-
Kraina miodu to nie tylko portret wartości, które odchodzą w zapomnienie, ale też ciepła relacja matki i córki. A także obraz codzienności z dala od udogodnień współczesności. Kontemplacja ciszy i stawianie natury w centrum w opozycji do wszechogarniającego antropocentryzmu.
-
Chociaż to dokument, "Krainę miodu" ogląda się jak najpiękniejszą fabularną elegię. O świecie, który jest marzeniem o normalności, szczęściu, o współczuciu. Podstawowych prawach natury, prawach kultury. Bez nich zginiemy.
-
To jeden z tych dokumentów, które nie przynoszą danych faktograficznych, nie poszerzają wiedzy widza o wypowiedzi ekspertów czy choćby kontekst historyczny. Twórcy starali się uchwycić życie.
-
7.525 maja 2020
-
-
Ku mojemu zdziwieniu, debiut reżyserski duetu Kotevska/Stefanov okazał się być czymś znacznie więcej, pięknym, moralizatorskim traktatem o tym jak przemijamy wraz z naturą i jak ważne jest życie w sposób godny i uczciwy.
-
Warto poświęcić mu czas chociażby po to, aby zastanowić się nad naturą, komercjalizacją jej dóbr i miejscem człowieka w tym wszystkim.
-
Twórcy "Krainy miodu" spędzili na farmie trzy lata, dzięki czemu nie czuć obecności kamery i bohaterowie poruszają przed nią swobodnie. Ljubomir Stefanow i Tamara Kotewska nie ingerują twórczo. Życie na macedońskiej wsi samo pisze scenariusz.
-
Z realistycznego detalu twórcy wydobywają niezwykłą wizję łączącą humanizm z ekologią.
-
Macedoński kandydat do Oscara staje w szeregu najbardziej potrzebnych obecnie przypowieści o poszukiwaniu sprawiedliwości w świecie utraconej równowagi.
-
Związek ontologii z radosnym bzyczeniem pszczół, które od dziecka mają charakter melioratywny - w Polsce na pewno pomogła animowana bajka dla najmłodszych - wydaje się być dość oryginalnym pomysłem. Związek ontologii z kryzysem klimatycznym i widmem zagłady gatunku ludzkiego już mniej, a przecież świat pozbawiony charakterystycznego dźwięku żółto-czarnych insektów jest przez wielu stawiany za synonim owej zagłady.
-
To oczywiście dokument, ale twórcom udaje się osiągnąć efekt bliski kinu fabularnemu. Nie ma tu narracji zza kadru, gadających głów, wyjaśniających cokolwiek napisów. Wszelkie informacje musimy łowić z kolejnych obrazów czy ze strzępów podsłuchanych przez kamerę rozmów, z toczącego się przed obiektywem nagiego życia.
-
Przepiękne zdjęcia i niespieszna akcja wprowadzają widza w nastrój sprzyjający głębszej refleksji nad kierunkiem, w którym podążają zmiany otaczającej nas rzeczywistości. Film jest tym samym głosem w sprawie nie tylko jednostkowej, ale wspólnej, uniwersalnej: "Kraj miodu" opowiada o przykrych skutkach ingerencji w świat przyrody.
-
W sąsiedzkim konflikcie ujawnia się prawdziwa elegancja "Krainy miodu" - mamy tutaj bowiem ekologiczny mikrokosmos, który, niczym precyzyjne lusterko, odbija dylematy makrokosmiczne. Partykularyzmy zamienia w rzeczy uniwersalne.
-
Momentami aż trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z dokumentem. "Kraina miodu" wydaje się sagą, przypowieścią, rzucającą nas w inną czasoprzestrzeń.