
- 98% pozytywnych
- 76 krytyków
- 90% pozytywnych
- 183 użytkowników
Młoda para w czasie wakacji odwiedza odizolowaną od świata szwedzką wioskę. Wkrótce dowiaduje się o ekscentrycznych miejscowych tradycjach.
- Aktorzy: Florence Pugh, Jack Reynor, William Jackson Harper, Vilhelm Blomgren, Archie Madekwe i 15 więcej
- Reżyser: Ari Aster
- Scenariusz: Ari Aster
- Premiera kinowa: 5 lipca 2019
- Premiera światowa: 3 lipca 2019
- Ostatnia aktywność: 8 stycznia
- Dodany: 16 maja 2019
-
Jedno z najbardziej hipnotyzujących doświadczeń kinowych od czasu "Wkraczając w pustkę", które jeszcze bardziej umacnia pozycję Ariego Astera jako jednego z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia. To dzieło jednocześnie przepiękne i przerażające, które wywołuje prawdziwe transcendentne doświadczenie!
-
Piękna robota, muszę to obejrzeć jeszcze raz.
-
W przeciągu seansu chyba z tuzin razy zmieniałem zdanie, czy "Midsommar" to współczesny "Kult". Czasami myśli te wyparowywały w ogóle, a innym razem wracały ze zdwojoną siłą. Ostatecznie uważam, że porównywanie tych dwóch obrazów nie ma większego znaczenia, a dzieło Astera broni się jako twór samodzielny.
-
Jest filmem hipnotyzującym, eleganckim, imponującym warsztatowo. Zrealizowany z rozmachem, zachwyca przede wszystkim scenografią - zbudowaną na podwalinach minimalizmu, ale też oniryczną w swej konstrukcji. Dominują w szwedzkiej wiosce rygorystycznie geometryczne kształty i drewniana zabudowa, ale wizualnie nie ma tu miejsca na nijakość. Aster - ponownie we współpracy z Pawłem Pogorzelskim - wykazuje kubrickowską precyzję w prowadzeniu kamery.
-
Drugi film Ariego Astera, Midsommar. W biały dzień, potwierdza, że to bardzo ciekawy twórca, dość specyficznych, horrorów. Nikt raczej nie wyjdzie z kina obojętny.
-
Nieposkromiona empiria nieustannej niepewności, ale niewynikającej z prostego strachu produkowanego przez horrory. Jednak ta niepewność nie irytuje, a podnieca, podrywa skutecznie naszą koncentracje pejzażami i detalami.
-
Napięcie narasta nieustannie i osiąga pod koniec filmu wręcz niewyobrażalny poziom.
-
Aster zdał koncertowo próbę drugiego filmu. Udowodnił, że "Hereditary" nie było dziełem przypadku, a on sam ma do zaoferowania o wiele więcej.
-
Na długo zrobi spore zamieszanie w waszej psychice.
-
W szczególności spodoba się fanom dzieł pokroju niedawnego remake'u "Suspirii" - takich, w których poziom komplikacji samej fabuły zostaje zarzucony na rzecz metafor i symboliki, a miejsce nagłych skoków napięcia zastępuje niepewność wymieszana z ciągłym dyskomfortem. Niekoniecznie wybitnie przerażające zatem, ale z pewnością jedno z bardziej intrygujących tegorocznych dokonań w gatunku i dowód na to, że kolejnych filmów Astera należy oczekiwać z ekscytacją.
-
Dzieło kompleksowo humanistyczne, które straszy przede wszystkim człowieczeństwem, mnogością jego przywar, odmiennością i skrajną trudnością zrozumienia. Aż szkoda myśleć, jak bardzo Ari Aster zdąży nam jeszcze obrzydzić człowieka. I jak bardzo znów uda mu się uczynić go pięknym.
-
Ari Aster po raz kolejny pokazał swój kunszt i dał się poznać jako reżyser o wysublimowanym poczuciu estetyki, tym sposobem dołącza do grona najlepiej rokujących twórców współczesnego horroru.
-
Nakręcić tak film, film pełen dziwacznych obrządków i tradycji, i zrobić to tak bezpretensjonalnie i szczerze, to jednak jest sztuka.
-
To od nas, widzów, zależy poziom tolerancji i ocena moralności tego lekko perwersyjnego filmu, który idealnie sprawdza się i jako folk horror, i jako czarna komedia - łączy w sobie wszystkie najlepsze elementy tych gatunków.
-
To doświadczenie, filmowe przeżycie, nie mające nic wspólnego z poznawaniem kolejnych etapów scenariusza i śledzeniem wydarzeń. To jest doświadczenie na poziomie estetycznym, tak jak doświadczeniem jest chociażby słuchanie muzyki ludowej.
-
Podejmuje grę z własnym gatunkiem, wykorzystując klisze klasycznych horrorów i wyciągając z nich całkowicie nowe funkcje fabularne. Przy całej feerii barw, dźwięków i zdarzeń, to jednak wciąż dość skromny film, wykorzystujący do maksimum ograniczone plenery i misternie zainscenizowane wnętrza.
