-
Nakręcony na taśmie 35mm wygląda stylowo i wpisuje się w próżne, hipsterskie poczucie estetyki. Delikatny efekt ziarna, który podkreśla złoto-srebrną szatę kolorystyczną, nadaje Vox Luxowi klimat filmów takich jak Scorpio Rising Kennetha Angera czy Desistfilm Stana Brakhage'a.
-
Jest studium przypadku a zarazem szeroko zakrojoną metaforą, w biografii jednej gwiazdy niczym w krzywym i pociemniałym zwierciadle odbija się wycinek współczesnego świata. Nie znajdziemy jednak w tym filmie klarownych i zdecydowanych tez.
-
Ironia i powaga zapadają się w sobie - co jest przeciekawe, a zarazem najbardziej podatne na krytykę. "Vox Lux" jest, egzystencjalnie i politycznie, bolesną wańką-wstańką. Polecane niektórym, ostrożnie.
-
Choć nie jest filmem w pełni udanym, porusza istotne zagadnienia dotyczące sławy, życia po traumie, egocentryzmu oraz chorób cywilizacyjnych XXI wieku.
-
To jeden z tych filmów, które przeszły bez większego echa i nie dziwi to wcale, bowiem drugi film Brady'ego Corbeta jest zwyczajnie nieudany. Nieudany jest przede wszystkim dlatego, że przy scenariuszu należało zrobić jeszcze przynajmniej ze trzy okrążenia, aby zbudować jakąś dramaturgię.
-
To ambitna porażka, w której obok fragmentów autentycznie przejmujących pojawiają się słabe i niepotrzebne. Przede wszystkim zaś boli pustka tego filmu. Jego pobieżność. Powierzchowność. Sygnalność.
-
Cierpi na braki warsztatowe, ale jest dobrym filmem szukającym sposobu na nieoczywiste sportretowanie pokolenia Y.
-
To taki film, który na jakiś czas zapada w pamięć i prowokuje do przemyśleń. Niestety jednak postulowana alegoria jest szyta nieco zbyt grubymi nićmi, co odbija się na podstawowej warstwie fabularnej.
-
5.830 kwietnia 2019
-
-
Nie bawi się w lukrowanie, a zakończenie to bardziej "happy break", aniżeli "happy end". Z postacią Celeste możemy się utożsamiać, a świat, w którym się obraca, mniej lub bardziej odpowiada rzeczywistości. Czy film Corbeta możemy jednak nazwać portretem? Jeśli bowiem portret musi zamykać się w jakichś ramach, to Vox Lux nas w nich bezlitośnie więzi.
-
Ma siłę oddziaływania zabójczo dobrego show, po którym nieprzyjemnie boli nas głowa i dudni w uszach.
-
Wprawdzie sceny z Portman, które mają przybliżyć tę dekadenckość, samouwielbienie i pychę ubarwiają film, ale przez połowę filmu można się poczuć jak by się wpadło do króliczej nory. A tam jest już wszystko.
-
Nawiązując do terminologii muzycznej, film jest jak kiepski album koncepcyjny, ale jednak takie zawsze znajdą swoich wyznawców, to też mimo, że jestem jednoznacznie na "nie", to polecam jego obejrzenie, żeby sobie wyrobić zdanie, a nuż komuś się spodoba. Jednak pomysły reżysera tego filmu skończyły się na "Kill'em All". Szkoda, że cały film się wtedy nie skończył.
-
Cobert miał ciekawy pomysł i niesamowicie rozbuchaną wizję, ale nie potrafił spójnie przedstawić jej na ekranie. Zmienia koncepcje i gatunki z niebywałą częstotliwością, przez co Vox Lux wydaje się nieprzemyślanym teledyskiem pełnym skrajnych emocji i efektownych kreacji.
-
Dla wielu "Vox Lux" okaże się sporym rozczarowaniem. Obiecuje bowiem dramatyczne fajerwerki, których ostatecznie spektakularnie nie dostarcza, pozostając przy tym ciągle kinem szaleńczo wystawnym inscenizacyjnie. Buduje historię na rwącym potoku słów, więc aż prosi się o oskarżenie o nadmierną teatralizację formy. Jako całość wyłania się jednak z tego filmu zaczepna, prowokacyjna ocena współczesnej popkultury.
-
Wydaje się, że to przykład filmowej wydmuszki, efektownej, estetycznej, przewrotnie łączącej różne obrazy i tropy, ale nieprowokującej do poważnych rozważań. Nie do końca jednak tak jest. Vox Lux ma w sobie coś, o czym trudno zapomnieć.
-
6.519 maja 2019
-
-
Cóż to jest za film! Manieryczny, ekscentryczny, smutny, groteskowo śmieszny i straszny zarazem. Ale przede wszystkim - hipnotyzujący.
-
Dużo jest w Vox Lux haseł i wielkich słów, ale mimo ich aktualności i ważkości film w całokształcie nie wychodzi z tej próby zwycięsko - chciałoby się go przewinąć jak nudną popową piosenkę i szybko zapomnieć w oczekiwaniu na naprawdę wielki hit.
-
5.52 maja 2019
-
-
Dla tych dwóch aktorek warto "Vox Lux" obejrzeć, ale wychodzi się z kina z poczuciem poważnego niedosytu. O ile muzyka ilustracyjna Scotta Walkera naprawdę przykuwa uwagę, to piosenki pop, jakie musi wyginając się na scenie wykonywać Natalie Portman dziwnie bliskie są estetyce rodem z jakiegoś euro disco.
