
-
78recenzji
-
76ocen
-
55pozytywnych
-
21negatywnych
-
6.3średnia
-
72%pozytywnych
-
1.1odrębność
Gatunki, kraje i dekady
Ostatnio zrecenzowane
-
Dzięki obraniu za cel przekazu, a nie kurczowego trzymania się wiadomych faktów, Simo odkrywa przed nami dotychczas nieznane oblicze - wydawałoby się - dobrze znanego twórcy. Można wręcz założyć, że na wzór samego Buñuela, który w Ziemi Hurdów "koloryzował" nędzną rzeczywistość lokalsów, by wzmocnić ideologiczny przekaz swojego filmu, Simo dopowiada niektóre aspekty życia reżysera, aby przedstawić legendę z całkowicie autorskiej perspektywy.
-
Ofiarą wielkich, geopolitycznych procesów staje się każdy człowiek, niezależnie od tego czy dzierży królewskie berło, czy przyjmuje karną chłostę. Pewne odwieczne mechanizmy znajdujące się poza wpływem jednostki decydują wszak o równym i całkowitym ubezwłasnowolnieniu, czyniąc z ów jednostek instrumenty w dłoniach Historii. Ich indywidualne byty nie posiadają więc wymiernego znaczenia, ponieważ warte są tyle, ile trybik w przerastającej pojęcie machinie kulturowych ruchów tektonicznych.
-
Wykładnia Mozaffari ma więc to do siebie, że nawet w atrakcyjnych chwilach beztroski i niewinności nie upatruje choćby cienia krótkoterminowego optymizmu. Sceny, w których Lou i Chantal zapominają o troskach swojej codzienności, obserwujemy niejako z dystansu, jak przez bezpieczny, oszklony bufor, dzięki któremu ich destrukcyjna pasja nie stanie się również naszym udziałem. Mozaffari nie fetyszyzuje młodzieńczej aury lekkiego ducha, nie odnosi się do niego z nostalgią lub tęsknotą.
-
W zaskakująco prostych środkach uzmysławia bowiem, że dokonując zaledwie drobnych korekt w formule filmu familijnego, można skutecznie wymienić swe audytorium z młodocianych kinomanów na rosłych, piwnicznych moviegoersów, którzy czarny humor i bezpardonową śmierć na ekranie witają z otwartymi ramionami.
-
Film urodzonego w byłej portugalskiej kolonii Angoli reżysera to poetyckie kino drogi, w którym wędrówkę zabetonowanymi ulicami zastępuje podróż przez czas i historię. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość tworzą tu niedookreślony acz podporządkowany narracji boleści teoremat wyrzutu i wybaczenia, zawodu i nadziei, rozpaczy i bojowości.
Najwyżej ocenione
-
Nie ujrzycie tu zatem rozbudowanych i rozwleczonych na cały metraż portretów postaci, lecz w zamian zostanie wam zaoferowana możliwość czerpania wojerystycznej przyjemności z niemego i bezwładnego uczestnictwa w postępującej, humanitarnej destrukcji.
-
W dobie mody na generyczne, klasyczne pod względem struktury i po prostu nudne superbohaterskie filmy akcji taka wciąż eskapistyczna, acz okraszona niepowtarzalną postacią wizualnej uciechy seria stanowi doskonałą i jakościową dlań alternatywę. Pomimo więc zgubnego wpływu scenariuszowej indolencji oraz pomniejszych, ale też znamiennych, bolączek technicznych pokroju zbytnio wyeksponowanego CGI, trzecia odsłona dostarcza prawdziwej, nieskalanej przyjemności widzialności.
-
Osobiście znajduję się chyba jeszcze w zbyt dużym szoku, aby rzetelnie ocenić to, co zobaczyłem, ale myślę, że 9/10 i te kilka słów zachęcą was do wzięcia sal kinowych szturmem.
