Młoda para w czasie wakacji odwiedza odizolowaną od świata szwedzką wioskę. Wkrótce dowiaduje się o ekscentrycznych miejscowych tradycjach.
- Aktorzy: Florence Pugh, Jack Reynor, William Jackson Harper, Vilhelm Blomgren, Archie Madekwe i 15 więcej
- Reżyser: Ari Aster
- Scenarzysta: Ari Aster
- Premiera kinowa: 5 lipca 2019
- Premiera DVD: 25 marca 2020
- Premiera światowa: 3 lipca 2019
- Ostatnia aktywność: 11 listopada
- Dodany: 16 maja 2019
-
Ciekawy i na pewno nie dla każdego. Wielu ludzi odbije się od niego ze względu na długość połączoną ze ślimaczym tempem, w którym rozwija się akcja. Mnie jednak zafascynował koncepcją i jej realizacją oraz urzekł artystycznym kierunkiem oprawy.
-
Po triumfie "Hereditary" nie dziwi fakt, że w "Midsommar" Amerykanin pozostaje wierny estetyce horroru. Przetworzywszy formuły nadnaturalnego, okultystycznego kina grozy, kieruje swą uwagę ku tropom folkowym - oczywiście czyniąc z nich jedynie naczynie, do którego wrzuca swoje ulubione tematy: kryzys rodzinny, przepracowywanie traumy, zachwiane bezpieczeństwo, nadszarpnięte więzy stosunków międzyludzkich.
-
Bardzo niejednoznaczny, mroczny, niepokojący i hipnotyzujący zarazem. Od strony kinematograficznej - porażający wręcz dojrzałością reżyserską, erudycją filmową, umiejętnością budowania napięcia i przemawiania obrazami. Midsommar. W Biały dzień to kino pełną gębą, absolutnie wyjątkowe i takie, które nikogo nie zostawia obojętnym.
-
Można stwierdzić już w tym momencie, że ten film przejdzie do historii kina, bowiem nigdy wcześniej nie powstał horror tak idylliczny. Dziejący się w świetle dnia, przepięknej okolicy, wśród kwiatków i motyli. Ari Aster jest jednak tak konsekwentny w swoim zdeprawowaniu, że wiele ze scen w Midsommar wywoła szok, wybałuszone oczy i zakryte usta u nawet najbardziej wytrwałych konsumentów straszaków.
-
Bardzo chciałem pokochać ten film. Naprawdę. Jestem miłośnikiem zarówno Hereditary, jak i horrorów traktujących o różnorakich folkowo-zabójczych kultach. A jednak coś mi tutaj nie do końca zagrało.
-
Piękna robota, muszę to obejrzeć jeszcze raz.
-
Świetna pożywka dla estetów, którzy kochają długie i piękne zdjęcia, zabawę formą i psychodeliczne efekty wizualne. Całość w swej naturze jest mocno mantryczna i próżno tu szukać chociażby dynamicznych zwrotów akcji, co mi akurat pomogło w złapaniu odpowiedniego nastroju i wciągnięciu się w świat filmu.
-
Ari Aster swoje arcydzieło wciąż ma przed sobą. Widać jednak, że rozwija się i ma oryginalne, ambitne pomysły. Nie mam już jednak co do jego dzieł wielkich oczekiwań i pewnie nie będzie mi znowu tak śpieszno do kina, żeby zobaczyć, czy w końcu mu wyszło. Niemniej trzymam kciuki.
-
Szczerze, byłem zahipnotyzowany. Jeden z filmów roku.
-
Niespełna dwuipółgodzinna makabreska zatopiona w pastelowych barwach i czarno-humorystycznym sosie, zwieńczona stroboskopowym danse macabre i fizycznym ciężarem ekranowej gehenny. Tego trzeba doświadczyć w kinie.
-
Sądziłem jednak, że Ari Aster, który tak tak dobrze w "Hereditary" łączył psychologiczny obłęd z horrorem, znajdzie jakąś ciekawą drogę dla tych wątków. Niestety woli kończyć artystycznie rozbuchanym slasherem, z tematem psychologicznym ograniczonym do minimum, za to z podwójną mocą kultystycznego szaleństwa.
-
Wizualna uczta dla zmysłów, ten film pulsuje, nawołuje nas swoim własnym językiem, mierzi, intryguje, wciąga, bawi i przestrasza.
