-
Diuna przede wszystkim stara się nie być ‚za bardzo' - ma imponować, ale nie oszałamiać. Być przede wszystkim rozbudowanym preludium, monumentalnym drugim aktem ustawiającym figury na planszy przed prawdziwym daniem głównym.
-
Z pewnością ostatni Bond Daniela Craiga to nie film zachwycający, choć zaskakująco trzymający poziom i spójność, jeśli wziąć pod uwagę wiraże jakie musiała pokonać produkcja. Od bardzo długiego wprowadzenia i świetnie dopasowanej piosenki Billie Eilish na początek, po dobre wykorzystanie znanych postaci i boleśnie nachalne wprowadzenie nowych - Nie czas umierać pędzi do przodu, wyciskając ile się da z historii, która nieuchronnie zmierza do zapowiadanego końca.
-
Choć "Jeden gniewny człowiek" nie jest komedią gangsterską, a lekko psychologizującym sensacyjniakiem, daje nam właśnie to, po co wielu z nas lubi zasiadać przed srebrnym ekranem - emocje, dobrze sklejoną fabułę, nienadmiernie skomplikowaną intrygę i miło spędzone dwie godziny.
-
Zadaje gdzieś z boku pytania o sens życia i w nienachalny sposób zachęca do zastanowienia się nad bezrefleksyjnie przeżywanymi dniami. Brzmi zbyt poważnie? Spokojnie, ta alegoryczna warstwa ani trochę nie przysłania luźnej komedii, pozwalającej wprowadzić się w nieco bardziej wiosenny nastrój. Jakby profesor filozofii przyszedł na wykład w hawajskiej koszuli, a pogadankę o egzystencjalizmie ilustrował memami, popijając piwo z puszki.
-
Rok 2020 najtrudniejszy będzie jednak zapewne dla takiego kina jak Ema - produkcji poszukujących, artystycznych i głęboko osadzonych kulturowo. I nawet jeśli wbrew arystotelejskiej zasadzie, całość przedstawia nieco mniejszą wartość, niż suma części, wspaniałe zdjęcia Sergio Fernandeza i bardzo dobre role na pierwszym planie gwarantują zadowalający seans.
-
Kino intrygujące i przykuwające wzrok, z ciekawymi wariantami interpretacyjnymi, ale i pozostawiające wiele niedosytu.
-
Z pewnością ciekawy i potrzebny, a aktualność tematu działa tylko na jego korzyść, wzmacniając siłę oddziaływania. Z drugiej strony daje się wyczuć wysoki poziom ogólności i pewna toporność, powodowana przez ciągłość sportretowanych procesów, trwających przecież do teraz.
-
Epizod dziewiąty ani nie stał się odrodzeniem całej serii, ani nie przywrócił mi wiary w to, że nowym miotłom w LucasFilm chodzi o cokolwiek więcej, niż o kolejne opłaty licencyjne od producentów koszulek, kubków i płatków śniadaniowych.
-
Precyzyjna i przemyślana historia z fenomenalnie dobranym odtwórcą głównej roli, dostarczająca wrażeń intelektualnych, artystycznych i czysto rozrywkowych.
-
Czy klimat, niezła historia i bardzo wartościowa rola Nortona są warte tej podróży? Cóż, tylko jeśli nie przeszkadzają wam trzaski nieco wysłużonej płyty nagranej na nowo z delikatnie współczesnym sznytem.
-
Ucztą dla oka, ucha, serca i duszy kinomanów 77-letni już reżyser gwarantuje sobie, że zapomniany nie zostanie nigdy.
-
Efekt to wspaniała uczta złożona z solidnej fabuły, smacznego humoru i małych mrugnięć okiem puszczanych w stronę uważnego widza. Tego z pachnących popcornem ogromnych multipleksowych sal i oddanego kinom studyjnym.
-
Dwie i pół godziny sprawnie zainscenizowanej akcji.
-
Zaskakująco udana kontynuacja, która wchodzi w dialog z "Lśnieniem" Kubricka i zarazem rozwija nową opowieść w nieco innym stylu.
