
Były agent do zadań specjalnych podejmuje się odnalezienia zaginionej nastolatki.
- Aktorzy: Joaquin Phoenix, Judith Roberts, Ekaterina Samsonov, Alex Manette, John Doman i 15 więcej
- Reżyser: Lynne Ramsay
- Scenarzysta: Lynne Ramsay
- Premiera kinowa: 13 kwietnia 2018
- Premiera DVD: 27 sierpnia 2018
- Premiera światowa: 27 maja 2017
- Ostatnia aktywność: 7 sierpnia 2024
- Dodany: 29 sierpnia 2017
-
Poruszający thriller daleki od gatunkowej sztampy, który potwierdza, że Lynne Ramsay to jedna z najciekawszych postaci brytyjskiego kina.
-
W "Nigdy cię tu nie było" Lynne Ramsay świat obserwujemy jakby prosto z głowy głównego bohatera, która nie może powstrzymać się przed produkcją majaków i retrospekcji.
-
Rzecz niezwykle newralgiczna i intrygująca, która nie pozwala zakwalifikować jednoznacznie jej seansu do kategorii udanych bądź nieudanych, to musicie liczyć na siebie.
-
Zapowiada się początkowo jako jeden z wielu podobnych do siebie thrillerów, ale okazuje się czymś znacznie więcej. Następuje w nim wyjątkowo umiejętne wprowadzenie widza w dezorientację, pozwalając mu jednocześnie na utożsamianie się z głównym bohaterem, którego biografia odkrywana jest coraz skuteczniej z każdą kolejną sceną. Proces ten nie okazuje się jednak prosty, ale przypomina bardziej odnajdywanie puzzli, które w obraz ułożyć można dopiero, posiadając je wszystkie.
-
Opowieść właściwie od niechcenia otwiera się na przeróżne sensy. Najbardziej przyciąga jednak siłą obrazów i fantastyczną muzyką.
-
W doskonały sposób pokazuje, że kino, gdzie przemoc jest głównym narratorem, a raczej paliwem zdarzeń nie musi być dosłownie krwawą jatką. Tutaj mamy przykład kina artystycznego wręcz poetyckiego. Symfonia grozy, pełna groteski, zgrabnie łącząca się z kinem przemocy.
-
W trakcie seansu nie ma przeciążenia faktami, a po obejrzeniu łatwo o zdziwienie jak wiele udało się zmieścić w zaledwie 85 minutach. Każdy z elementów nastawiony jest na wzbudzenie emocji. Wszystkie grają w jednym tempie, tworząc symfonię upadku współczesnego świata.
-
Ma wiele elementów bardzo dobrego filmu: świetne aktorstwo, ciekawe zdjęcia z sugestywnym montażem, doskonałą muzykę i udźwiękowienie, a także ciekawą historię. Jednak nie na tyle ciekawą, by wywołać we mnie jakiś większy niepokój, przemyślenia, obrzydzenie światem.
-
Można stawiać zarzut, że jest coś fałszywego w dążeniu Ramsay do osiągnięcia perfekcji obrazu, że cierpi ona na syndrom prymusa, uporczywie dążącego do tego, żeby otrzymać maksymalną liczbę punktów z testu. Paradoksalnie "Nigdy cię tu nie było" najciekawsze robi się tam, gdzie nie widać dobrze wydarzeń.
-
Ma wszelkie predyspozycje, do tego, aby zostać klasykiem. Dawno nie widziałem obrazu z tak unikalnym, przeszywającym widza klimatem.
-
Bez moralizowania i frazesów, z bohaterem pełnym sprzeczności jesteśmy w stanie utworzyć więź i paradoksalnie dojść do fundamentalnych cnót prawdy. Jak dla mnie to strzał w dziesiątkę i jeden z najbardziej intrygujących filmów tego sezonu.
-
Szkoda tych dwóch sekwencji, szkoda też Joaquina Phoenixa, tworzącego, pomimo niedoskonałości scenariusza, przekonującą kreację oraz genialnego plakatu, który zapowiadał coś o wiele bardziej wyrazistego.
-
Wymęczony seans dla prawdziwych twardzieli.
-
Z tym filmem odbiorcy mogą mieć nie lada kłopot. Jednych może uwodzić swoim formalnym mistrzostwem - innych odważne ujęcia kamery, takiż sam montaż i zsynchronizowana z nią ścieżka dźwiękowa mogą drażnić.
-
Jest w tym obrazie coś, co działa na widza. To coś można pokochać, można znienawidzić, koniec końców ciężko jednak przejść obojętnie.
-
To właśnie charakteryzująca twórczość Ramsay skłonność do empatii i poetyzacji uczuć protagonistów rozsadza gatunkową ramę. Jakkolwiek dla otoczenia Joe to maszyna do zabijania, od której wymaga się jedynie skuteczności, my mamy szansę przyjrzeć się jego drugiemu, melancholijnemu obliczu.
-
O ile materiał wyjściowy, nowelka nowojorskiego pisarza, Johnathana Amesa, jest materiałem mocno pulpowym, Ramsay mocno go zmodyfikowała, żeniąc ze sobą Leona zawodowca, subtelne kino psychologiczne à la Kubrick/Bergman/Scorsese i doprawiając wszystko estetyką paralelną wobec malarskiej twórczości Francisa Bacona.
-
Lynne Ramsay po raz kolejny stworzyła historię, która może zaszczuć emocjonalnie, ale i fascynować poetyckością oraz realizacją. Dla fanów kina bezwzględnego i bezkompromisowego w wyrazie.
