Dominik Jedliński
Krytyk-
Kino sprzeczności. Z jednej strony: monumentalny, wielopłaszczyznowy koncept, imponujące kino akcji godne naszych czasów, zaawansowane technicznie, urzekające rozmachem i kreatywnością. Z drugiej: staromodny film szpiegowski, w którym wykorzystano ograne fabularne schematy i - o dziwo - sprawdzone rozwiązania operatorskie. Sprawdzona receptura, tyle że nowe opakowanie.
-
Solidnie zrealizowane kino akcji, którego rytm wytycza pulsująca adrenalina i skrajne wycieńczenie, z wybornymi sekwencjami pościgów i pomysłowymi choreografiami walk, z poruszającą muzyką, pretekstową fabułą i pobieżnie zarysowanymi bohaterami.
-
Pełen ciepła, czułości i rozbrajającego humoru komediodramat o grupie młodych ludzi, którym doskwiera smutek i samotność.
-
To kino wymagające. Trzygodzinna epicka wędrówka po meandrach ludzkiej duszy, która często łamie serce. Raz przepiękna odyseja po różnych wymiarach żalu, chwilę później swoisty palimpsest o pamięci. Z jednej strony traktat o przyjaźni i rodzicielskiej miłości, z drugiej - anatomia bólu, cierpienia i wyrzutów sumienia. Warto!
-
Archiwum dynamicznie ewoluującej metropolii uchwycone przez dwóch niepoprawnych marzycieli, przypowieść o męskiej przyjaźni oraz wizja toksycznego maczyzmu, medytacja o nostalgii i pamięci, opowieść o poszukiwaniu celu, tożsamości i utraconych korzeni, w końcu - a może przede wszystkim - intymny i szczery list miłosny do osobliwego miasta.
-
Zabawa kinem w najlepszym wydaniu. Ritchie ubrał "Dżentelmenów" w idealnie skrojone garnitury!
-
Braciom Safdie kolejny raz się udało - ich nowy film błyszczy równie hipnotycznie co tytułowe kamienie.
-
W uroczy, czasem sarkastyczny, często wzruszający sposób opowiada o upływającym czasie, o pogodzeniu się z jego ulotnością, o pokoleniowych różnicach.
-
Clint Eastwood od lat konsekwentnie kręci filmy, w których zmieniają się tło i bohaterowie, ale morał pozostaje taki sam. Jaka jest cena bohaterstwa? Jak wygląda mroczna strona jednostkowych aktów heroizmu? - to pytania, które stawia przed nami legenda Hollywood. Tak było w "Sullym", tak było w "Snajperze", jeszcze wcześniej w "Sztandarze chwały". Nie inaczej jest w najnowszym "Richardzie Jewellu".
-
Bo choć widowisko Mendesa nie mówi w temacie wojny niczego nowego, to wyróżnia się szczególnie pod względem realizatorskim i wprowadza kino wojenne na nowy poziom technicznego zaawansowania. "1917" jest perfekcyjny technicznie, zaskakuje dbałością o szczegóły, raczy przepiękną muzyką Thomasa Newmana.
-
Wzruszający, pełen ciepła i empatii traktat o przyjaźni. Prosta, acz czarująca niewymuszonym humorem i czułością historia odnajdywania bratniej duszy oraz chęci do życia w najmniej oczekiwanym czasie i miejscu.
-
Nie zmienia to jednak faktu, że śledzenie poczynań bohatera Bale'a sprawia sporo frajdy. Jego Ken Miles - genialny i nieprzewidywalny kierowca - w samochodzie jest niczym innym jak czystą, skrystalizowaną formą pierwotnych instynktów. A "Le Mans '66" w kinie zobaczyć warto, bo to dobrze naoliwiona maszyna rozrywkowa jest.
-
Być może "Nazywam się Dolemite" nie ma takiej siły rażenia jak film, który był inspiracją do jego powstania, ale z pewnością jest to produkcja, z której Rudy Ray Moore byłby dumny - wypełniona po brzegi "cyckami, akcją i kung-fu".
-
Ujmujące, wielce humanistyczne reminiscencje z piekła wojny, poruszająca i wciągająca lekcja historii, ale też zaskakujące studium tego, jak na nowo ożywić skostniałe wspomnienia.
-
Wymyka się gatunkowym kliszom i staje się zmysłowym manifestem kobiecości. Płomiennym studium walki o siebie w sytuacji, gdy rzeczywistość odmawia nam szansy na samorealizację. Ale też czułym traktatem o pamięci i miłości zakazanej.
-
Uderza Bałagowa dojrzałość za kamerą. Pomimo młodego wieku, udało się mu stworzyć dojmującą, niezwykle uniwersalną opowieść, która urzeka wykwintnymi malarskimi kadrami, przywodzącymi na myśl "Podwójne życie Weroniki" Krzysztofa Kieślowskiego.
-
Szkoda tylko, że w historii o wprowadzeniu elektryczności do życia codziennego brakuje najważniejszego - napięcia.
-
Chyba nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że prawdopodobnie nie zobaczycie w tym roku bardziej świadomego, wyrazistego i złożonego filmu. "Parasite" to najbardziej spełniony film Bong-ho i kolejne wielkie dzieło koreańskiego kina, które powstało w ostatnich latach, zaraz po "Służącej" Park Chan-wooka, "Płomieniach" Chang-dong Lee czy "Lamencie" Hong-jin Na.
