W małym miasteczku Centerville umarli wstają z grobów i atakują żywych. Mieszkańcy walczą o przetrwanie.
- Aktorzy: Bill Murray, Adam Driver, Tilda Swinton, Chloë Sevigny, Steve Buscemi i 15 więcej
- Reżyser: Jim Jarmusch
- Scenarzysta: Jim Jarmusch
- Premiera kinowa: 26 lipca 2019
- Premiera światowa: 14 maja 2019
- Ostatnia aktywność: 28 grudnia 2023
- Dodany: 16 maja 2019
-
Truposze nie umierają to ekspozycja bohaterów, z której nic nie wynika, a poszczególne postaci są wręcz popisowo niewykorzystane. Z czasem widz śledzi już bez przekonania popisy aktorów w tej cudacznie niemrawej historii będącej wydmuszką dotychczasowych dzieł Jarmuscha.
-
3.713 sierpnia 2019
- 1
- Skomentuj
-
-
Mistrz ponowoczesnej narracji powraca do tematu rozczarowania, śmierci i upiornej rzeczywistości, z której nie ma innej ucieczki, jak tylko poprzez jej zniszczenie. Niestety tym razem wraca w formie mało jak na siebie błyskotliwej komedii z wyraźnie politycznym przesłaniem, uderzającym w Amerykę Trumpa i opakowanym w dość kiczowatą formę horroru o umarłych powstających z grobu.
-
Niestety "Truposze nie umierają" nie działają zarówno jako komedia od Jarmuscha jak i film o zombie. Humor nie jest na tyle dobry, aby warto było zobaczyć film, żeby się pośmiać. Natomiast fani truposzy nie znajdą tutaj niczego ciekawego dla siebie.
-
Multum postaci sprawia, że mamy do czynienia z paroma dobrymi kreacjami, ale i kilkoma zbędnymi bohaterami, którym życzymy bycia kolacją dla zombiaków czym prędzej. Niemniej jednak, mamy do czynienia z inteligentną komedią, która powoli brnie do przodu przez opary absurdu, dekapitacji i niezrozumiałych wydarzeń.
-
Podany w sosie kina klasy B film, z efektami specjalnymi o wątpliwej jakości, The Dead Don't Die nigdy nie będzie klasykiem gatunku, a raczej ciekawostką, nawet w bogatym dorobku Jarmuscha. Filmowi brakuje jakości, wydaje się zlepkiem luźnych pomysłów i ćwiczeniem napisanym głównie z miłości dla aktorów.
-
Jarmusch wie, jak popularne są dzisiaj nawiązania, gatunkowa ikonografia, subtelne przemycanie smaczków, które fani tygodniami analizują na forach i pozwala sobie na nawiązanie absolutne, bo nie do konkretnych dzieł i postaci, a właśnie do naszego sentymentu.
-
Są więc przewrotne sceny i dialogi, jest też trochę intelektualnej zabawy ze spuścizną George'a Romero. Mam jednak problem z tym, że przy zaangażowaniu tak wielkiego kalibru, popkulturalne żarty Jarmuscha tracą nieraz barwy, stają się nieznośnie deklaratywne, a z czasem powtarzalne.
-
Panie Jarmusch, metafora zombie jako krytyki kosumpcjonizmu, była może oryginalna w 1978 roku gdy George A. Romero zrealizował Świt żywych trupów, ale teraz jest już co najwyżej wypalonym memem, a nawiązując do tytułu filmu - ten truposz już dawno umarł.
-
Niestety, Jarmusch zdecydował się zerwać ze swoją wyidealizowaną konwencją artystycznych, czasami przegadanych filmów. Zaprezentował zabieg nieco ryzykowny i jednocześnie próbuje udawać, że doskonale bawi się przy tworzeniu realizacji, co w ostateczności przynosi efekt inny od zamierzonego.
-
Trudno odmówić Jarmuschowi racji, każda walka z globalnym ociepleniem, zatruwaniem środowiska, stagnacją społeczną i ksenofobiczną polityką jest słuszna i potrzebna, tym bardziej gdy odbywa się za pomocą filmu o zombie, ale chciałoby się, by wykorzystywane metafory i dramaturgiczne struktury były po prostu celniejsze i lepiej zbudowane. "To nie skończy się dobrze", mówi postać Drivera. Niestety, ma rację.