-
Nie stanowi już tak mocnego uderzenia jak zeszłoroczne "Hereditary", ale to nadal film, który wybija się na tle innych obrazów grozy. Wydaje mi się, że jest odrobinę za długi, ale z drugiej strony to lekkie znużenie pasuje do sennego nastroju pełni lata, kiedy to czas przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Na pewno jest to produkcja, która spodoba się fanom pięknych ujęć i estetycznego wysmakowania podszytego egzystencjalnym niepokojem.
-
Kolejna cegiełka w błyskotliwej karierze Ariego Astera. Reżyser stanął na wysokości zadania i dostarczył nam horror ostateczny, podobny, ale także inny od jego debiutu.
-
Uderza w zupełnie inną wrażliwość niż zeszłoroczne Dziedzictwo. Jest to obraz mniej kompleksowy i intensywny, choć równie oryginalny, zgrabnie wpisujący metaforę toksycznej relacji w poetykę pogańskiego horroru. Ari Aster znów irytuje, zwodzi, niepokoi, śmieszy, ale też zachwyca.
-
Filmowe przeżycie, w którym wielość i różnorodność bodźców prowadzi do najważniejszego - oczyszczenia.
-
W ostatecznym rozrachunku nowy film Astera prezentuje go jako oryginalnego twórcę o rozpoznawalnym stylu, który już znalazł swoją widownię. I nawet jeśli efekt zaskoczenia obecny podczas seansu Hereditary tu nie był już tak silny, to fani odważnego kina będą zadowoleni. Pod warunkiem, że "zadowolony" oznacza też zmieszany, przytłoczony, obrzydzony.
-
Ja się na Midsommar bawiłam doskonale. Ale ja lubię odrobinę psychodeli i absurdu, no i lubię gore.
-
Nie ma tu jednak mowy o przestylizowaniu czy pretensjonalności, choć Midsommar to, rzecz jasna, kolejny art-horror: powolne, skrupulatnie zaplanowane, wystylizowane kino grozy, które nie straszy znienacka, a mozolnie wprowadza na wilgotny i rozmiękły grunt dyskomfortu i niepokoju, namacalny jeszcze długi czas po zakończeniu seansu.
-
Można stwierdzić już w tym momencie, że ten film przejdzie do historii kina, bowiem nigdy wcześniej nie powstał horror tak idylliczny. Dziejący się w świetle dnia, przepięknej okolicy, wśród kwiatków i motyli. Ari Aster jest jednak tak konsekwentny w swoim zdeprawowaniu, że wiele ze scen w Midsommar wywoła szok, wybałuszone oczy i zakryte usta u nawet najbardziej wytrwałych konsumentów straszaków.
-
Wizualna uczta dla zmysłów, ten film pulsuje, nawołuje nas swoim własnym językiem, mierzi, intryguje, wciąga, bawi i przestrasza.
-
Fascynuje swoją atmosferą, a do tego zostawia widza z miejscem na przemyślenie wszystkiego co się zobaczyło. Tak się tworzy kompleksowe filmy.
-
Ari Aster dość odważnie wkracza w świat artystycznego horroru, gdzie liczy się nie tyle przestraszenie widza, a raczej wprowadzenie go w nastrój wiecznego zaniepokojenia. Amerykański reżyser świetnie odnajduje się w tym gatunku kinowym, stąd warto wyczekiwać jego następnych dzieł.
-
Film, który trudno wyrzucić z głowy. Przerażające, ale też dziwnie podniecające oraz przede wszystkim intrygujące doświadczenie filmowe. Razem z bohaterami przekraczamy kolejne granice, chcemy brnąć dalej w tę opowieść, aby na koniec się zorientować, że w tym tańcu nie da się zatrzymać. Ari Aster ma wyczucie kina, przez co sprawnie i pięknie lawiruje między dreszczowcem a czarną komedią.
-
Okazuje się więc być godnym następcą Hereditary - powolniejszym i mniej strasznym, ale równie niepokojącym, z przekonującymi, rozbudowanymi postaciami oraz zachwycającą, bardzo błyskotliwą warstwą wizualną.
-
Styl Ari Astera po dwóch filmach da się już rozpoznać, a jego samego przedstawić jako gatunkowego kuglarza na scenie horroru, który przegina w stronę hochsztaplerstwa wynikającego z przerostu formy nad treścią. Zawsze jednak wychodzi obronną ręką.
-
Dzięki temu filmowi i tak gorące lato zaczęło być naprawdę duszne.
-
Przepiękne zdjęcia i jeszcze piękniejszą scenografię dopełnia trafiona w punkt muzyka. Lubię styl tego reżysera. Z jednej strony rozpieszcza widza dbałością o najmniejsze detale, z drugiej jednak się do nas nie mizdrzy, nie idzie na łatwiznę i świadomie igra z naszymi przyzwyczajeniami. Kto ma dosyć galopujących schematów w kinie, powinien obejrzeć ten film.
-
Stanowi niebywałą perełkę, która na dobre powinnam zapisać się w historii kina. Mam do czynienia z filmem pełnym grozy, wewnętrznych demonów i okultystycznych zapędów, który rozgrywa się w pełnym słońcu w otoczeniu kwiatów i bieli wśród uśmiechniętych ludzi.