-
Nie ma tu jednak mowy o przestylizowaniu czy pretensjonalności, choć Midsommar to, rzecz jasna, kolejny art-horror: powolne, skrupulatnie zaplanowane, wystylizowane kino grozy, które nie straszy znienacka, a mozolnie wprowadza na wilgotny i rozmiękły grunt dyskomfortu i niepokoju, namacalny jeszcze długi czas po zakończeniu seansu.
-
Brawurowo sfotografowany, słoneczny, kwiecisty, narkotyczny, jawi się Midsommar jako spektakl na wskroś hochsztaplerski, równie efektowny, co pusty w swoim efekcie. Niby jest w nim ruch, taniec, seks, ale potu i ciała tyle, co na wakacyjnym obrazku w słonecznych barwach.
-
Mój problem z Midsommar polega na tym, że mimo naprawdę heroicznych prób, nie potrafię wyciągnąć z tego filmu nic dla siebie. Lubię hajowe kino, ale tu dostaję bad trip, który, mimo tego, że jest rozegrany bardzo wiarygodnie, nie prowadzi do niczego interesującego.
-
Aster jest perfekcjonistą w swoim fachu, nic więc dziwnego, że mówi się o osobnym rodzaju kina sygnowanym jego nazwiskiem. Każdy z dotychczasowych jego filmów jest w pełni świadomą i niezwykle skurpulatną grą na uczuciach publiczności, gdzie sekunda po sekundzie i minuta po minucie reżyser wbija w umysł małe szpileczki, kując w poczucie wartości, moralność czy dobry smak.
-
Ari Aster po raz kolejny pokazał swój kunszt i dał się poznać jako reżyser o wysublimowanym poczuciu estetyki, tym sposobem dołącza do grona najlepiej rokujących twórców współczesnego horroru.
-
Mimo że historia jest prosta i widz od początku wie, że w prezentowanym mu, sielankowym obrazie kryje się jakaś tajemnica, film od początku do końca magnetyzuje, niepokoi, a także bawi. Dodatkowe pół godziny wcale nie obniża napięcia, ani nie sprawia, że seans się dłuży, pozwala natomiast jeszcze głębiej zanurzyć się w przedstawionym świecie.
-
Gdybyśmy mieli określić Midsommar gatunkowo, film pewnie uplasowałby się między obyczajowym melodramatem a pełnokrwistą baśnią. Poszukiwacze klasycznych horrorów niewiele znajdą tu dla siebie - zresztą powinni się już przyzwyczaić, że produkcje A24 są trochę bardziej przemyślane i raczej dyskutują ze znanymi wzorami niż z nimi korespondują.
-
Napięcie narasta nieustannie i osiąga pod koniec filmu wręcz niewyobrażalny poziom.
-
Fascynuje swoją atmosferą, a do tego zostawia widza z miejscem na przemyślenie wszystkiego co się zobaczyło. Tak się tworzy kompleksowe filmy.
-
Wielką rolę w malowaniu tej wizji lęków kierujących w stronę szaleństwa i fanatyzmu miał autor zdjęć Paweł Pogorzelski, który współpracuje kolejny raz z Asterem. Przepełnione pastelowymi barwami i wręcz błyszczącą bielą, która nadawała aury kostiumom, ujęcia z wykorzystaniem pełnego dziennego światła pozwoliły wykreować jeden z najjaśniejszych horrorów w historii kina.
-
Zobaczyłem kawał dobrego kina, a na kolejne filmy Ariego Astera będę czekał z wypiekami na twarzy.
-
Jest przeżyciem transformującym, wychodząc z kina, czułam się, jakbym faktycznie brała udział w święcie przejścia. Co ja mówię "jakbym faktycznie", ja faktycznie wzięłam udział w filmowym dziele wywołującym takie przesunięcie w optyce na tajemnice bytu, że już inaczej patrzeć nie mogę. Jestem odmieniona.
-
W przeciągu seansu chyba z tuzin razy zmieniałem zdanie, czy "Midsommar" to współczesny "Kult". Czasami myśli te wyparowywały w ogóle, a innym razem wracały ze zdwojoną siłą. Ostatecznie uważam, że porównywanie tych dwóch obrazów nie ma większego znaczenia, a dzieło Astera broni się jako twór samodzielny.
