-
Niestety w dużym stopniu odbiega od teatralnego pierwowzoru. Dopisane żarty w większości przypadków nie zdają egzaminu. Mimo to w drugiej połowie filmu można się momentami naprawdę dobrze bawić. Obraz Sama Akiny nie jest z pewnością najgorszą rzeczą, która spotkała polskie kino w ostatnich latach.
-
Sceniczny rodowód zapewnił podstawę, której twórcy nie potrafili w pełni wykorzystać. Mayday jest sinusoidą i od początku do końca skacze od rozbawienia do zażenowania. Ma jednak udane fragmenty i aktorów, którzy znakomicie bawią się swoimi rolami.
-
Znany z czucia komedii Adamczyk utrzymuje przyzwoity poziom, ale to Woronowicz ma tu parę popisów, zagranych niemalże na jednym oddechu. Czuć między nimi chemię Szkoda, że nie dostali ciut ambitniejszego tekstu.
-
Zapewne znajdzie swoją widownię. Humor jest podany w sposób łopatologiczny, przaśny i często wulgarny. Doliczmy do tego obraz kobiet i oczywiście obowiązkowe heheszki z homoseksualistów... myślałem, że takie prymitywne podejście do niektórych kwestii społecznych już wymarło w kinie. Aczkolwiek nie brakuje też jaśniejszych momentów, gdzie rzeczywiście trudno się nie roześmiać, a Adam Woronowicz po prostu "robi robotę". Łatwe i proste kino.
-
Mayday jak na polską komedię jest oglądalne.
-
Przypomina zachodnie produkcje, że pod pozorem śmiertelnie zabawnych scen potrafi wywołać jeszcze jedną silną reakcję. Którą jest zastanowienie się także nad swoimi postawami i wyborami.
-
Mogło być o wiele gorzej, a jeśli kilka razy szczerze się zaśmiejemy w kinie i to nie na serwowanym dowcipie o członku, można nawet zaryzykować twierdzeniem, że jest całkiem dobrze. Do zjedzenia, bez dokładki.
-
Jak już się pewnie domyśliliście, bawiłem się na "Mayday" nieźle.
-
Dzieło niczym z innej epoki. Produkcja, której styl, poziom realizacji i humoru znajduje się gdzieś na początku lat 90.
-
Przeniesienie teatralnej farsy, szczególnego gatunku szaleństwa, na kinowy ekran jest niezwykle trudne. Polska filmowa adaptacja brytyjskiej sztuki "Mayday" dowodzi, że gwoździem do trumny takiego przedsięwzięcia staje się zwyczajny brak gustu.
-
W filmie "Mayday" Sama Akiny, wszak skrojonym w głównym wątku ze sztuki Raya Cooney'a, ilość przekleństw i koszarowego humoru przekracza normy przyzwoitości.
-
Proponuje dokładnie taką rozrywkę, jakiej można spodziewać się po mniej więcej 90 proc. rodzimych komedii. Jest więc się z czego pośmiać, ale znacznie częściej ma się ochotę zapaść pod kinowy fotel i wysłać sygnał ratunkowy "mayday, mayday, mayday".
-
Jak więc widać przeniesienie sztuki teatralnej, zwłaszcza będącej przebojem, to nie lada wyzwanie, któremu twórcy naszego "Mayday" nie podołali. Osobiście zamiast wybrać się do kina wolałabym kolejny raz przejść się do teatru, by pośmiać się z taksówkarza - bigamisty. Ale jeśli szukacie filmu, który nadawałby się do totalnego resetu po ciężkim tygodniu to pewnie ta produkcja spełni to zadanie.
-
Na Mayday warto się wybrać, jeśli widziało się teatralny oryginał i chce się dokonać porównań. W kinie poczują się dobrze miłośnicy niezbyt wysublimowanego humoru, dowcipów o puszczaniu bąków, krzywych członkach czy homoseksualistach. Na tle większości polskich komedii ta wypada całkiem dobrze.
-
Mayday uznaję za jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w polskim kinie w ostatnich latach. W końcu komedia nieromantyczna, która szczerze bawi, nie wywołuje zażenowania dziwnymi scenami pod product placement i pozostawia bardzo dobre wrażenie.
-
Fajny film, czasami zaskakujący, który jednak wpadł w niewłaściwe ręce. Dla jednych to dobrze, dla mnie akurat gorzej.
-
Niespełna dwie godziny dość prymitywnej rozrywki, pozwalającej raczej na weekendowy reset od codziennych problemów, aniżeli szansa na coś więcej.