-
-
-
Martin Scorsese w "Killers of the Flower Moon" pokazał, że w baku zostało jeszcze mnóstwo paliwa, że człowiek, który ma na karku prawie 81 lat, może być u szczytu kreatywności. Strach się bać, co jeszcze może nam pokazać ten niekwestionowany mistrz kina. Cieszy to, że nie stał się kolejnym, który w ostatnich latach musiał nam udowodnić swoją miłość do kina... listem miłosnym do X muzy. To zrobił już wcześniej przy okazji "Hugo i jego wynalazek" i za to mu będę dozgonnie wdzięczny na zawsze.
-
Trzeba było powrotu do nazistowskiej intrygi, żeby Indiana Jones znowu poczuł się dobrze z kapeluszem na głowie i z lassem w ręce. Artefakt przeznaczenia poprawia błędy poprzednika i automatycznie staje się kandydatem do jednego z hitów wakacji.
-
Muzycznie i wizualnie jest to majstersztyk, ale nie jest to niespodzianką. Jest nią natomiast sam fabularny kierunek filmu oraz fakt, że Guadagnina nie obchodzi reakcja innych na jego film.
-
Zgrzyt w końcówce nie odbiera jednak w całości dobrego wrażenia, które pozostawia po sobie ten sprawnie poprowadzony i doskonale zagrany przez Gordon-Levitta thriller. Gdyby tylko było na niego więcej pieniędzy, to może byłby to jeden z lepszych i bardziej zapamiętywalnych filmów tego typu ostatnich lat.
-
Każdy z nas w innym celu ogląda filmy. Jak w zależności od nastroju robię to albo po to, żeby wyłączyć myślenie i pobudzić niekiedy najbardziej pierwotne zmysły, albo jednak żeby przeżyć pewnego rodzaju myślowe i uczuciowe catharsis. Pride, Call me by your name i kilka innych obrazów, włączam zdecydowanie z tego drugiego powodu i zawsze jestem zaskoczony z jakąś siłą i świeżością są w stanie na mnie wpłynąć.
-
O Harriet zapomnijmy, bo to film kompletnie niewarty uwagi, o którym Maciej Kowalczyk z Pełnej Sali napisał, że szkoda, że nie zrobili z niego musicalu. Zupełnie się z tym zgadzam.
-
Mimo wszystko jednak Eurovision Song Contest to wystarczająco miła, zupełnie niegroźna, kiczowata, zrobiona z sercem rozrywka.
-
Nie jest ten film wcale czasem straconym. Przeciwnie sprawdza się jako solidna, dobrze zrealizowana rozrywka, z którą Vega czy zakopany w latach 90. Pasikowski przegrywa w przedbiegach.
-
Zatrzyj ślady to wciąż sygnał, że Debra Granik jest jednym z ciekawszych głosów amerykańskiego kina niezależnego, który jednak potrzebuje trochę więcej skupienia. Ale tylko tego, bo rękę do aktorów ma jak mało kto.
-
Gołąbeczki to w gruncie rzeczy tylko zbiór ich skeczy, posklejany jako tako tą pseudohistorią. Miejmy nadzieję, że Rae i Nandjani dostaną jeszcze kiedyś scenariusz, w którym pokażą tyle samo chemii, a historia dopisana do niej będzie miała ręce i nogi.
-
Z jednej strony Córka Boga to bezpieczny krok, po którym być może Szumowska będzie mogła wkroczyć z pełnym impetem do świata Hollywood. Trzymam kciuki, choć jeśli nowym elementem jej szerokiego wachlarzu narracyjnych tricków ma być zanudzenie widza, to można mieć tylko obawy. Z drugiej strony odzew krytyków w USA pokazuje, że chyba tylko nas Polaków Szumowska nudzi.
-
To naprawdę udana propozycja, mogąca pełnić rolę kina rozrywkowego, jednocześnie pozostającego niegłuchym na kwestie społeczne. Dobra robota.
-
Historia w Clemency, która nie obfituje w wydarzenia i zwroty akcji, jest opowiada niemożliwie ślamazarnie. Szanuję jej subtelność i brak hollywodzkiego zadęcia czy przerysowanych rozwiązań fabularnych. Ale ten autorski sznyt nie może zastąpić podstawowej filmowej roboty - jeśli zanudzimy widza na śmierć, to nawet najlepsze intencje i ciekawy temat nie pomogą.
-
Nieznośne, pretensjonalnie, wizualnie rozczarowujące, źle zagrane kino - rozczarowanie od A do Z.
-
Szokujące jest to jak dobrze ogląda się tę chirurgicznie skonstruowaną, wybornie napisaną konstrukcję - zaskoczyło mnie to, gdyż na pierwszy rzut oka wygląda ona na propozycję w stylu found footage. Nie ma tutaj żadnego komentarza, są suche fakty, które Ty widzu masz sobie poukładać i zinterpretować. Za to Asystentkę szanuję najbardziej. Za to i za wyśmienitą kreację Julii Garner, bez której tego filmu nie ma.
-
Doceniam działania Sekielskich w warstwie merytorycznej i uważam, że głównie na tym należy się skupić oceniając ten wstrząsający film. Po raz kolejny Kościół nie zdaje egzaminu, po raz kolejny ofiary są bezradne i zwyrodniali księża bezkarni. Jak długo tak musi być?