-
Ja się na Midsommar bawiłam doskonale. Ale ja lubię odrobinę psychodeli i absurdu, no i lubię gore.
-
Na szczęście nie ma tu miejsca na płyciznę, choć, można by zarzucić scenariuszowi pewną przewidywalność. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, bo czekanie na coś nieuchronnego też nosi znamiona sposobu na grozę.
-
Nie stanowi już tak mocnego uderzenia jak zeszłoroczne "Hereditary", ale to nadal film, który wybija się na tle innych obrazów grozy. Wydaje mi się, że jest odrobinę za długi, ale z drugiej strony to lekkie znużenie pasuje do sennego nastroju pełni lata, kiedy to czas przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Na pewno jest to produkcja, która spodoba się fanom pięknych ujęć i estetycznego wysmakowania podszytego egzystencjalnym niepokojem.
-
To od nas, widzów, zależy poziom tolerancji i ocena moralności tego lekko perwersyjnego filmu, który idealnie sprawdza się i jako folk horror, i jako czarna komedia - łączy w sobie wszystkie najlepsze elementy tych gatunków.
-
Bardzo cieszy również, że Aster przy tworzeniu scenariusza nie opierał się tylko i wyłącznie na zaletach własnej wyobraźni - widać tu dużo fascynacji folklorem i czerpania z obcych kultur, co sprawia, że niektóre obrazy, poprzez czynnik realistyczny, są jeszcze bardziej przerażające. Po dwóch seansach ciężko wskazać mi choć jedną, znaczną wadę Midsommar.
-
Okazuje się więc być godnym następcą Hereditary - powolniejszym i mniej strasznym, ale równie niepokojącym, z przekonującymi, rozbudowanymi postaciami oraz zachwycającą, bardzo błyskotliwą warstwą wizualną.
-
Jestem pewien, że "Midsommar" przejdzie do historii kina, gdyż to jedna z najbardziej kreatywnych produkcji ostatnich lat, ale niestety to także film przeznaczony tylko dla ludzi o stalowych nerwach, bo dla wszystkich zwykłych widzów ta ciągła gra blaskiem i karykaturą może się przerodzić w niezrozumiałą, psychodeliczną sielankę, a w efekcie zwykły przerost formy nad treścią.
-
To doświadczenie, filmowe przeżycie, nie mające nic wspólnego z poznawaniem kolejnych etapów scenariusza i śledzeniem wydarzeń. To jest doświadczenie na poziomie estetycznym, tak jak doświadczeniem jest chociażby słuchanie muzyki ludowej.
-
W kilku co bardziej fantazyjnych scenach i motywach Ari Aster udowadnia, że jest w stanie intrygować. W przyszłości chciałbym się przekonać, że potrafi też zachwycać. Sztuka ta przy "Midsommar" mu jeszcze nie za bardzo wyszła, ale z najlepszymi życzeniami na przyszłość czekam aż mu się uda.
-
Podejmuje grę z własnym gatunkiem, wykorzystując klisze klasycznych horrorów i wyciągając z nich całkowicie nowe funkcje fabularne. Przy całej feerii barw, dźwięków i zdarzeń, to jednak wciąż dość skromny film, wykorzystujący do maksimum ograniczone plenery i misternie zainscenizowane wnętrza.
-
Wyobraźnia amerykańskiego reżysera jest bogata i nie uznająca estetycznych granic. Ari Aster wciela się w rolę okrutnego demiurga i poddaje widza emocjonalnemu atakowi, nie ma on prawa czuć się dobrze w kinie, powinien żywić swoje instynkty i zmysły przedziwną papką rustykalności, ponowoczesnej magii i szokującej makabry.
-
Nieposkromiona empiria nieustannej niepewności, ale niewynikającej z prostego strachu produkowanego przez horrory. Jednak ta niepewność nie irytuje, a podnieca, podrywa skutecznie naszą koncentracje pejzażami i detalami.
-
Filmowe przeżycie, w którym wielość i różnorodność bodźców prowadzi do najważniejszego - oczyszczenia.
-
Jest jednym z tych dzieł, które można albo pokochać, albo znienawidzić. Czy nowy film Astera będzie z nami rezonował, zależy tylko od naszego osobistego bagażu doświadczeń i wrażliwości.