-
Skoro za kręcenie filmu o zombie wziął się Jim Jarmusch, to można było z góry zakładać, że "Truposze nie umierają" nie będą kolejnym krwawym horrorem mającym wzbudzić u widzów przerażenie. I rzeczywiście, sceny obserwowane na ekranie nie mrożą nam krwi w żyłach, lecz prowokują do śmiechu. Nie da się jednak ukryć, że autor "Inaczej niż w raju" ma w swym dorobku dzieła zdecydowanie bardziej udane.
-
Ten film absolutnie warto zobaczyć, choć musicie pamiętać, że zdecydowanie nie będzie to typowy film o zombie, a raczej zabawa w film o zombie.
-
Truposze nie umierają, za to widz umrzeć może z nudów. Film poza charakterystycznym stylem Jima Jarmuscha i gwiazdorską obsadą nie oferuje nic w zamian. Jakakolwiek treść jest do bólu wtórna i banalna, przez co seans z czasem robi się nużący.
-
Akcenty komediowe, liczne smaczki dla fanów popkultury i mrugnięcia okiem do widowni sprawdzają się fantastycznie. A już na pewno jeszcze długo po seansie będziecie nucić motyw przewodni, czyli "Dead Don't Die" Sturgill Simpsona.
-
Nie ma tej radochy jak przy oglądaniu "Shaun of the Dead". Ale obejrzeć można, choć do świąt pewnie pozostanie prawie zatartym wspomnieniem.
-
Nie jest to jednak tytuł wpadający prosto do worka z gatunkiem filmów o zombie - bo jest to przede wszystkim film o Jimie Jarmuschu i o tobie samym drogi widzu, który prawdopodobnie stałeś się częścią bezmyślnego, nastawionego wyłącznie na konsumpcję społeczeństwa.
-
Choć nosi wyraźną sygnaturę tego twórcy, wydaje się płaski, banalny i w sumie błahy w porównaniu z jego poprzednimi filmami.
-
Schemat filmu jest do bólu konwencjonalny, i w tej pokorze Jima Jarmuscha wobec klisz jest jakąś rzadka, coraz rzadsza frajda twórcy, który nie musi niczego udowadniać, w filmowym biznesie osiągnął już tyle, że stać go po prostu na bezinteresowną zabawę.
-
Jest to wszystko oczywiście maksymalnie Jarmuschowe i przez to, do czasu, również bardzo urocze i bardzo zabawne.
-
Jeśli z jakiegoś powodu warto "Truposzy" obejrzeć, to dla nastroju, jakim Jarmusch operuje. Całość podszyta jest jego specyficzną melancholią, która nie pozwala bohaterom nadmiernie się ekscytować końcem znanego im świata.
-
Pomimo swoich wad, Truposze nie umierają to nadal kawałek przyzwoitego kina. Na film zdecydowanie powinni wybrać się fani innych dzieł Jarmuscha, choćby po to, by zobaczyć, w jakim kierunku obecnie podąża.
-
Nie udał się Jarmuschowi nowy film. "Truposze nie umierają" zanudzi na śmierć nawet największych fanów zombiaków oraz miłośników twórczości reżysera.
-
Używając kolejnej kulinarnej metafory - jarmuż ze świeżym mięsem w tym przypadku nie powala ani prezentacją, ani smakiem. Jarmuschowi znacznie bardziej sprzyja towarzystwo dekadenckich wampirów niż rozwydrzonych zombie. Jeden z największych poetów współczesnego kina, co z sukcesem udowodnił jeszcze niedawno w "Patersonie", nie powinien unikalnego stylu zanieczyszczać tak kompromisowymi i spłyconymi pomysłami.
-
Jim Jarmusch to bez wątpienia wybitny reżyser. Niestety, jego najnowszy film - Truposze nie umierają - to, biorąc pod uwagę możliwości tego twórcy, spore rozczarowanie.