-
Mierzy siły na zamiary i wychodzi z powierzonego zadania obronną ręką. To ciekawy thriller z zarysowanym wątkiem politycznym, nakręcony nieco w amerykańskim stylu.
-
Dołącza do pokaźnej grupy niepotrzebnych i niezbyt udanych sequeli, które z czasem nie tylko zacierają się w pamięci, ale i delikatnie psują pozytywne wrażenie po poprzedniku. Jeśli nie chcecie sobie go zepsuć, ale koniecznie musicie obejrzeć kontynuację - warto odpuścić sobie ostatnie 10-15 minut.
-
Nie jest to film, na który czekaliśmy ponad dekadę. Jeśli jednak straciliśmy już nadzieję, "Kulki w łeb" to przejemne zadośćuczynienie. Z wielu pomysłów ulepiono filmowego potwora Frankensteina, który może i ledwo trzyma się w całości, ale prze naprzód na tyle szybko, że często nie jesteśmy w stanie tego zauważyć.
-
Finezja z jaką porusza się reżyser jest tak naturalna, że łatwo nie zauważyć dopracowania całego konceptu.
-
W dużej mierze sprostał rozbudzonym oczekiwaniom, co przy wcześniejszych doświadczeniach z DCEU jest dla mnie sporą niespodzianką. Warto jednak zauważyć, jak wiele do "Jokera" wnosi Joaquin Phoenix i jak wiele jakości ubyłoby, gdyby w tej roli obsadzono kogoś o mniejszym arsenale umiejętności aktorskich.
-
Mam nieodparte wrażenie, że podobnie jak "To" przewyższyło oczekiwania, tak po "To: Rozdział 2" spodziewano się braku świeżości i zawiedzionych oczekiwań, co na szczęście nie nastąpiło. Wartka, świetnie nakręcona akcja i ciekawie napisane postaci gwarantują bardzo ciekawy seans.
-
Choć to historia dramatyczna, ani przez chwilę nie wpada w cmentarne tony. Spowiedź hiszpańskiego mistrza dołącza do pierwszego rzędu jego najciekawszych dzieł i każe sobie życzyć, byśmy zdanie "film Pablo Almodovara" jeszcze wiele lat mogli oglądać na premierowych seansach.
-
Są wspaniałe sceny, wspaniałe kreacje i wspaniałe zdjęcia zmontowane w... no właśnie. Tarantino zaczyna grać nie tylko z całą popkulturą, ale i z samym sobą - własnym wkładem do światowego kina, autorskimi podpisami i oczekiwaniem krwawej łaźni, jaką zwykł dostarczać.
-
Ne jest filmem imponującym i raczej nie wyląduje w czołówkach rankingów twórczości jednego z najpłodniejszych twórców. Z drugiej strony widać, że pogłoski o wypaleniu się Allena są przedwczesne - nawet jeśli nie ma już pomysłów i sił na eksperymenty, wciąż potrafi dostarczać charakterystyczne kino - dość minimalistyczne w formie, silnie oparte na dialogach i efektywnie wykorzystujące umiejętności utalentowanych aktorów.
-
Po troszę grubo ciosana satyra na przemysł rozrywkowy, a z drugiej strony niezbyt przekonująca historia narodzin gwiazdy, wzbogacona o piosenki The Beatles.
-
Podejmuje grę z własnym gatunkiem, wykorzystując klisze klasycznych horrorów i wyciągając z nich całkowicie nowe funkcje fabularne. Przy całej feerii barw, dźwięków i zdarzeń, to jednak wciąż dość skromny film, wykorzystujący do maksimum ograniczone plenery i misternie zainscenizowane wnętrza.
-
Dowód na to, że ludzie z Marvela nie tylko mają pomysł na swoich bohaterów, ale po przeszło dwudziestce filmów potrafią wykorzystywać do maksimum ich potencjał oraz status fabularny przeogromnego uniwersum.
-
Kompilacja tego, co Bessonowi przychodzi najłatwiej - film akcji z kobietą w roli głównej, z niezłym punktem wyjścia, lekceważącą widza fabułą i powodującym lekki zawód zakończeniem.
-
Z bardzo intrygującej historii, "Tajemnice Joan" wyciągają film przyjazny w odbiorze, choć właściwie całkowicie niezapadający w pamięć.