-
Przejdzie do historii pod hasłem "ostatni film Daniela Day-Lewisa". I choć szanuję aktora niemiłosiernie, to wolałbym jednak, aby w kontekście produkcji najczęściej wpisywanym stwierdzeniem do wyszukiwarki było "kolejny wielki film Andersona".
-
Tym, co świadczy o wielkości Króla, jest więc jego jakościowe dopasowanie do możliwie każdej konwencji, w której postanowimy odczytać jego zawartość. Formalnie mamy do czynienia z dziełem niepowtarzalnym, tak samo współczesnym jak utrzymanym w nostalgicznym pragnieniu kontemplacji jednego, niezmiennego piękna filmowego obrazu, oraz narracyjnie spełnionym i skrzętnie zaplanowanym, co przy eksperymentalnej tożsamości musi budzić podziw nawet największych zwolenników "kina mówionego".
Najniżej ocenione
-
Pozostawia we mnie zatem poczucie drastycznego zażenowania, które na szczęście szybko odejdzie w zapomnienie.
-
Miłośnicy kina wojennego, bądź dokumentalnego zdecydowanie nie poczują się usatysfakcjonowani i odeślą Jadotville do krainy wiecznego letargu.
-
Heavy Trip nie uratuje również próba wyjaśnienia z perspektywy odbiorcy niekompetentnego, tj. odbiorcy nieobeznanego w świecie muzyki metalowej i odbierającego wpierw komedię, a dopiero potem jej temat. W tym wydaniu jest on bowiem tak samo bezzasadny, wykazując się finezją obecnych, TVN-owskich spotów promocyjnych.
-
Luc Besson, który przed laty stanowił o sile francuskiego kina, będąc jednym z czołowych przedstawicieli lokalnej odmiany filmowego postmodernizmu, po raz kolejny udowadnia, że jego czas dobiegł końca, a z każdego kadru i każdej sceny jego najnowszej produkcji wydobywa się odór dawno już zgniłego, kinematograficznego truchła.
-
Dla fanów młodzieżowego kina Boy 7 będzie kolejną pozycja do odhaczenia. Pozostali kinomani mogą bez skrupułów i wyrzutów sumienia przejść obok niej bez zwrócenia chociażby najmniejszej uwagi.
Odrębnie ocenione
-
Heavy Trip nie uratuje również próba wyjaśnienia z perspektywy odbiorcy niekompetentnego, tj. odbiorcy nieobeznanego w świecie muzyki metalowej i odbierającego wpierw komedię, a dopiero potem jej temat. W tym wydaniu jest on bowiem tak samo bezzasadny, wykazując się finezją obecnych, TVN-owskich spotów promocyjnych.
-
Utoya, 22 lipca upada zatem nie tyle pod ciężarem własnej, mastershotowej ambicji, co zwyczajnego operatorskiego lenistwa i - co udowadniają całkowicie zbędne plansze w ostatnich minutach - politycznego indoktrynerstwa, jakiego w sprawie prawicowego ekstremizmu nie można było rzecz jasna odpuścić.
-
Jest melodramatem, brakuje mu ogólnych, wspólnych każdemu przeciętnemu widzowi wartości emocjonalnych. Kiedy zaś bawi się w autobiografię, pozostaje tylko i wyłącznie autobiografią - "suchą", nieatrakcyjną płaszczyzną wewnętrznej komunikacji autora z samym sobą.
-
Brak w tej opowieści akcentów sygnalizujących pewną uniwersalną, ponadczasową zależność, kontekstów, dzięki którym moglibyśmy wyciągnąć wnioski dla naszej własnej rzeczywistości lub obserwacji, które umożliwiłyby spojrzenie na znany przedmiot z zupełnie innej perspektywy. W czterech rogach kadru życie tego filmu rozpoczyna się i dobiega końca jednocześnie, pozostawiając w widzu odczucie kompletnej obojętności.
-
Barry Levinson nakręcił bodajże najsłabszy film w swojej karierze, a Al Pacino rozegrał swoją rolę na siedząco, czyli tak jak ma to ostatnimi czasy w zwyczaju.