-
Jeśli masz ochotę na horror o zombie i liczysz na klasyczną rozrywkę z gatunku kina grozy, plakat i tytuł nowego filmu Jima Jarmuscha mogą Cię zachęcić. Jeśli tak się właśnie stanie, to wylądujesz na sali kinowej oglądając zupełne przeciwieństwo tego, czego oczekiwałeś. Nie jestem jednak pewien, czy będziesz tym rozczarowany.
-
Dość udana celebracja auto-referencyjności. Nawet jeśli czasem meta-komentarze nie wnoszą zbyt wielkiej wartości dodanej, to przekładają się na dobrą, "outsiderską" zabawę.
-
Autorska wizja postapokaliptycznego świata Jarmusha to średni horror klasy B.
-
Jarmusch po raz kolejny udowodnił, że jest prawdziwym artystą, ponieważ w jego najnowszym dziele wszystko łączy się w spójną całość. Mimo zabiegów, które raczej nie pojawiają się w typowych kinowych hitach, "Truposze nie umierają" to najbardziej przystępny film reżysera.
-
Taki klimat trzeba lubić. Trzeba nadawać na podobnych falach. Kogo nie bawi mówiąca ze szkockim akcentem i wywijająca samurajskim mieczem Tilda Swinton w roli skrywającej pewną tajemnicę właścicielki zakładu pogrzebowego, może nie poczuć bluesa.
-
Nie powiedziałbym, że jest to zły film, ale jednak spodziewałem się więcej po scenariuszu, który przy takim połączeniu stylów miał wspaniały potencjał. Niemniej Tilda Swinton naparzająca zombiaków mieczem samurajskim trochę to wszystko wynagradza.
-
Największym wkładem twórcy w klasyczny schemat gatunkowy jest cała masa meta humoru i mrugnięć okiem, co czyni Truposzy filmem naprawdę przewrotnym... choć wszystko to trafi jedynie do zatwardziałych fanów twórczości reżysera. Cała reszta, spodziewająca się filmu w stylu Zombieland, może być znudzona, a nawet zażenowana. Sam zakończyłem jednak seans ze szczerym uśmiechem na twarzy.
-
Pomimo tych mankamentów wyszedłem z kina w miarę zadowolony, tym bardziej, ze te lato filmowo nas nie rozpieszcza.
-
Mdłe, oczywiste, wyprane z subtelności kino, a wszystko, co u Jarmuscha ceni się najbardziej, tu okazuje się banalne, pozbawione wyrazu lub przytłaczające w nadmiarze.
-
Zarówno ta jawna krytyka konsumpcyjnego stylu życia, jak i zwrócenie uwagi na ryzyko, jakie niosą zmiany klimatyczne - jakkolwiek trudno się z nimi nie zgodzić - zakrawają o banał. Wszakże siła kina Jarmuscha polegała na tym, że reżyser nigdy nie był dosłowny - zostawiał mniej lub więcej przestrzeni dla widza. Aż trudno mi uwierzyć w kończący film monolog Toma Waitsa, który w już i tak bardzo klarownym filmie stawia kropkę nad "i".
-
Niezbyt udana zabawa kinem gatunkowym, która - poza gwiazdorską obsadą - ma do zaoferowania niewiele więcej.
-
Niezła rozrywka i autorskie podejście do tematu, uwidaczniające wszystkie cechy kina Jarmuscha.
-
Sprytne, przewrotne, a mieszance figlowania z materią filmową i filozofowaniem daleko do położenia się na cmentarzu. Mamy nieustannie do czynienia z kimś wyjątkowym... może aż po grób. Truposze nie umierają zalatuje świeżością, nawet kiedy mowa o rozkładających się ciałach, świecie, duszy, wartościach wyższych rzędów.
-
Imponuje obsada, bawią żarty, cieszą zaskoczenia. Truposze nie umierają może nie zrewolucjonizują kina, nie będą też uznane za najlepsze dzieło w filmografii tego reżysera, potykają się w kilku miejscach, a w innych smucą niewykorzystane szanse na coś więcej, ale w ogólnym rozrachunku jest dobrze.
-
Jedna sztuka twórcy się udała - z seansu wyjdziemy jak zombie. Znudzeni, senni i ziewający.