Marcin Gontarski
Krytyk-
W momencie kiedy Barbie obcuje z komediową stylistyką, to czyni tę produkcję wyjątkową. Każdy dialog, każdy gest, estetyka kiczu, komiksowości i połączenie ze środowiskiem rzeczywistym, pełnym smutnych i poważnych Panów w garniturach z firmy Mattel to przede wszystkim bardzo dobra rozrywka. Genialna, nie gryząca się symbioza.
-
Ma fajny, skandynawski klimat, ale jednak akcja idzie zbyt powoli do przodu. Nie do końca mi pasuje pozorne zwodzenie widza, kiedy odpowiedź na najważniejsze pytanie otrzymujemy dosyć szybko. Miało być zagadkowo, a otrzymaliśmy dziwnych ludzi w dziwnym miasteczku z irytującym dzieckiem i mało angażującą, nietrzymającą w napięciu historią.
-
Jeśli miałby znaleźć jakieś takie realne pozytywy, to fakt, że w czasie oglądania zrobiłem pranie, pozmywałem i trochę ogarnąłem pokój.
-
-
Gastronomiczny thriller, który ogląda się z zapartym tchem. Nie wiadomo, w którym momencie kurek z gazem eksploduje i zafunduje nam danie z alergenami, których się nie spodziewamy podczas posiłku. Wiadomo - aspekt wizualny wpływa mocno na nasze przeżywanie seansu, ale gdyby nie zdolna, aktorska ekipa to film mógłby zostać odebrany jako dobrze udawana jedno-ujęciowa akcja i nic poza tym.
-
Pani Blanka prezentuje obraz Polki, która potrzebuje luksusów, siedzi na fotelu, pachnie, wygląda i nic nie robi poza odhaczaniem wszystkich pozycji z Kamasutry. Płytko, płycej, najpłycej - to Rów Mariański kobiecej osobowości. Bohaterów nie da się lubić, romans przepleciony gangsterką nie działa tak jak powinien, a sceny erotyczne zamiast pobudzać krążenie krwi, wywołują chęć pójścia do sklepu po piwo lub kawę, aby nie usnąć.
-
To przede wszystkim świetna zabawa. To popkulturowa jazda dla fanów horrorów, ale nie tylko. Twórcy nieco wyśmiewają slashery, ale jednocześnie oddają hołd temu gatunkowi i bawią się kliszami. Ten requel wyszedł im wspaniale. Dzięki tej hybrydzie narracyjnej mamy świadomość, że w tych typowych elementach, charakterystycznych dla horrorów/slasherów nie zobaczymy nic nowego, jednak jest to niezwykle świeże.
-
Bardzo słaby film - taki bez sensu, bez odpowiedniej motywacji bohaterów oraz właściwego morału. Jego metraż jest potężniejszy niż władza szejków w Dubaju i przeraźliwie nudzi. Momentami przypomina dobrze zrealizowany teledysk, operuje paroma ciekawymi kadrami, ale są kliszowane i w zasadzie nie mają reżyserskiego sensu.
-
Wszystko w tym filmie pozostawia dużo do życzenia i wiem, że więcej narzekam niż chwalę, to finalnie nie było aż tak źle jak twierdzą niektórzy widzowie czy recenzenci. Ba! Pojawiają się nawet stwierdzenia, które mówią, że film jest słaby, gdyż twórcy dokonali tranzycji płciowej. Sugerowanie, że kobiety nie potrafią robić filmów jest po prostu obrzydliwe i mało fachowe. Bronię w pewnych momentach "Matrixa Zmartwychwstań", bo pomimo bałaganu i braku swojej tożsamości, ma dużo fajnych elementów.
-
Finał tego obrazu nie wywróci waszego życia do góry nogami. Dla widzów obeznanych z tematyką kina rozrywkowego oraz zauważających klisze filmowe zakończenie będzie mało dramatyczne i bardzo przewidywalne. Film jest przeokrutnie długi, zawiera mało akcji, za to całą masę słabych dialogów i scenariuszowych potknięć. "Wojna o Jutro" nie zostanie przeze mnie dobrze zapamiętana - ma pewne ciekawe elementy, ale przy przewadze tych złych fragmentów stają się one ledwo widzialne.
