Przekrój
Źródło-
Filmidło nieco powyżej przeciętnej. Pocieszne, ale od wybitności i spełnienia - nieco zbyt ostentacyjnie Gerwig przypisywanych - dalekie.
-
Żeby nie było: to część mojej interpretacji, bo sam Dupieux twierdzi, że nie ma sensu szukać sensu. Że z obecności sensu można sobie tutaj co najwyżej zakpić. Podobnie jak z kina. Deerskin to może w głównej mierze właśnie kino o kinie.
-
Kapadia nie stawia oszałamiających tez, bo przecież Maradonę znamy na wylot. Każdy wie, że futbol w jego wydaniu to doświadczenie z pogranicza metafizyki i totalnego artyzmu, że balansował on między kroniką najważniejszych dokonań w dziejach sportu a kroniką policyjną, ale Diego wgniata w fotel bogactwem obrazów.
-
Panie i panowie, rozsiądźcie się wygodnie i obejrzyjcie sobie apokalipsę.
-
To oczywiście dokument, ale twórcom udaje się osiągnąć efekt bliski kinu fabularnemu. Nie ma tu narracji zza kadru, gadających głów, wyjaśniających cokolwiek napisów. Wszelkie informacje musimy łowić z kolejnych obrazów czy ze strzępów podsłuchanych przez kamerę rozmów, z toczącego się przed obiektywem nagiego życia.
-
W latach 20. i 30. kręcono filmy zwane "symfoniami miejskimi", kreacyjne dokumenty, które chwytały na gorąco rytm, w jakim pulsowała metropolia. Wójcik podpina się pod tę tradycję. Z tą różnicą, że jej kamera, zamiast powielić ursusowską dynamikę, musi ją zreanimować.
-
Spokojny, toskański klimat pełen wina, drewna i zieleni z muzyką Daniela Blooma sprawia, że film Jacka Borcucha w tle sobie przepływa, ale na pierwszym i drugim planie wybuchają kolejne pytania o Europę, o tę Europę, po której łąkach biegają pijani winem i dyskutujący o ideach i poezji Europejczycy, jeżdżą sobie kabrioletami po jej pagórkach, zamożni i szczęśliwi jak nigdy, a na jej obrzeżach budują ogrodzone obozy dla uchodźców.
-
Specom od marketingu udało się nie tylko zareklamować film i zagrać na nosie niecierpliwym fanom, ale też uchwycić sedno pokemonowego fenomenu. Bo przecież koniec końców chodzi tu właśnie o wdzięczące się do kamery kolorowe stworki, jakieś intrygi, jakieś fabuły to sprawy drugorzędne. Tym ciekawsze zatem, że Pokémon: Detektyw Pikachu jest naprawdę dobrym filmem.
-
Nie znajdziemy tu wiele dobrego kina, ale frajda doświadczania tych obrazów jest bezsprzeczna.
-
Ma w sobie coś z łamigłówki już choćby w tym, jak reżyser przechodzi od sceny do sceny, grając z przestrzenią w kadrze, perspektywą oraz odbiorczymi przyzwyczajeniami. Dół nagle okazuje się górą, podłoga sufitem i tak dalej.
-
To po pierwsze film dla dzieci, po drugie - film o umieraniu. A superbohaterowie dostarczają po prostu języka, który pozwala opowiedzieć tym pierwszym o tym drugim.
-
Kto więc ma za złe Corbetowi, że "pretensjonalnie" chwyta się brzytwy wielkiej narracji, niech zauważy, że autor jest świadom tego niebezpieczeństwa. A zanim zarzuci mu się banał wniosków, warto docenić sam sposób, w jaki prowadzi dyskusję. Bo nawet jeśli nie mówi niczego odkrywczego, to robi to w sposób świeży i nieprzewidywalny.
-
Mamy tu więc portret egzystencjalnej beznadziei niedużego amerykańskiego miasta: obraz braku perspektyw, braku pracy, niewidocznych, ale namacalnych podziałów rasowych. A zarazem - zrozumiałą pod każdą szerokością geograficzną opowieść o spiralach przemocy, o rodzinnych i psychologicznych pętlach oraz o tym, jak trudno się z nich wyswobodzić.
