-
Jeżeli więc słyszę przed seansem, że Putin i Łukaszenka dziękują Agnieszce Holland za Zieloną granicę, to chce mi się krzyczeć. Na napisach końcowych zapadła jednak w sali kinowej martwa cisza, grupowa zaduma, do głosu dochodziło jedynie hamowane łkanie w towarzystwie mokrych i ściskanych ze stresu chusteczek higienicznych. I to właśnie tej bardziej stonowanej refleksji i postawy zamierzam się trzymać. Bo tylko ona pozwoli z goryczą, ale i względnym spokojem zaakceptować prawdę.
-
Przerabia przesłuchanie FBI na teatr emocji.
-
No nie jest to najbardziej zgrabnie napisana animacja i zdecydowanie odbiega jakością od przytaczanych poprzedników, jednak trzeba jej oddać - z przekazem o potrzebie akceptacji dociera, gdzie trzeba, a w obrzydliwej stylistyce znajduje swój charakter. Gdyby jeszcze w dialogu zachowywała równowagę i potrafiła uwypuklić swoich żółwich bohaterów, którzy trochę zlewają się w jedno, to byłbym zadowolony.
-
Thriller z innego wymiaru, który nakręcono w Ukrainie. Ten film wypala emocjonalnie.
-
Kosmici w kinie doczekali się już wielu interesujących filmowych reprezentacji, ale mało która z nich przebija to coś, co ujrzałem w Nie! Mowa o najlepszym horrorze science fiction od dawien dawna - kreatywnym, odważnym i pozytywnie dziwacznym.
-
Wysoce artystyczny film SF, który nie boi się serwować obrzydliwych obrazków rodem z body horrorów. Robi to jednak w sposób tak intrygujący, że nawet grzebanie we wnętrznościach staje się doznaniem metafizycznym.
-
Warto obejrzeć z dwóch powodów. Po pierwsze, to dobry kryminał - taki, jakiego dawno nie dostaliśmy. Po drugie, pod tą przykrywką gatunkową przemycono ważny i aktualny temat.
-
Sam od kilku dni przepracowuję sobie ten film, żyje on we mnie, fascynuje mnie każdy jego aspekt. I choć czasem potrafi stanąć w rozkroku i uciec w niepotrzebne dygresje, tak znakomicie wypełnia pustkę, która narosła we mnie podczas pandemicznej kinowej posuchy.
-
Może cała ta recenzja nie brzmi jakoś superpozytywnie, a ewidentnych zalet próżno szukać w stosie delikatnego przeciętniactwa, ale ja naprawdę odczuwam satysfakcję z tego seansu. Nie odmienił on mojego życia, ale potrafił zainteresować od początku do końca.
-
Szczerość nordyckiej natury jako środek stylistyczny w opowieści przełamującej pewne schematy opowiadania o samotności.
-
Jest to jedno z tych niezależnych dzieł, które doskonale wpisuje się w mainstream, oryginalność strukturalną zostawiając gdzieś obok. Nieuczciwe byłoby jednak stwierdzenie, że sam film nie jest oryginalny w fabularnym pomyśle, będącym trzonem całej historii.
-
Pomimo paru wpadek na poziomie scenariusza i reżysersko nieudanej kontroli tempa, Van Gogh. U bram wieczności działa odpowiednio na poziomie sensualistycznym. Każda komórka ciała i centymetr kwadratowy naszego mózgu jest pobudzony do działania podczas trwania filmu, przez co możemy oddać się w całości przedstawionemu autoportretowi.
-
Z pewnością jest to tytuł, który pokaże kinu superbohaterskiemu, że można to robić inaczej. Zmieni on też zapewne perspektywę wielu konserwatywnych koneserów kina, którzy kino komiksowe uznają za twór drugorzędny. Będzie to na pewno kamień milowy w życiu Todda Phillipsa i źródło wielu nagród dla Joaquina Phoenixa.
-
I taka jest właśnie Mowa ptaków - piękna formalnie, szalona pod względem treści.
-
Ciężkie jest to wszystko do przełknięcia, ta cała niesprawiedliwość i ludzki ból. A jak paradoksalnie proste ujście znajduje on w filmowej formie. I nieważne czy, jaka konwencja tu przeważa, w jakim czasie się to wszystko rozgrywa, i czy wszystko zachowuje nierwaną, linearną ciągłość - natura cierpienia przybiera zawsze te same kształty.
-
Zarówno gra aktorska Pike, jak i operatorskie próby ratunku Prywatnej wojny nie są w stanie przykryć jej wad, płynących z najważniejszych elementów wszystkich filmów, jakimi są scenariusz i realizacja tego scenariusza.
-
Oprócz ekscentrycznych zachowań głównych bohaterów, cała forma filmu stara się wpisać w klimat starej, dobrej komedii opartej na burlesce. Charakteryzatorskie popisy, czy ruchoma scenografia, łączą się z opisowymi ujęciami, spośród których wyróżnić można te statyczne, bardziej ekspozycyjne, jak i te dłuższe, bawiące się w malowanie i urozmaicanie kadru.
-
Nie boi się pokazywać kłamstwa, prowokować do myślenia i zasadzać pułapek, a Berlinger nie ogranicza się do portretu jednostki. Bo losy Teda Bundy'ego można śledzić z zaciekawieniem, a na jego teksty reagować z uśmiechem, który po kilku sekundach zmienia się niesmak i dezorientację.
-
Nie bawi się w lukrowanie, a zakończenie to bardziej "happy break", aniżeli "happy end". Z postacią Celeste możemy się utożsamiać, a świat, w którym się obraca, mniej lub bardziej odpowiada rzeczywistości. Czy film Corbeta możemy jednak nazwać portretem? Jeśli bowiem portret musi zamykać się w jakichś ramach, to Vox Lux nas w nich bezlitośnie więzi.
