Piotr Samolewicz
Krytyk-
Musical "Barbie" jest przykładem przemyślnej strategii obranej przez wielką wytwórnię filmową, polegającej na łączeniu pozornie niewinnej rozrywki z ideologicznym feministycznym przesłaniem. A wszystko nie tylko w celach komercyjnych.
-
Film Paolo Genovese można krytykować za sztuczność i wymyślność, ale na pewno nie za czczość i płytkość. Finał pokazuje, w co tak naprawdę gra reżyser. A jego celem jest niesienie nadziei i wiary w ludzkie istnienie, że jest ono cenniejsze, niż jakiekolwiek teorie i ideologie, cenniejsze dlatego, że niepowtarzalne w swych wyborach oraz wzlotach i upadkach.
-
Historia ma epicki rozmach, dynamiczne epizody przeplatają się ze spokojniejszymi, tradycyjne kaskaderskie wyczyny łączą się z wirtualną rzeczywistością, a eleganckie aktorstwo Cruise'a nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z ponadprzeciętną rozrywką.
-
Reżyser zgrabnie manipuluje czasem, wydłużając go niemiłosiernie, i strachem przed tym, co może nadejść, ale ostatecznie nie nadchodzi. Bawi się przeciąganiem struny nonsensu, bawi się też wyciągając z cylindra coraz to nowe pomysły na urozmaicenie akcji.
-
Gatunkowy i fabularny mętlik nie pozwala w pełni zaangażować się w opowiedzianą historię.
-
Obiecuje jakąś zagadkę, a nawet tajemnicę. Niestety, tylko obiecuje.
-
Ostatecznie kanibalizm w tym wydaniu jest kolejną, atrakcyjną formą odmienności, którą tak cenią lewicowi artyści i którą widzowie powinni mimo wszystko zaakceptować...
-
Jan Komasa w najnowszym swoim filmie Sala samobójców. Hejter po raz kolejny udowadnia, że ma szczęśliwą rękę do aktorów i że umie nimi kierować. Kreacja Macieja Musiałowskiego jako warszawskiego "słoika" jest wyjątkowo dojrzała i przekonywująca. I na niej w zasadzie opiera się cała dramaturgia filmu.
-
W Nędznikach kino jest nieoswojonym dzikim zwierzęciem nie potrzebującym złotych, estetycznych klatek. Rzeczywistość ekranowa sama się tłumaczy bez zbędnych rusztowań.
-
W porównaniu z innymi polskimi masowymi komediami Zenek zaskakuje świeżym spojrzeniem na naszą codzienność oraz ciepłym komizmem. Dostarcza nawet ciekawej story, z czym wielu polskich filmowców ma problem.
-
Greta Gerwig prezentuje w ekranizacji XIX-wiecznej powieści Louisy May Alcott Małe kobietki przywiązanie do literackiego oryginału. Ale nie niewolnicze. Zaburza chronologię zdarzeń, wlewa w oryginał wiele elementów typowych dla dzisiejszego odczuwania świata.
-
Bawi, ale nie wstrząsa, choć w kilku punktach prawdziwie wzrusza.
-
Eksperyment formalny posłużył do nakręcenia dzieła tradycyjnego pod względem wymowy, a nawet dramaturgii, owszem należałoby pochwalić Mendesa za klasyczną prostotę i jasność opowiadania, gdyby nie to, że tak szybko kończą mu się pomysły na ożywienie perypetii bohaterów.
-
Odbiorcy uzależnieni od emocjonalnych, oddziałujących szokiem i ekspresją obrazów, mogą poczuć się nieco rozczarowani oszczędną estetyką Proximy. Wg mnie ma ona oczyszczający wpływ, proponuje swoisty odwyk od nadmiaru bodźców, jakimi przepełnione są często produkcje nie tylko głównego nurtu. Na korzyść Proximy przemawia i to, że w kilku momentach filmowa kaligrafia przeradza się w poetycką ulotność.
-
Jeszcze więcej krwi i sadyzmu, dwie spektakularne sceny, sporo autocytatów, ale dramaturgia i intryga szwankują.
-
Ma swoisty, prawie że kafkowski czy też bułhakowski nastrój. Fabule brakuje natomiast dramaturgicznego, przekonywującego spoiwa. Elementu, który wywindowałby ją piętro wyżej niż estetyczna i intertekstualna gra.
-
Roman Polański nakręcił optymistyczny dramat. Brzmi nieco paradoksalnie, ale tak jest w istocie. Mimo ciężaru opowiedzianej historii, Oficer i szpieg wyraża wiarę w takie zachodnie wartości, jak rycerskość, uczciwość i dążenie do prawdy.
-
Propozycja dla miłośników ambitnej rozrywki. Jedna zagadka prowadzi do następnej, wątki kryminalne łączą się z tragicznymi, gęstość dialogów podkreśla fikcjonalność narracji.
