył mglistą szarość, niekiedy wręcz mroczność...
-
Choć piękno subtelności w finale przecieka Borcuchowi przez palce zaciśniętej do wbijania przyciężałych metafor pięści, to Słodkiemu Końcowi Dnia nie umyka swoje pesymistyczne sedno - nasze życia nie przeminą pod znakiem urodzajnej wolności w świecie, który targany społecznymi napięciami nie chce pozwolić sobie na przestrzeń niedookreślenia.
-
Wychodząc poza fabularne elementy filmu, Słodki koniec dnia ma jedną zasadniczą wadę. Jest przeraźliwie nudny. To za sprawą filmowego rytmu przypominającego poranne rozciąganie się, gdy się wie, że trzeba wstać i coś zrobić, ale zaspane ciało nie wie jeszcze jak to wykonać.
-
Zdjęcia same w sobie są warte wycieczki na ten seans.
-
Jedno jest jednak pewne - film Borcucha skłania do dyskusji. Wydaje się bowiem, że jego zuchwałość była skwapliwie zaplanowana i miała prowokować do polemik, co w polskim kinie, intelektualnie dość jednolitym i wyważonym, jest rzadkością.
-
Opłaca się niekiedy brać przykład z napisanych przez siebie bohaterów i powiedzieć coś ostrego. Inaczej powstają takie filmy jak ten, obite pluszem, miękkie, bez retorycznych kłów i pazurów. Jaki jest sens tworzenia usypiającej narracji o jednej z najgorszych tragedii, jakie w ostatnich dziesięcioleciach dotknęły ten kontynent?
-
Do napisania scenariusza "Słodkiego końca dnia" reżyser zaprosił pisarza Szczepana Twardocha - znanego powszechnie króla stylu. Spotkania tych dwóch estetów materia filmowa zwyczajnie nie wytrzymała, powstało dzieło co najwyżej śmieszne, wysławiające wolność i równocześnie pragnące się wszystkim podobać.