-
W satyrycznym "Vox Lux", opatrzonym dość pompatycznym podtytułem "Portret XXI wieku", reżyser pokazuje od kuchni brutalny świat show-biznesu, w którym sława przynosi więcej bólu niż radości.
-
Ciekawy, ale nie do końca spełniony eksperyment. Na szczęście tam, gdzie zaczynają się problemy ze scenariuszem, do akcji wkracza aktorka, której talent nawet reklamę ubezpieczeń uczyniłby wciągającą.
-
Ma w sobie coś z prostoty popowego kawałka, którego refren mimowolnie wpada w ucho i wwierca się coraz głębiej, głównie za sprawą dobrego aktorstwa oraz muzyki Scotta Walkera.
-
6.725 kwietnia 2019
-
-
Dzieło niewygodne, nie do zatrzymania, przepełnione bestiami. To odór amoralności we flakoniku po pięknych i drogich perfumach.
-
Mi się podobało. Film wywołał we mnie wiele emocji i choć nie wszystkie podziałały pozytywnie na mój odbiór, to i tak w ogólnym rozrachunku wyszło na plus.
-
Nie będzie zatem większym nadużyciem stwierdzenie, że ambicja ponownie przerosła możliwości twórcy. Vox Lux jest co prawda intrygującym eksperymentem formalnym, ale osiągniętym jakby przypadkowo i raczej w wyniku nieodpowiedzialnych mieszanin aniżeli przemyślanych kompozycji.
-
Pozostawia może niedosyt, choć filmowy tupet i gest Corbeta robi wrażenie, ale udowadnia też, że 30-latek to jedno z tych nazwisk, które zapisze się w historii kina.
-
Vox Lux należy smakować i oglądać na dużym ekranie. Jego piękne kadry trzeba jednak wypełnić treścią już we własnym zakresie, bo Brady Corbet jest zdecydowanie lepszym stylistą, niż scenarzystą.
-
Pompatyczna i groteskowa metafora ostatnich 20 lat, co stanowi próbę tyleż ambitną, co być może niemożliwą do zrealizowania. Ale czy to już porywanie się z motyką na słońce, ocenicie sami. Na pewno warto zobaczyć tę produkcję dla Natalie Portman.
-
Widzowie wychodzili z projekcji w złości lub rozczarowaniu. Nie rozumiem dlaczego, bo właśnie tak ma działać ten film. Prowokować, niepokoić, denerwować. Próbując pokazać, że pod pięknie wyglądającą laurką mogą czaić się prawdziwe demony.
-
Aktorski popis Natalie Portman, która w roli supergwiazdy po przejściach po raz kolejny wspięła się na wyżyny.
-
Podobnie jak we wspomnianym "Dzieciństwie..." Corbet udowadnia jednak, że pozostaje pierwszorzędnym stylistą, a dzięki temu - mimo wielu zastrzeżeń - jego film ogląda się całkiem nieźle. Może więc przyszedł czas, by powściągnąć ego i do następnego projektu zatrudnić porządnego scenarzystę?
-
Przewrotne, niejednoznaczne dzieło, które przedstawia show-biznes w ciekawszym świetle niż hit zeszłego roku "Narodziny gwiazdy".
-
Jakkolwiek miałka treść czy barokowa forma może od Vox Lux odrzucać, tak można do stylu Corbet chcieć się przekonać. Tworzy on może i film przedziwny i płytki, ale w rozdmuchanej strukturze bezbłędnie korespondujący z własną historią.
-
Młodziutki twórca w swoim drugim filmie udowadnia, że dzisiejsza popkultura oprócz tego, że ma zgubny wpływ, potrafi pokrzepić i dotrzeć do rzeszy fanów, nawet jeśli powinna wzbudzać obawy.
-
Natalie Portman w roli straumatyzowanej piosenkarki wypada świetnie, ale odkryciem filmu jest Raffey Cassidy w podwójnej roli nastoletniej Celeste i jej córki.
-
8.325 kwietnia 2019
-
-
Vox Lux zapowiadało się bardzo ciekawie. Ostatecznie film ten okazał się nie intrygujący, tylko trywialny i oczywisty.
-
Wywołuje niepokój. I choć chwilami wydaje się chaotyczny i efekciarski, jest ciekawym komentarzem na temat dzisiejszego świata.
-
Jeżeli zatem szukacie masowej rozrywki "Vox Lux" nie zaspokoi waszych oczekiwań. Nie jest to kolejny film o celebrytce z problemami. Jeżeli natomiast oczekujecie od kina produkcji nieoczywistych, które zachęcą do przemyśleń i jednocześnie zostaną w waszej głowie na dłużej - "Vox Lux" jest filmem dla was.
-
Całość radziłaby sobie znacznie lepiej jako gwałtowny, trochę przerysowany komediodramat. W szatach eksperymentalnej przypowieści wpada w ślepy zaułek i, niczym bohaterka, rozpaczliwie próbuje się z niego wydostać. Można mu w tym kibicować, ale na "happy end" proszę nie liczyć.
-
Kto więc ma za złe Corbetowi, że "pretensjonalnie" chwyta się brzytwy wielkiej narracji, niech zauważy, że autor jest świadom tego niebezpieczeństwa. A zanim zarzuci mu się banał wniosków, warto docenić sam sposób, w jaki prowadzi dyskusję. Bo nawet jeśli nie mówi niczego odkrywczego, to robi to w sposób świeży i nieprzewidywalny.