Apatyczny reporter nawiązuje kontakt z najbardziej lubianym sąsiadem w kraju.
- Aktorzy: Tom Hanks, Matthew Rhys, Chris Cooper, Susan Kelechi Watson, Maryann Plunkett i 15 więcej
- Reżyser: Marielle Heller
- Scenarzyści: Micah Fitzerman-Blue, Noah Harpster
- Premiera kinowa: 6 marca 2020
- Premiera światowa: 7 września 2019
- Ostatnia aktywność: 22 stycznia
- Dodany: 9 listopada 2019
-
O tym filmie można dyskutować na wielu płaszczyznach. Opowieść ta topi nawet najbardziej zmrożone w człowieku złoża wrażliwości i bez wątpienia jest symbolem triumfu dobra nad cynizmem i beznadzieją.
-
Zaskakująco ciekawy sposób narracji przykrywa kilka niedostatków w samej historii, choć to i tak naprawdę dobry film z najlepszą rolą Hanksa od dawna.
-
Obraz Heller jest czymś więcej niż tylko ciepłą, choć w niektórych scenach aż nadto lukrowaną, prostolinijną biografią.
-
Marielle Heller stworzyła film zainspirowany artykułem z 1998 roku na temat ikony amerykańskiej telewizji Freda Rogersa. To człowiek instytucja, który za pośrednictwem telewizji wychował kilka pokoleń amerykanów.
-
Czarujący i wzruszający. Takie filmy to rzadkość.
-
Wystawia swoje serce jak na dłoni. To naiwna i dziecinna historia o traumach z dzieciństwa i o tym, że dorośli mogą walczyć, że swoimi negatywnymi emocjami w podobny sposób jak najmłodsi.
-
Nie potrafię znaleźć słów, które potrafiłyby wyrazić, jak bardzo cieszę się z tego, że o takich osobach jak Fred Rogers powstają filmy. I to naprawdę dobre filmy, bo taki bez dwóch zdań jest "Cóż za piękny dzień".
-
Tom Hanks, który sam ma podobny wizerunek jak jego bohater, zbudował na tej niejednoznaczności kreację wartą nominację do Oscara.
-
Mimo nieco ambiwalentnych odczuć towarzyszących mi podczas seansu film Marielle Heller to wciąż jedna z ciekawszych biografii, jakie miałam okazję zobaczyć.
-
Pan Rogers z twarzą Toma Hanksa, jednego z najbardziej lubianych aktorów Ameryki, urasta tu do rangi symbolu. Oglądamy w filmie Heller portret człowieka wolnego od najdrobniejszej nawet skazy. Czasem tylko jakiś ledwo dostrzegalny grymas, smutne spojrzenie rzucone w stronę baśniowej scenografii czy nerwowe uderzenie w fortepian przypominają, jak duży ciężar spoczywa na osobie, która postanowiła być narzędziem czynienia dobra.
-
Historia Freda Rogersa ukazana w "Cóż za piękny dzień" jest niby z jednej strony ckliwa, ale z drugiej tak wciągająca, że można ową ckliwość wybaczyć.
-
Jest apologią prostolinijności - pochwałą życia tak prostego, jak ta fabuła - która okazuje się największą mądrością.
-
Sprawdza się jako feel-good movie o Fredzie Rogersie i sile rodzinnej miłości, z którego to filmu, paradoksalnie, najlepiej byłoby wyciąć postać Rogersa.
-
"Cóż za piękny dzień" staje się dzięki temu intrygującym dramatem, który potrafi przyciągnąć do swojego świata. Produkcja na dodatek w ciekawy sposób bawi się swoją formą, wielokrotnie wykorzystując różnorodne zagrania formalne.
-
Wspaniały monument ku pamięci ikony telewizji. Wykonano go zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki filmowej. Poprawne aktorstwo z prawidłowo wygranymi wszystkimi sentymentalnymi nutami, równe tempo nie dające pretekstu do nudy, realizacyjny połysk typowy dla produkcji taśmowych sprawiają, że większość widzów wyjdzie z kin zadowolonych. Nie będzie miało dla nich większego znaczenia, że ten pomnik - jak każdy inny - w ostatecznym rozrachunku posłuży gołębiom do zaspokajania potrzeb fizjologicznych.
-
Wielu widzów na pewno uzna obraz Heller za nieprzystający do współczesnych wzorców filmowych, zbyt naiwny i pretensjonalny. Ja jednak uważam, że w kinie wciąż jest miejsce na takie bajkowe historie, które zapewniają cudowne poczucie odrealnienia, ucieczkę do jakiegoś innego świata jak robią to klasyki wszech czasów w rodzaju Casablanki czy Garsoniery.
-
Reżyserka "Cóż za piękny dzień" po mistrzowsku uniknęła przy tym łzawości. Nie pozwala sobie na lukier. Nawet najmniej prawdopodobna scena, wspólnego śpiewania w wagonie metra, wydarzyła się naprawdę. Zamiast gładkiej cukierkowości zaproponowała głęboki humanizm.
-
To taki uroczy i przyjemny film, składający hołd ludzkiej dobroci i empatycznemu podejściu do świeżo poznanych osób.
-
Wybija się ponad przeciętność jedynie dzięki postaci Rogersa. Nie wiem, czy po seansie osoby wcześniej nieznające prezentera uwierzą w uwielbienie, jakim darzyła go publiczność w Stanach Zjednoczonych. Sceptykom polecam dokument "W odwiedzinach u pana Rogersa" lub fragmenty jego programu. Po nich łatwo zrozumieć, dlaczego swego czasu każdy Amerykanin chciał, by Rogers był jego sąsiadem.
-
Cóż za piękny dzień to ciekawy dramat biograficzny, po którym warto zastanowić się nad kilkoma sprawami.
-
Na mapie wszystkich tegorocznych produkcji Cóż za piękny dzień prezentuje się jako najczulsza z nich - taka, która ukoi zbolałe serce i przy okazji otuli ciepłym kocem serdeczności. Jest w niej rozbrajająca prostota i coraz rzadziej spotykana we współczesnej X Muzie fabularna niewinność.
-
Heller jako reżyserka potwierdza swoje predyspozycje do realizacji kameralnych dramatów i obserwowania ludzkich charakterów. "Cóż za piękny dzień" to na razie jej najlepsze dzieło z dobrymi dialogami, świetnym aktorstwem oraz słodko-gorzkim klimatem.
-
Cóż za piękny dzień to nomen omen piękna, rozczulająco szczera opowieść o przyjaźni dwóch mężczyzn z zupełnie innymi doświadczeniami, którzy jednak potrafią w końcu zrozumieć dlaczego musieli się spotkać.