-
Idąc na dzieło Kena Loacha, należy przygotować się na surową dawkę realizmu. Loach stosuje swoją wypróbowaną metodę: nie komentuje pokazanych zdarzeń, nie zasłania ich atrakcyjnym stylem.
-
Solid Gold ogląda się nawet przyjemnie, by nie rzec wakacyjnie. Starsi panowie dwaj - król trójmiejskiej mafii i ścigający go policjant - często wypowiadają zręczne bon moty, zachowują dobre maniery, piją drogie trunki, nad gdyńskimi plenerami prawie zawsze świeci słońce, a kobiety są chętne... Ale to za mało w przypadku thrillera, jak określa swój film reżyser. Brakuje w nim napięcia, wizualnego dynamitu, a sceny przemocy są małoformatowe, telewizyjne.
-
Jedyną wadą dramatu Noaha Baumbacha Historia małżeńska jest nadmiar dialogów, sprawiających, że bardziej jest do czytania, niż oglądania. Reszta zadziwia autentyzmem oraz brakiem pretensjonalności w pokazaniu życiowych sytuacji.
-
Siła tego horroru oparta jest na tym, co dzieje się w umysłach ludzi skazanych na siebie, bytujących na małej przestrzeni, narażonych na działanie morskiego żywiołu. Główne zagrożenie wypływa z wnętrza ludzi.
-
Epicki rozmach, uwrażliwienie na każdy detal i słowo, brak przepychu zbrodni, mistrzowskie aktorskie kreacje.
-
Jest hybrydą wykorzystującą języki amerykańskiej telewizji, kina chrześcijańskiego oraz kina głównego nurtu i pod tym względem może wzbudzać uczucie obcości u odbiorców wychowanych na Hollywood. Ale jeśli chodzi o przesłanie, ma szansę zasiać ziarno niepokoju wśród zwolenników aborcji.
-
Obywatel Jones nie byłby tak prawdziwym filmem, oczywiście w granicach tego medium, i tak przejmującym, gdyby nie wschodnioeuropejskie korzenie scenarzystki Andrea'i Chalupy i reżyserki Agnieszki Holland.
-
Kadry są statyczne, wypełnione pustką dużych wnętrz i przestrzeni, powolne ruchy kamery podkreślają leniwie płynący czas. Dominuje cisza wypełniona naturalnymi dźwiękami i licznymi dialogami. Film skłania do skupienia się nad każdym elementem, do odkrywania znaków jak na obrazie.
-
W filmie jest bardzo wiele jazzowych improwizacji autorstwa i w wykonaniu współczesnego mistrza fortepianu Leszka Możdżera. Muzyka współbrzmi z obrazem, wyznacza jego montażowy rytm i długość ujęć, wzbogaca, co decyduje o niepowtarzalnej wartości obrazu Macieja Pieprzycy.
-
Jan Komasa nie popełnił błędu Wojtka Smarzowskiego w Klerze. Nie nakręcił politycznej agitki, nie rani psychiki odbiorców dla samego ranienia, tylko w celu oczyszczenia. Działa uzdrawiająco.
-
Kino ze wszech miar poważne i społecznie zaangażowane, mimo gangsterskiego anturażu i kilku prześmiewczych scen.
-
W Młodym Ahmedzie łatwo dostrzec najlepsze elementy paradokumentalnego stylu braci Dardenne. Artyści robią wszystko, by ich produkcja była pozbawiona czysto filmowych walorów i atrakcji. Osiągają stuprocentowy sukces.
-
Film ważny i potrzebny. Na dzisiejsze czasy zamętu. Mówi o ludowym świętym, który przewyższał pokorą wiele znakomitości tego świata.
-
Tarantino nie byłby sobą, gdyby nie wymieszał jak w koktajlowym shakerze składniki gorzkie i słodkie, powagę i rechot, intelektualny niepokój i zabawę. Otrzymany drink daje największego kopa na zakończenie tej dzikiej imprezy.
-
Jest w nim dużo ruchu, tańca, muzyki, wygimnastykowanych sylwetek, ale nade wszystko wiele emocjonalności i uczuciowości. Bo Yuli jest filmem niezwykłym. Choć opowiada o wciąż żyjącej legendzie, czyli o pierwszym czarnoskórym odtwórcy roli Romea w balecie, tancerzu największych scen świata, to nie pomija trudnych czy wręcz bolesnych momentów biografii, szczególnie rodzinnych.
-
Cudownie pachnie kubańskimi cygarami i staroświeckością. Reżyser nie szarżuje artystycznie, nie stosuje nowatorskich rozwiązań. Kładzie natomiast nacisk na przejrzysty tok opowiadania i dobre aktorstwo.
-
Wyobraźnia amerykańskiego reżysera jest bogata i nie uznająca estetycznych granic. Ari Aster wciela się w rolę okrutnego demiurga i poddaje widza emocjonalnemu atakowi, nie ma on prawa czuć się dobrze w kinie, powinien żywić swoje instynkty i zmysły przedziwną papką rustykalności, ponowoczesnej magii i szokującej makabry.