-
-
Ostatecznie "Pewnego razu... w Hollywood" Tarantino jest jak kupiona za drobne, patchworkowa pocztówka z wakacji w Los Angeles. Jest na niej wszystko: z prawej Bruce Lee, z lewej Myszka Miki, kultowy napis Hollywood na dole. Niby wszystko fajnie, ale w przyjemną całość się to nie zgrywa. Cóż, wygląda na to, że niekończąca się eksploatacja kina może okazać się zgubą, a cudowne dziecko amerykańskiej kinematografii w końcu poległo pod naporem własnych fascynacji.
-
"Midsommar" bywa zaskakujące, z pewnością jest hipnotyzujące i wielce intrygujące. Pod koniec nieco wytraca swój impet, przerzucając ciężar fabularny na nieco inny, zupełnie nietrafiony wątek, ale mimo to zachwyca wykreowaną na ekranie atmosferą, operatorską maestrią Pawła Pogorzelskiego i niesamowitą Florence Pugh.
-
W dowcipny i prowokujący do myślenia sposób przedstawia społeczność często źle rozumianych outsiderów.
-
Próba sprzedania filmu jako coś głębszego zupełnie się nie udaje, a film zawodzi zarówno jako film akcji, ale i jako dramat.
-
Bo choć "Green Book" nie ma takiego rozmachu jak "Narodziny gwiazdy", nie jest tak finezyjnie skrojony jak "Faworyta" czy "Roma" i nigdy nie będzie znaczył tyle dla czarnoskórej społeczności w USA co "Czarna Pantera", to ma w sobie potrzebny urok, lekkość i całą masę rozczulających trików, które pozwalają czerpać przyjemność z seansu. Przede wszystkim radzi nam, abyśmy w życiu częściej spoglądali we własne serce.
-
Zabierając się za historię rodziny, która mierzy się uzależnieniem dorastającego chłopaka, Felix Van Groeningen miał szlachetne pobudki. Problem w tym, że w filmie "Mój piękny syn" zamiast spróbować uchwycić głębię tematu, popada w sentymentalizm i zbytnio skupia się na estetycznych rozwiązaniach, ostatecznie ślizgając się jedynie po jego powierzchni.
-
Najnowszy odcinek "Czarnego lustra" to dzieło bardzo świadome, im dalej w las, tym bardziej bohater zaczyna reagować na nasze decyzje, a wręcz poddawać je w wątpliwość. Dochodzi więc do sytuacji, w której nie wiadomo już, czy to my sterujemy bohaterem, czy to algorytmy streamingowego giganta kierują nami.
-
Oczywiście nie da się odmówić Serkisowi wielkiego serca, niesamowitej pasji i bezinteresownego oddania dla projektu. Reżyser zdecydował się na odważną próbę zrobienia czegoś innego, wziął się za rewizjonizm i dekonstrukcję. Ciężko jednak oprzeć się wrażeniu, że w pewnym momencie zagubił się gdzieś w dżungli i wciąż szuka z niej wyjścia...
-
Jasne, ciężko nazwać "Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda" przygodówką w pełni spełnioną, bo jednak jako samoistne dzieło ta część nie istnieje, a po napisach końcowych widz ma w głowie jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. Mimo to seans przyniósł mi sporo satysfakcji.
-
Robotę" w tym filmie robią przede wszystkim urocze sceny ukazujące, jak powstawały największe przeboje Queen oraz sekwencje rekonstruujące koncerty zespołu. Tu naprawdę można poczuć cząstkę Marcury'ego i jego kapeli.
-
Z historii tytułowego pierwszego człowieka na Księżycu, którą znają wszyscy, która była swego czasu globalnym przeżyciem, wyciąga na pierwszy plan aspekt osobisty. I dlatego ten film tak dobrze się ogląda - bo w wydarzeniu trudnym do ogarnięcia dla zwykłego widza skupia się na tym, co widzowi bliskie - na człowieku.
-
Nie sposób odmówić najnowszemu filmowi Filipa Bajona przepięknej warstwy wizualnej, cudownej muzyki i rozmachu, którego dawno polskie kino nie widziało. Problem w tym, że zbyt często brakuje w tym wszystkim energii, emocji.
-
Choć twórcy robią wszystko, czasem aż nazbyt dosadnie, by odtworzyć charakter "jedynki", to nie da się ukryć, że jest to próba z góry skazana na porażkę. Stefano Sollima to nie Denis Villeneuve, Dariusz Wolski to nie Roger Deakins, a Hildur Guðnadóttir to nie Jóhann Jóhannsson.
-
Sprawnie zrealizowany kryminał, ale bez duszy, bez autorskiego stempla. Bez wyczuwalnej w kadrach pasji, magicznego filmowego pierwiastka, który pozwoliłby zapamiętać film na dłużej. Bo jedyne, co pozostaje w pamięci, to znakomity Toni Servillo, który zdaje się trwać jeszcze w roli Jepa Gambardelli z "Wielkiego piękna".
-
Zachwyca gęstą atmosferą niepewności i szczegółowością w odmalowywaniu dnia codziennego bohaterów. Przy użyciu minimalistycznych środków udało się Krasinskiemu stworzyć film trzymający w napięciu.