-
Pomimo tego, że początek filmu jest bardzo uproszczony, a finał nieco rozczarowujący, jest to kawał świetnego kina przygodowego. Młodszy widz znajdzie tu coś dla siebie, a i starszy nudzić się też nie będzie. Idealna propozycja na seans dla całej rodziny. Jest dynamicznie, kreatywnie, zabawnie, ale nie ogłupiająco. I jakiś morał z całej historii też zostanie zaakcentowany. Dawno nie obcowałem z tak dobrze zrealizowaną przygodówką.
-
Produkcja, która mogła zadławić się przesadnym feminizmem i banalnością oraz zagubić się w miszmaszu gatunkowym, wyszła z tego obronną ręką. Ma lekkie potknięcia, ale finalnie idzie twardo, dumnie do przodu i szczęśliwie dociera do obranego celu.
-
Okropnie nierówny. Od strony technicznej jest zrealizowany porządnie, widać, że operator kamery się starał. Starała się również młoda część obsady, niestety starsi koledzy i koleżanki już dużo mniej. Nie wiadomo po co ten film powstał, bo za dużo o Zenonie się nie dowiemy, poza tym, że kawał z niego twardziela.
-
Flow czuje Piotr Witkowski, to zdecydowany plus tego filmu. Dobra robota, ziomeczku, szkoda tylko, że twoje starania są po nic, gdy reszta elementów Procederu zalicza porządny upadek ze stołeczka. I jest to upadek niezmiernie bolesny... Nie tylko dla Chady, ale przede wszystkim dla widza.
-
W 365 dni ładnie wyglądają tylko napisy końcowe. Po nich tylko zostaje relaks przy piwku i nadzieja, że zapomni się szybko to, co się zobaczyło.
-
Strasznie nieudany film. Dostał wysoką kategorię wiekową, więc można to było odpowiednio wykorzystać. Pomimo tego, że Harley często łamie kości przeciwnikom, to jest to całkiem nieźle ukryte. Jest mało krwawo, scen erotycznych nie uświadczycie, a jednym wyznacznikiem "R" są chyba tylko przekleństwa.
-
Studio Universal już drugi raz w tym roku zalicza totalny flop. Śpiewające Koty nie wydrapały sobie ani dobrych recenzji, ani odpowiednich pieniędzy. I niestety, kolejnym ciosem jest Doktor Dolittle, który spotkał się z bardzo podobnymi problemami.
-
To film, na który w ogóle nie czekałem, ale bardzo cieszy mnie fakt, że powstał. Jeśli przymknięcie oko na niektóre elementy to powinniście wyjść z kina zadowoleni.
-
Bardzo szkodliwy, oferujący humor najniższych lotów. Owszem, widzowie na sali zaśmiali się parę razy, ale mam nadzieję, że z moich komentarzy i odgłosów uderzanej ręki o moje czoło.
-
Kawał świetnego kina, opartego na błyskotliwych dialogach i rewelacyjnym aktorstwie. Casting jest bezbłędny, Anthony Hopkins i Jonathan Pryce nie dość, że wcielają się w swoje role w oscarowym stylu, to naprawdę wyglądają niezwykle podobnie.
-
Zdecydowanie najgorszy film roku, a tytuły pokroju After, Fighter, Diablo czy nawet #jestem M. Misfit to przy tym dzieła sztuki.
-
Absurdalna komedia, ale gdzieś tam pod tym groteskowym płaszczem tli się pewna mądrość. Taka złota myśl, może i banalna, a jakże prawdziwa.
-
Dziwny twór, który nieco kojarzy mi się z Kung Fury. Zabawa formą, zero hamulców, to ostra jazda na piątym biegu, gdzie szalony pojazd nie zwalnia na zakrętach, tylko na drifcie ledwo utrzymuje się na drodze.
-
Najbardziej mi szkoda Małgorzaty Sochy, która faktycznie się stara. Jest naturalna w tej roli, jej relacja z przyjaciółką, którą gra Anita Sokołowska jest również na plus. Tylko co z tego, skoro główny wątek i motywację postaci są potwornie negatywne i sztuczne.