-
Są tu jump scare'y, jest gore, jest zawiesisty nastrój gotyckiego zamczyska, upiornego lasu, skradania się korytarzem w oczekiwaniu na nie-wiadomo-co. Poetyka kina grozy, fantastyki, nie jest jednak dla Panka celem samym w sobie, choć znajdują się tu trzymające w napięciu sekwencje. Twórcę interesuje bardziej szukanie odpowiedzi na odwieczne pytanie: "Skąd zło?".
-
Niezwykle zmysłowy: tak bardzo "widzialny" i "słyszalny", że można go niemal dotknąć.
-
Niepozorny, poetycki film okazuje się dużo ciekawszym wyrazem "czarnego" głosu niż BlacKkKlansman, Czarna Pantera i Green Book razem wzięte.
-
W Faworycie jedyną stawką jest zaś kwestia, jak daleko można przesunąć granicę bycia okropnym. A to już okolice nudy.
-
Niestety, koniec końców właśnie tu zawodzi von Triera ego. Od któregoś momentu seansu zaczyna bowiem doskwierać myśl, że twórca bawi się tu lepiej od nas. I to by było na tyle, jeśli chodzi o fundamenty sztuki. Pal licho kontrowersje, prawdziwie zabójcza dla niej bywa zwykła nuda.
-
Dobrowolski zgrabnie relacjonuje to wszystko, przepytując garść ekspertów i dawnych przyjaciół artysty.
-
Reżyser sam mógłby się puszyć, tymczasem nakręcił wielki film nieobnoszący się ze swoją wielkością. Ot, takie tam arcydzieło.
-
Prus nie owija w bawełnę: sport jest tresurą, zawodnik byle mechanizmem do nakręcenia, a mistrzostwo to cel, do którego zmierza się po trupie godności sportowca.
-
Ballada o Busterze Scruggsie to w istocie przegląd klasycznych westernowych tropów: jest pojedynek w samo południe, jest napad na bank, jest gorączka złota, karawana osadników i podróż dyliżansem. Twórcy niezwykle inteligentnie wykorzystują tu jednak gatunek przeciwko niemu samemu.
-
Imponuje stylem, uwodzi eteryczną muzyką Thoma Yorke'a, hipnotyzuje. Ale uruchamia nie tyle instynkt, ile intelekt, nieprzypadkowo zamiast tonacji B-klasowego kampu proponuje nam arthouse'owy, inteligencki fason.
-
Vaske, zadając swoje tak-głupie-że-aż-mądre pytanie, stawia przed rozmówcami wyzwanie: bądźcie kreatywni, czas start! Stworzony przez niego ze strzępów wypowiedzi patchwork nie układa się przecież w żaden przekonujący wywód, ale stanowi intrygujący zapis kreatywności w działaniu. Oto opowieść o sztuce... udzielania odpowiedzi.
-
Mimo swojej "terapeutycznej" ramy narracyjnej 7 uczuć wydaje się filmem dość... antyterapeutycznym. Koterski jest wciąż niezdrowo zafiksowany na szukaniu winnych, na piętnowaniu kolejnych "Onych": a to rodziców, a to nauczycieli, a to współobywateli. Ale taki już jego urok - czasem trudno rozgraniczyć, gdzie kończą się wady, a zaczyna talent.
-
Absolutnie intensywny i immersyjny, taki, który hipnotyzuje, porywa, ekscytuje i... zamęcza. Przede wszystkim jednak - imponuje.
-
Blackowi, nawet gdyby chciał powtórzyć ten wyczyn, brakuje podobnej wyobraźni wizualnej, kontroli nad ruchem w kadrze, inscenizacyjnej cierpliwości. Jest mocny w gębie, nadrabia więc brawurą i chce być sprytniejszy od samego Predatora. Wielu już popełniło ten błąd.
-
Mimo wspomnianych potknięć, Czarne bractwo pozostaje fascynującym filmem.