-
Przemyślany do ostatniego runa horror psychologiczny pełen surrealistycznego absurdu i przerażających obyczajów rozgrywających się w pięknych okolicznościach przyrody i z uśmiechami na ustach oprawców.
-
Wielką rolę w malowaniu tej wizji lęków kierujących w stronę szaleństwa i fanatyzmu miał autor zdjęć Paweł Pogorzelski, który współpracuje kolejny raz z Asterem. Przepełnione pastelowymi barwami i wręcz błyszczącą bielą, która nadawała aury kostiumom, ujęcia z wykorzystaniem pełnego dziennego światła pozwoliły wykreować jeden z najjaśniejszych horrorów w historii kina.
-
Na kolejny seans się raczej nie wybiorę, a rozmyślanie nad historią nie będzie spędzać mi snu z powiek, ale Ari Aster po raz kolejny zesłał nam jedyne w swoim rodzaju kinowe doświadczenie.
-
Po triumfie "Hereditary" nie dziwi fakt, że w "Midsommar" Amerykanin pozostaje wierny estetyce horroru. Przetworzywszy formuły nadnaturalnego, okultystycznego kina grozy, kieruje swą uwagę ku tropom folkowym - oczywiście czyniąc z nich jedynie naczynie, do którego wrzuca swoje ulubione tematy: kryzys rodzinny, przepracowywanie traumy, zachwiane bezpieczeństwo, nadszarpnięte więzy stosunków międzyludzkich.
-
Na szczęście nie ma tu miejsca na płyciznę, choć, można by zarzucić scenariuszowi pewną przewidywalność. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, bo czekanie na coś nieuchronnego też nosi znamiona sposobu na grozę.
-
Aster jest perfekcjonistą w swoim fachu, nic więc dziwnego, że mówi się o osobnym rodzaju kina sygnowanym jego nazwiskiem. Każdy z dotychczasowych jego filmów jest w pełni świadomą i niezwykle skurpulatną grą na uczuciach publiczności, gdzie sekunda po sekundzie i minuta po minucie reżyser wbija w umysł małe szpileczki, kując w poczucie wartości, moralność czy dobry smak.
-
Mimo pewnych niezaprzeczalnych wad, "Midsommar. W biały dzień" to kino ze wszech miar oryginalne, wizjonerskie, poszerzające granice kinematograficznej wyobraźni, przywracające wiarę w to, że kino wciąż potrafi zaskakiwać i oferować nieznane do tej pory przeżycia.
-
Sądziłem jednak, że Ari Aster, który tak tak dobrze w "Hereditary" łączył psychologiczny obłęd z horrorem, znajdzie jakąś ciekawą drogę dla tych wątków. Niestety woli kończyć artystycznie rozbuchanym slasherem, z tematem psychologicznym ograniczonym do minimum, za to z podwójną mocą kultystycznego szaleństwa.
-
Wyśmienicie realizuje przyjęte założenie totalnego zwodzenia widza na manowce.
-
Choć "W biały dzień" nie ma paskudnej intensywności "Hereditary", wciąż jest to kino cokolwiek totalne i totalnie wciągające.
-
Mimo że historia jest prosta i widz od początku wie, że w prezentowanym mu, sielankowym obrazie kryje się jakaś tajemnica, film od początku do końca magnetyzuje, niepokoi, a także bawi. Dodatkowe pół godziny wcale nie obniża napięcia, ani nie sprawia, że seans się dłuży, pozwala natomiast jeszcze głębiej zanurzyć się w przedstawionym świecie.
-
Niespełna dwuipółgodzinna makabreska zatopiona w pastelowych barwach i czarno-humorystycznym sosie, zwieńczona stroboskopowym danse macabre i fizycznym ciężarem ekranowej gehenny. Tego trzeba doświadczyć w kinie.
-
Midsommar nie tyle wypacza sens obchodów letniego przesilenia, ile jest przyczynkiem do wyznaczenia cech charakteryzujących twórcę filmu: rytuały, emocjonalność, więzi międzyludzkie w ujęciu genialnego operatora, z dobraną do głównego motywu i gatunku ścieżką dźwiękową będzie można uznać za znaki rozpoznawcze Astera i Pogorzelskiego - nowego duetu w branży, których nie można pominąć ani łatwo zapomnieć.
-
Jest więc ładnym wizualnie, niestrasznym horrorem, na którym fani typowego kina grozy się wynudzą, a przeciętni kinomani zniesmaczą dosłownością pewnych przedstawień. Twórca próbuje iść pod prąd gatunku, ale niestety niejednokrotnie okazało się, że nie ma sensu zmieniać na siłę dobrze działających sposobów wywoływania grozy.
-
Szkoda, że "Midsommar" okazuje się być jedynie wydmuszką, ewentualnie polem do popisu dla antropologów kultury i psychologów, dla których zachowanie Dani będzie ciekawsze niż dziwaczne rysunki, którymi mieszkańcy ozdobili wnętrza swych domów.