-
Razem wszystko się ze sobą idealnie komponuje. Z jednej strony mam film drogi, w którym bohater pokonuje przeciwności losu, aby dotrzeć do celu. Z drugiej - kameralną, słodko-gorzka historie miłosną.
-
Niestety, ale #jestem m. misfit trudno nazwać filmem, a Pana Marcina Ziębińskiego reżyserem. Zapraszam nie próbować tworzyć takich produkcji, a pozostać w sferze teledysków i internetu.
-
Urocza animacja o sile przyjaźni, zmienianiu siebie oraz oczywiście o magii świąt i czynieniu dobra. Bawi i wzrusza: wywołuje uśmiech na naszych ustach, ale również działa emocjonalnie, łezka w oku zakręciła mi się się parę razy i wcale się tego nie wstydzę.
-
Kino budzące emocje, uruchamiające dialog i na pewno jeszcze długo społeczeństwo będzie o nim burzliwie dyskutować.
-
Nie mniej jednak takich motywów było już multum i dla wytrawnego kinomana ten Ptak nie wywołuje emocjonalnego trzęsienia ziemi, a raczej przypomina powolne spadanie w dół w bezpłciowym filmie pełnym schematów i nudy.
-
Reżyser/autor książki chciał zrobić coś w klimacie przygód Herculesa Poirota, a wyszedł totalny, nudny misz-masz. Mamy kryminał.
-
Owszem, Sylwester Stallone naprawdę się stara, ale to zdecydowanie za mało, aby miło wspominać zwieńczenie historii. To film, który nie powinien powstać, i bardzo chciałbym wymazać go z pamięci. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść.
-
Polityka nieco poszły w poważniejsze tony, bez sypania co minutę żenującymi, pełnymi przekleństw żartami i aktorzy zaczęli się starać, ale to zdecydowanie za mało. To ziarenko nadziei w kałuży pełnej smaru, który jest tak lepki, że jeszcze dużo potrzeba, aby udało się ją wyczyścić.
-
Cały ten miks świetnie jest dopasowany i pomimo paru potknięć radość z oglądania jest ogromna.
-
Pomimo tych mankamentów wyszedłem z kina w miarę zadowolony, tym bardziej, ze te lato filmowo nas nie rozpieszcza.
-
Totalny niewypał i naprawdę zachodzę w głowę, jak pan Maximilian mógł pomyśleć, że zrobił pełnowartościowy produkt, który warto puścić w kinie. To niestrawna potrawa, którą najlepiej od razu zwrócić i zapomnieć o jej istnieniu.
-
Ma sporo problemów, ale też nie mogę powiedzieć, że był to stracony czas. Entuzjaści takiej muzyki powinni być zadowoleni i fajnie jest zobaczyć po dłuższej przerwie dobrą rolę Anthony'ego Andersona.
-
Ogląda się to naprawdę dobrze, chociaż czasem jest zauważalny spadek tempa, które z biegiem powinno narastać, a maleje. Biorę jednak poprawkę na to, że to debiut reżyserski i trzeba przyznać, że Grant ma ciekawe, nieoklepane pomysły.
-
Po Bohemian Rhapsody byłem zawiedziony podejściem do tematu, natomiast po Rocketmanie jestem pozytywnie nastawiony. Po wyjściu z seansu miałem ochotę śpiewać, tańczyć i rozdawać uśmiechy Pontonka.
-
Poza kilkoma przebłyskami jakichkolwiek chęci, finalnie wyszło naprawdę źle do tego stopnia, że aż zatęskniłem do Supermana od DC... Trzymajcie się lepiej z daleka.
-
Kawał dobrej zabawy, coraz bardziej krwawej i miejscami przesadzonej.
-
Pokrzepia serce i przede wszystkim daje ogromny fun z oglądania. Kolejny przykład, że nawet marka, która wydawać się mogło umarła, powstaje jak feniks z popiołów.
-
Przyjdzie nam się pośmiać, wzruszyć, przejąć się niedolą czarnoskórego muzyka, by nawet przy finale poczuć się dobrze, gdy reżyser dowala kinem świątecznym. I z całego serca kibicuje Mortensenowi, aby w końcu odebrał statuetkę Oscara, bo w pełni na to zasługuje.