-
Dokument Charitosa dotyka tajemnicy, ale zatrzymuje się przed rozwianiem jej, uziemieniem. Nie da się inaczej: tajemnicy należy się szacunek.
-
Kolejna alegoria idealisty zmuszonego do lawirowania w cynicznych wodach show-biznesu. Szczera, z sercem po dobrej stronie, pełna pasji - a jednak opowiedziana o raz za dużo. Zmęczona i zmanierowana.
-
Ktoś powie zapewne, że oglądamy tu nagie gwiazdorskie ego w akcji. I będzie miał rację. Cóż jednak z tego, kiedy Cruise - jak mało kto - potrafi sprawić, że jego osobiste cele spotykają się z celami widza. Sprawić, że kiedy sam po raz kolejny rzuca się na spotkanie śmierci oraz box office'u, i nam udziela się adrenalina - zapominamy wówczas o cienkiej fabule i po prostu żyjemy ekranową chwilą, razem z nim.
-
Spece od tematu nie znajdą pewnie w McQueenie nic nowego, ale dla modowego laika film może być odkryciem.
-
Porównajmy. Villeneuve zrobił z pierwszego Sicario film skłaniający widza do posłuszeństwa i rozdymający zwykłą "strzelankę" do mitycznych rozmiarów. Kiedy w jednej ze scen autostradą jechał konwój, to jechał niczym prosto do piekła, jakby nie było drugiego takiego konwoju w historii kina. W Sicario 2 Sollimy też niby jedzie konwój, ale jakiś... zwyczajny. Takich to widzieliśmy dużo.
-
I nawet jeśli czuć drobny żal, że Iniemamocni 2 nie są kolejnym godnym legendy "pixarem", to i tak chyba najlepszy film studia od czasu W głowie się nie mieści. A że Pixar generalnie średnio radzi sobie z sequelami, rzetelność Iniemamocnych 2 wyrasta na całkiem poważny atut.
-
A jednak - wbrew pozorom - reżyser nie sprzeniewierza się gatunkowi. W przeciwieństwie do wielu próbujących "uszlachetnić" horror twórców, Aster nie wychodzi z pozycji protekcjonalnej, nie wypiera się swojego, dziedzictwa: Dziecka Rosemary, Kultu czy Lśnienia.
-
Mimo tematycznego ciężaru i poważnej, czarno-białej maniery - lekki. Pełen dyskretnego humoru i subtelnie drwiący sobie z nadętego metaforyzowania. Precyzyjny w ciętych dialogach, oszczędny w wyborach, co pokazać, a czego nie.
-
Mikurda z pasją idzie tu za swoim bohaterem, nie tylko gromadząc przed kamerą grupę pasjonatów, ale i przełamując zwyczajową przezroczystość dokumentalnej konwencji.
-
Trzeba jednak docenić, jak zwarty dramaturgicznie jest ten film. Jak - mimo metrażu "bez granic" - narracyjna konstrukcja nie wali się pod własnym ciężarem. Jak pięknie odmierzone są tu składowe, zwłaszcza patosu i humoru.
-
Nyoni oczywiście przerysowuje obraz afrykańskich realiów, ale opowiada o prawdziwym problemie.
-
Ponure memento: cokolwiek wpuszczamy do naszego życia, wpuszczamy też do głowy, a co wpuszczamy do głowy, to w niej zostaje, choćby zniknęło już z życia. Tak jak świetny film Ramsay.
-
W trakcie oglądania nie sposób bowiem pozbyć się myśli, że Szumowska piętnuje z automatu, proponując łatwą wyliczankę pijanych szwagrów, lubieżnych księży i polaczkowatych polaczków. Niby znajduje miejsce na ciut głębsze role Agnieszki Podsiadlik i Małgorzaty Gorol, niby patrzy na swoich bohaterów z sympatią. Ale to sympatia protekcjonalna, sympatia Warszawy pochylającej się nad prowincją: trochę śmieszną, trochę straszną i w tej swojej dziwności całkiem fotogeniczną.
-
Film całkiem atrakcyjny. Sęk w tym, że atrakcyjny głównie dla 40-letnich chłopców.