-
Problemy z zaśnięciem bohaterów stają się powodem do tego, by film zanurkował w rejony egzotycznego oniryzmu, który wprowadza spore zamieszanie narracyjne, wpływające na wielopłaszczyznowość całego dzieła. Wyśniona kraina jest bowiem przedziwną wizytówką Singapuru - o pięknej strukturze i szczerej treści.
-
Oprócz kilku poznawczych zaskoczeń, Fiennes potrafi zapodać fragmenty wiejące nudą, ale o wiele bardziej wolę takie biograficzne eksperymenty, aniżeli szablonowe crowd-pleasery pokroju Bohemian Rhapsody.
-
Gdyby nie legendarna ręka reżysera, Przemytnik podzieliłby najpewniej los zapomnianych średniaków. Bije od niego jednak multum doświadczenia oraz konsekwencji, a przez to zapada w pamięć przynajmniej paroma scenami i tekstami.
-
Tryumf twórczej młodości i potwierdzenie nowej jakości polskiej kinematografii.
-
Dzieło to jest kolejnym przykładem tego, że wielu ludzi kina potrafi działać zarówno "przed" jak i "za" kamerą. Z drugiej strony trudno zauważyć w nim jakiś konkretne cechy, wybijające się ponad standardy do jakich jesteśmy, jako widzowie, przyzwyczajeni.
-
"Ludzie zabijają ludzi", a "oficer musi umrzeć w oficerkach" - jeśli takie hasła działają w trakcie seansu, to znaczy, że ktoś musiał postawić pod nimi bardzo solidny fundament.
-
Nie ukryję lekkiego rozczarowania tym filmem. Obserwując pieczołowitość wykonania, trudno jest mi pogodzić się z pobieżnym potraktowaniem zakończenia. Gdy już jednak zagryzie się zęby, zobaczy się dzieło kreatywne i lanthimosowsko pokręcone.
-
Kondensuje w sobie hektolitry wylanych łez oraz lata morderczych treningów, by wydać nam produkt, który wydaje się odbiorcy dosyć znajomy. Koniec końców, wszystkie te obrazki widzieliśmy w wielu innych tytułach. Różnica polega jednak na tym, że dzieło Marty Prus to pełnoprawny dokument bez cienia fałszu, a ukazane w nim wydarzenia to przerażająca wizja życia pełnego wyrzeczeń.
-
Wiele scen jest naprawdę dziwnych i niecodziennych, ale większość z nich odhacza kluczowe elementy egzystencjalnego dramatu jednostki w sposób jak najbardziej poprawny. Relacje między wszystkimi postaciami są zrozumiale nakreślone, a obraz świata dołuje, przytłacza, odosabnia. W przedstawioną historię można się łatwo wczuć, akceptując przy tym jej nieco groteskowe kształty.
-
Dan Gilroy chce tym tytułem wejść w nurt nowofalowych, niestandardowych horrorów. W gatunek kina grozy próbuje wsadzić spore ilości satyry i groteski, dotyczących stanu dzisiejszej kultury doświadczania oraz postrzegania sztuki. Oprócz dobrze słyszalnego przesłania i paru porcji niewymuszonego śmiechu, seans pozostawia wiele do życzenia.
-
Jest to jedna z tych produkcji, które pojawiają się co tydzień w polskiej telewizji, ale z paroma kluczowymi wyjątkami. Humor jest niewymuszony, naturalnie wypływający z dwóch magnetyzujących osobowości głównych bohaterów. Żarty są trafione, a co ważne nie biją po twarzy swoją prymitywnością, ponadto służą budowaniu wiarygodnej więzi i przyziemnego, znajomego świata.
-
Film ten nie zachwyca niczym innym jak treścią. Całość od strony technicznej wykonana jest poprawnie, zgodnie z zasadami kina zerowego, będąc jednocześnie dowodem na to, że forma i styl mogą ustąpić tematowi i znaczeniu.
-
Historia na początku działa na zasadzie równoległego przerzucania wątków z Marii na Elżbietę, stając się z czasem opowieścią nastawioną głównie na przeżycia tej pierwszej. Dużo w niej naiwności, zdarzeniowego ping-ponga oraz nieprzyjemnych regulacji tempa. Potrafi ona jednak trzymać przy ekranie dzięki silnym kreacjom, odświeżającymi formułę twistom rodem z Gry o tron, oraz bardzo oryginalnym tonem, wskazującym na ponury, niemalże pozbawiony nadziei przekaz.
-
Niestety, danie główne w postaci wątku fabularnego nie satysfakcjonuje tak samo jak przebogate tło, jednakże nadal mieści się granicach radości poznawczej. Disney dobrze rozpoczął ten rok. Zarzucić im można odcinanie kuponów i trzepanie pewnej kasy, lecz nie powinno być to dla nas problemem, jeśli nadal będziemy karmieni kinem familijnym na przyzwoitym poziomie.
-
Wzbudził we mnie przede wszystkim dużo uśmiechu, bo nie da się na niego patrzeć inaczej, aniżeli z przymrużonym okiem. Znaczy, da się, ale można się wtedy od niego odbić, bądź całkowicie go znielubić.
-
Nie jest to najlepszy odcinek Black Mirror, nie jest to kamień milowy w historii kina, nie jest to też nic nie znacząca ciekawostka. Jest to po prostu pewien przykład, pewien punkt odniesienia, dowód na to, że można poszerzać definicję kina odważniej, szybciej i inaczej.