-
"Mój piękny syn" nie ma rozbiegu,wchodzimy od razu w życie ojca który musi uporać się z "chorobą" syna.Nie ma w tym filmie brawurowych scen-to spokojny dramat o ludziach,którzy są tak bardzo bezsilni jeżeli chodzi o nałóg.Niezwykle emocjonalna rozgrywka o ojcowskiej miłości i granicach walki o życie dziecka,a Carell i Chalamet tworzą wielkie kreacje,które nie są zbudowane na mocnych tonach lecz subtelnych nutach - wewnętrznym bólu,rozdarciu,niemocy. Bo bezgraniczna miłość jest wszystkim.
-
829 grudnia 2018
- 12
- #45
- Skomentuj
-
-
Oczekiwałem czegoś na miarę "Pamiętnika narkomanki", a dostałem coś o wiele bardziej powierzchownego - mija dobra godzina, zanim się wkręcisz w opowieść (ostatnie 30 minut trzyma i nie puszcza), a w trakcie dostajesz niekontrolowany chaos, który nie pokazuje dynamiki uzależnienia, tylko zwykłe niedoświadczenie reżysera. Carell jest genialny, ale do Chalameta trzeba się przyzwyczaić. Muzyka dobrana znakomicie.
-
Specyficzny sposób ukazania problemu narkomanii. Głównie z punktu widzenia ojca, w którego głowie dzieje się większość filmu. To wymusza retrospekcje i osobiste spojrzenie. Film męczy, dłuży się, kończy sześć razy. Ale finalnie staje się to koniecznością. Fantastyczne aktorstwo, życiowa rola Carella, nie gorsza Chalameta. Ciężkie ale wartościowe kino.
-
Porządnie zrealizowany i świetnie zagrany, a do tego z ciekawą tematyką, a jednak jakoś tak nie czułem zbytnio emocji. Nie wiem czy to przez zbyt poszatkowaną budowę historii w pierwszej połowie, która mnie zdystansowała od filmu czy postacie, które co prawda są interesujące, a mimo tego im nie kibicowałem. To nie jest zły film, ale raczej będę go pamiętał ze względu na Carella i Chalameta, a nie cokolwiek innego.
-
Widzę coś, co zdaje mi się, że widziałem gdzieś wcześniej. Żadne klisze, nic z tych rzeczy. O ile na początku czułem się bardzo z boku tych wszystkich wydarzeń, mógłbym powiedzieć, że historia nawet mnie nużyła, stopniowo nieświadomie zagłębiałem się w nią coraz bardziej, dochodząc do drugiej części w filmu, która wywarła te wszystkie emocje podświadomie magazynujące się przez cały film.
-
Gdyby analizować jedynie formę, to jest to film średni, kulejący moim zdaniem głównie na poziomie montażu, czy raczej dziwnego, ciosanego dzielenia poszczególnych scen - to jednak podobno celowe, van Groeningen długo nad tym siedział. Ja takiej budowy filmu nie kupuję. Ale kupuję za to niesamowitą, porażającą historię i genialną rolę Chalameta. Film pozostaje w głowie, a o to chyba chodzi.
-
Van Groeningen przechodzi w tym filmie przez bolączki i wielkości podobnych mu produkcji. Stawia na mozolną walkę z nałogiem, pokazuje często drastyczne stany przez wieczne wałkowanie tych samych prawd, którymi okłamują się bohaterowie. Tworzy też piękne youtubowe sklejki w stylu tribute to i ma do pomocy naprawdę świetnych aktorów. Nie jest jednak w tym zajmujący, a z jego bohaterami nie można się zżyć. Mozolność w końcu przejawia się w samej konstrukcji, a my patrzymy ile jeszcze czasu seansu.
-
Świetny duet aktorski. Natomiast, film jest wyblakły emocjonalnie, jak osoby uzależnione, gdy brak im dopaminy w żyłach. Jeżeli już smutek i łzy się pojawiają, twórcy tłamszą je, urwyjąc scene i nie pozwalając w pełni przeżyć problemów z bohaterami. Patrząc na Chalameta, widzimy rozwój jednego z najzdolniejszych talentów młodego pokolenia a Steve Carrel pokazuje, swoje świetne dramatyczne oblicze, zacierając po sobie komediowy ślad, pokazując jedną ze swych najlepszych ról.