-
Drobny zakalec w tym słodkim cieście stanowić mogą zbyt dosłowne wizualizacje wyobrażeń bohatera, jak choćby w scenie w jeziorze. Ale jak wiadomo i każdy gnieciuch znajdzie swojego smakosza, więc bilans zysków i strat ostatecznie wskazuje na korzyść reżyserki.
-
Ogląda się znakomicie za sprawą niezwykłej realizacji, znakomitego aktorstwa i szerokiego interpretacyjnego wachlarza.
-
Drażni tak naprawdę tylko jednym - tym, że szybko się kończy i wytrąca nas z wyjątkowego przeżycia, jakim jest seans tego boleśnie "sensualnego" filmu. Młoda ekipa Ramsay była podobno zawiedziona zakończeniem zdjęć - energii mieli jeszcze na drugi obraz, co jest raczej rzadkie.
-
Robi wrażenie pod względem wizualnym, jednak moim zdaniem nie zachwyca, gdy mowa o fabule. Skłania do przemyśleń i zostawia z pytaniami bez odpowiedzi.
-
Suspens, zachwyt, smutek i szok - to trzymało mnie w fotelu, pozbawiając chęci zerknięcia na telefon w trakcie całego seansu, a uczucie "szoku" towarzyszyło mi przez kilka kolejnych dni. W końcu minie, ale szacunek dla filmu zostanie.
-
Tło wydarzeń przepełnione jest brutalnością, a widzom ukazuje się jedynie jej efekt.
-
Jest niezwykle oryginalną, hipnotyczną autorską wizją.
-
Choć "Nigdy Cię tu nie było" nie dorównuje genialnemu "Taksówkarzowi", to nie powinien być traktowany jako nieudany remake lub ukryty plagiat koncepcji Scorsese. Nowy film Ramsay to świetne kino psychologiczne, będące komentarzem do artystycznego dziedzictwa twórców amerykańskiej Nowej Fali.
-
8.36 maja 2018
- Skomentuj
-
-
Bez względu na wszystko wiem, że to kino, które bez względu na to czy jesteś zaprawionym koneserem Wernera Herzoga, czy może specjalistą od wyczynów Stevena Seagala, może w sobie rozkochać. Tak jak rozkochało mnie.
-
Zachwyca imponującą wizją Ramsay i fascynującą rolą Phoenixa, którzy stworzyli opowieść o traumie i jej konsekwencjach, roztaczając przy tym dużo empatii dla widza.
-
Kilkakrotnie w tym roku w Cannes okazało się, że kino gatunków ciągle może być interesujące, mimo iż wałkuje ono utarte schematy. Dzięki takim twórcom jak Lynne Ramsay wiemy, że sztuka przez duże S w filmie nie oznacza nudy i pretensjonalności. Odwaga i łatwość w badaniu granic sztuk wizualnych charakteryzuje najlepszych autorów kina. Brytyjska reżyserka na pewno się do nich zalicza.
-
Tak naprawdę, kilka ciekawych pomysłów na nieco inny, a zarazem nawiązujący do klasyki thriller, to trochę za mało, by ten film zapamiętać i docenić.
-
Dziwny, niszowy, nie każdemu się spodoba, ale to ciekawa propozycja, która wytrąca widza ze strefy komfortu, co zawsze cenię w kinie. Choć nie wiem co się tam do końca stało, nie uważam czasu przeznaczonego na seans za stracony.
-
Kino duszne i pełne psychologicznego zacięcia. Choć czasami popada w zbędną symbolikę - szczególnie wtedy, kiedy Joe idzie na dno przejrzystego jeziora - potrafi zbudować pełnokrwistych bohaterów.
-
Ponure memento: cokolwiek wpuszczamy do naszego życia, wpuszczamy też do głowy, a co wpuszczamy do głowy, to w niej zostaje, choćby zniknęło już z życia. Tak jak świetny film Ramsay.
-
Nigdy cię tu nie było to kino dla wytrawnych smakoszy niejednoznacznych obrazów, a wręcz dla wielbicieli artystycznych pozycji z wyraźnym autorskim sznytem.
-
Brutalny przerost formy nad treścią.
-
Jest znakomitym przykładem na to, że nawet najbardziej zgraną i wtórną opowieść można przedstawić w świeży sposób. Ramsay miała pomysł by nieskomplikowaną intrygę pokazać tak, by utrzymała widza na krawędzi fotela.
-
Choć w filmie Ramsay chwilami blisko wywrotek o nadmiar pretensji, wspaniała rola Phoenixa, a także niezwykły, mroczny trans, w jaki reżyserka zabiera widza, ostatecznie czynią z "Nigdy cię tu nie było" intrygujące kino.
-
Bardzo spokojny i pogrążony w smutku film, mały hołd dla zabijaki o dobrym, chociaż zniszczonym sercu.
-
W "You Were Never Really Here" trochę się strzela, trochę dźga, krew tryska z rozciętych tętnic, a kawałki mózgu ozdabiają powierzchnie płaskie. Lecz wystarczy rzut oka na posępnego, chrząkającego pod nosem Phoenixa, by zrozumieć, że nie chodzi o to, co się mówi, tylko jak.
-
W takim kinie szukam większego uniwersalizmu i głębi, co pozwala zracjonalizować oglądany na ekranie horror. U Ramsey ich nie odnajduję, choć jednocześnie trudno mi oderwać było wzrok od Phoenixa.