-
Z marszu stał się jednym z moich ulubionych filmów lat 80., a rola Forda pozostanie mi w pamięci na pewno na długo. Warto sobie odświeżyć ten zaskakująco dobrze zachowany film. Szczególnie, żeby przypomnieć sobie jak dobrym aktorem potrafił być Harrison Ford.
-
Niezapomniane filmowe przeżycie, które można wielokrotnie powtarzać w domu. Wyjątkowo dobrze oglądało się ten film w kinie i to mimo faktu, że ja znałem końcowy wynik tytułowego meczu.
-
Wielkie kino! - tylko tyle i aż tyle, chciałoby się powiedzieć.
-
Cóż za piękny dzień to nomen omen piękna, rozczulająco szczera opowieść o przyjaźni dwóch mężczyzn z zupełnie innymi doświadczeniami, którzy jednak potrafią w końcu zrozumieć dlaczego musieli się spotkać.
-
Ten film ma w sobie tyle uroku, dostarcza tyle dobrej zabawy i przy okazji niegłupio opowiada o przyjaźni i relacja rodzinnych, że można przymknąć oko na niektóre jego słabości
-
W lesie dziś nie zaśnie nikt najlepsze jest w momentach, kiedy z Kowalskiego wychodzi kinoman, który być może przez to zrobił bardziej film pod siebie, niż pod widza.
-
Szaleństwo stylistyczne jest tutaj chwilami aż męczące i pokazuje dwie istotne rzeczy dotyczące Carrisiego - jest on mistrzem intrygi, ale pozbawionym stabilnego filmowego języka.
-
Ten film jest tak oczywisty, a jednocześnie koszmarnie niewiarygodny. Pretensja, pretensja, pretensja...
-
Zabawa, którą zapamiętacie na długo. Obiecuję Wam: wrócicie do filmu Riana Johnsona jeszcze nie raz. Może nawet w kinie. Ja wiem, że już to zrobiłem.
-
Żeby nie było, Nie ma nas w domu to nie tylko polityczna agitka - to też bardzo dobrze wyreżyserowany, smutny, poruszający dramat ze świetnie dobraną obsadą mniej znanych aktorów, którzy zapewne po tym filmie gwiazdami nie zostaną.
-
Uwielbiam ten film - to jeden z najmocniejszych obrazów jakie widziałem w 2019. Netflix dużo filmów w tym roku pokazał i "Nazywam się Dolemite", wbrew wszelkim pozorom i znając konkurencję, znajduje się prawie na samym szczycie mojej netflixowej listy, ustępując miejsca tylko Scorsese i "I lost my body". Tak dobre to kino!
-
To bez dwóch zdań najgorszych film sequelowej trylogii. Powiem więcej - nie wiem, czy to nie były najgorszej "Gwiezdne wojny" ever.
-
Jak nakręcić jeden z najgorszych thrillerów polskiego kina? Na to pytanie Bromski odpowiada śpiewająco.
-
Obawiać się można było, że eskalacja konfliktów w kulminacyjnych momentach filmu może doprowadzić do tego, że Supernova stanie się pretensjonalna. Rzeczywiście tak się dzieje, ale jedynie w finale, który wygląda trochę tak jakby został wyjęty z innego filmu. Szanuję ryzyko podjęte, po przemyśleniu nie do końca kupuje tę zmianę atmosfery. Jednak nawet mimo to, wydaje mi się, że gdyby w jury gdyńskiej festiwalu zasiedli inni ludzie, to może właśnie "Supernova" dostałaby Złote Lwy.
-
Największy komplement jaki dla niego znajduję to generyczny akcyjniak. Tak "Mroczne przeznaczenie" wygląda krótkimi chwilami. Dłuższymi jest jednak czystą profanacją klasyku science-fiction, nieudolnym remakiem, rebootem czy jakby tego nie nazwać, a co najważniejsze w fragmencie z udziałem Arnolda przypomina aż za dobrze, że były takie czasy, kiedy Arnold był naprawdę jako aktor pogardzany i nietraktowany serio.
-
Mike Flanagan umie w horrory - pokazał to zarówno w kinie, jak i w telewizji. Tutaj jednak mu się nie udało, bardzo mocno mu się nie udało. "Doktor Sen" udaje dramat psychologiczny, ale jest z tym kontekście nudny i kompletnie niewiarygodny.
-
Na wskroś poprawny, ale co ważne przy tym bardzo szczery w swoim intencjach - nie ma tu ambicji, ale jest niegłupia, dobrze zrealizowana rozrywka, której na pewno zaangażowani w ten projekt wstydzić się nie muszą. Profesjonalizm to nie tak znowu częsta rzecz w naszym kinie rozrywkowym - tutaj jest jej w bród.
-
Powtórka z rozrywki, ale nie w formie odgrzewanego kotleta, a bardziej smacznego obiadu u babci, który jedliśmy co sobotę. Powrót do tego świata to wielka przyjemność. Jak widać nie tylko dla najmłodszych.
-
Nie ukrywam, że bałem się tego seansu. Nie ukrywam, że oczekiwania były duże. Cieszę się, że zostały spełnione. Martin Scorsese zebrał na ekranie swoich ludzi i stała się magia. Właśnie dla takich chwil, dla takich momentów chodzę do kina.