
Rudy Ray Moore wciela się w alfonsa o imieniu Dolemite.
- Aktorzy: Eddie Murphy, Keegan-Michael Key, Tituss Burgess, Wesley Snipes, Chris Rock i 15 więcej
- Reżyser: Craig Brewer
- Scenarzyści: Scott Alexander, Larry Karaszewski
- Premiera światowa: 7 września 2019
- Ostatnia aktywność: 1 października 2024
- Dodany: 27 października 2019
-
Oceny krytyków
-
Oceny użytkowników
-
Recenzje krytyków
-
Poprawny biopic, który nie dostarczy wielkich emocji, napięcia, nie przybliży ludzkiego dramatu, ale z pewnością pokaże prawa, które rządziły rynkiem.
-
Znakomity Eddie Murphy w roli ikony.
-
Być może "Nazywam się Dolemite" nie ma takiej siły rażenia jak film, który był inspiracją do jego powstania, ale z pewnością jest to produkcja, z której Rudy Ray Moore byłby dumny - wypełniona po brzegi "cyckami, akcją i kung-fu".
-
To bez wątpienia jeden z lepszych filmów Netflixa, który jest bardzo niepoprawny, wulgarny, ale zarazem dziwnie prawdziwy. Przyznam, że początek jakoś nieszczególnie wciąga i film wolno się rozwija, ale gdy się rozpędza, zabawa jest przednia!
-
Uwielbiam ten film - to jeden z najmocniejszych obrazów jakie widziałem w 2019. Netflix dużo filmów w tym roku pokazał i "Nazywam się Dolemite", wbrew wszelkim pozorom i znając konkurencję, znajduje się prawie na samym szczycie mojej netflixowej listy, ustępując miejsca tylko Scorsese i "I lost my body". Tak dobre to kino!
-
Nie wykracza poza standardy rzetelnego kina biograficznego. Rzecz ogląda się dobrze.
-
Recenzje użytkowników
-
To dobra biografia, niepozbawiona schematów. Rola Smitha warta oklasków, choć film kultowym nie będzie. W starciu choćby ze Flyntem Formana przegrywa na punkty. Zadowala żartem i wprowadzeniem w black cinema, którego bym jednak oglądać nie chciał. To także kolejna wersja ziszczenia się amerykańskiego snu (polecajka coachom). Na tak ciepłe przyjęcie amerykańskiej krytyki zasłużył radością, muzyką, bezpośredniością i wulgarnością - a to większy jeszcze hołd dla Moore'a. > Disaster artist
-
Casus The Disaster Artist, tylko jakby cholera trochę lepsze. Dolemite ma jednak chyba więcej polotu w reżyserii. Oba są bardzo fajnymi i odjechanymi obrazami o "barwnych" postaciach. Oba świetnie odsyłają do poprzednich i tak samo wnoszą też coś nowego. Murphy, a w szczególności Snipes brylują. Miałbym kilka zastrzeżeń do biograficznego początku, ale wszystko co dzieje się potem - wynagradza. I teraz trochę żałuję, że widziałem bez kontekstu prawdziwego Dolemite i jego klasycznego już dzieła.