-
Właśnie tym ostatecznie jest "Rocketman" - na tyle dobrą produkcją, na ile życzyliby sobie tego jego twórcy. Zestawem świetnych piosenek, wspaniałym Taronem Egertonem i wizerunkiem Eltona Johna, który on sam chciałby po sobie pozostawić w naszej zbiorowej pamięci.
-
Pierwsze fabularne wcielenie Pokemonów to produkcja daleka od ideału. Zarazem jednak to ten typ filmu, który przy wyjściu z sali kinowej nie generuje poczucia zawodu.
-
Film bez duszy, poprawny w każdym calu, pozbawiony choćby grama szaleństwa, większego skupienia na detalu, wybijającej się kreacji drugoplanowej. Ot, pisarz żył, dorastał i tworzył.
-
To jeden z tych filmów, gdzie prawdziwi bohaterowie kryją się na dalszych pozycjach listy płac - wszyscy technicy, trenerzy, oświetleniowcy, scenografowie, zdjęciowcy i gromada przedstawicieli innych specjalności filmowych pracuje na to, by widz nie miał okazji choć na trzy minuty opuścić sali, by pobiec do toalety.
-
Przyjemna produkcja do obejrzenia nie tylko we dwoje, dostarczająca zarazem prostej rom-comowej rozrywki, jak i podejmująca gdzieś w tle pytania o rolę mediów we współczesnym świecie.
-
Dobrze napisani bohaterowie ustępują tu miejsca paskudnym kliszom, z których z resztą poprzednik sam się naigrywał. Całość wypada bardzo topornie, a przede wszystkim pozbawiona jest właściwego dystansu i poczucia, że to wszystko tylko zabawa.
-
Z książki, którą pamiętam przeszło dekadę po przeczytaniu, powstał film, który zapomina się w tydzień.
-
To taki film, który na jakiś czas zapada w pamięć i prowokuje do przemyśleń. Niestety jednak postulowana alegoria jest szyta nieco zbyt grubymi nićmi, co odbija się na podstawowej warstwie fabularnej.
-
Z trudnej gry między nostalgicznym pożegnaniem a epickim zwieńczeniem, twórcy wychodzą zwycięzcy. Wykorzystując potencjał wszystkich postaci, wątków i klimatu serii dają dowód, że odpowiednio prowadzona seria filmowa nie musi tracić na jakości.
-
Dość prosty produkt kina rozrywkowego, jednak świadomy swoich ograniczeń, stara się widza przede wszystkim bawić. Tak w sensie możliwości spędzenia dwóch godzin na niezobowiązującej rozrywce, jak i zapewniając faktyczny śmiech.
-
Bardzo ciekawy motyw przezwyciężania wielopłaszczyznowego strachu zostaje dobrze dopasowany do niejednoznacznie zdefiniowanej stylistyki, przez co ostatecznie otrzymujemy całkiem ciekawy, choć niepozbawiony błędów dreszczowiec Bardzo ciekawy motyw przezwyciężania wielopłaszczyznowego strachu zostaje dobrze dopasowany do niejednoznacznie zdefiniowanej stylistyki, przez co ostatecznie otrzymujemy całkiem ciekawy, choć niepozbawiony błędów dreszczowiec z silną stroną psychologiczną.
-
Ostrze społecznej krytyki u Peele'a nie jest jeszcze całkowicie wyrobione. O ile w "Uciekaj!" ciął gładko i z przekąsem, w "To my" nieco jeszcze gubi wątek i cofa się przed ostatecznym ciosem. Potwierdza jednak, że horror to gatunek nadający się do wnikliwej obserwacji społeczeństwa oraz udowadnia, że w tej niszy jest twórcą unikalnym.
-
Należy dzięki temu do kategorii filmów "potrzebnych". Nie mam tu jednak na myśli samej tematyki, a wielką empatię i wyczucie, z jakim potraktowano temat, z którym wciąż większości z nas niełatwo się oswoić.
-
"Mogliśmy zadać ciekawsze pytania, nadać postaciom głębi i przedstawić racje wielu stron. Ale mogliśmy też tego nie robić" - zdają się mówić twórcy.