Poza Kadrem
Źródło-
Mimo nierównego tempa, zbędnego nagromadzenia wątków i stylistycznych różnic względem poprzednich filmów, nie ulega jednak wątpliwości, że "Pewnego razu..." to rzecz w filmografii Tarantino wyjątkowa, zatopiona w sentymentalnym sosie filmowa pocztówka i spełniona próba ostatecznego rozliczenia się ze zmierzchem niewinności Hollywood, wyznanie bezgranicznej miłości do kina od człowieka, który rzucił pracę w wypożyczalni wideo, by śnić swoje celuloidowe sny w fabryce marzeń.
-
Niespełna dwuipółgodzinna makabreska zatopiona w pastelowych barwach i czarno-humorystycznym sosie, zwieńczona stroboskopowym danse macabre i fizycznym ciężarem ekranowej gehenny. Tego trzeba doświadczyć w kinie.
-
Wydaje się, że film Lanthimosa jest jedynym przykładem pomostu łączącego ambicje autorskiego kina o europejskich naleciałościach z rozmachem kostiumowego kina rodem z Hollywood.
-
Choć efektownie gra z widzem i jest mocno intertekstualny, a przy okazji idealnie mieści się w ramach ustanowionej przez twórców konwencji, to po oddzieleniu od formy pozostaje niestety przeciętną historią o zgubnej ambicji i stopniowym rozpadzie psychiki.
-
Gatunkowa rozbieżność, formalny eklektyzm nie do końca się jednak sprawdzają.
-
Pomimo tematycznego i gatunkowego rozstrzału, twórczość Chazelle'a okazuje się zaskakująco koherentna.
-
Nawet, jeśli produkcji brakuje dobrego wyważenia rytmu opowieści, niektóre wątki sprawiają wrażenie upchanych na siłę, a przez swój metraż całość traci czasem tempo i dramaturgicznie potyka się o własne ambicje, to koniec końców seans jest doświadczeniem bardzo intensywnym, ciężkim, który wwierca się w umysł niczym wiertło penetrujące czaszkę jednego z bohaterów.
-
To, że "Mandy" klimatem stoi jest oczywiste, ale warstwa audiowizualna nie byłaby zapewne tak spektakularna, gdyby nie dudniąca, przeszywająca dreszczem partytura nieodżałowanego Jóhanna Jóhannssona i nasycone kolorami, ziarniste obrazy Benjamina Loeba, które zapewniają obietnicę nostalgicznej podróży do czasów wypożyczalni VHS.
-
Wyższy budżet czuć tutaj w każdym aspekcie, ale i jego wysokość nie byłaby do końca uzasadniona bez samoświadomości warsztatu, którego opanowanie przejawia się nie tylko w gramatyce filmowego języka, intrydze i emocjonującej fabule, ale również w najdrobniejszych niuansach wysublimowanej formy.
-
Stanowi przykład kina, które budzi autentyczne współczucie wobec istot na niższych szczeblach drabiny ewolucyjnej. Człowiek przedstawiony zostaje przez australijskiego reżysera jako zdziczały, paradoksalnie - słabiej rozwinięty i niepotrafiący koegzystować w zgodzie z naturą. To film, który obejrzeć powinien każdy, by przejrzeć na oczy.
-
Film dla koneserów gatunku, wymagający uruchomienia szarych komórek i stymulujący do skorzystania z internetowej encyklopedii czy nawet bardziej specjalistycznych źródeł, w zamian jednak dostarczający intensywnych emocji i solidnej dawki adrenaliny.
-
Oparta na pogoni, daleka od praw logiki fabuła, to niemal dwugodzinna orgia przemocy z momentami wyrafinowanego gore, pozostawiająca także miejsce na przewrotny, czarny jak smoła humor. W tym szaleństwie jest jednak metoda - nie dość, że reżyserka znakomicie pogrywa z konwencją, jednocześnie wyśmiewając ją przy wykorzystaniu często teledyskowej formy, to jeszcze potrafi autentycznie zaangażować i szarpnąć odpowiednie emocjonalne struny.
-
Brak muzyki diegetycznej, i w dużym stopniu również dialogów, działa na wyobraźnie i budowane napięcie, które w pewnym momencie sięga zenitu.
-
Ekranizowana przez niego "Anihilacja" (pierwsza część trylogii autorstwa Łączy w sobie bowiem blockbusterową widowiskowość z aurą kontemplacyjnego kina arthouse'owego. Garland obsadził w swojej produkcji gwiazdy wielkiego formatu, wręczył im do rąk karabiny i skonfrontował ze zmutowaną fauną, nie zapominając jednak przy tym o własnych artystycznych ambicjach i kierującej jego reżyserskimi poczynaniami narracyjnej powściągliwości.
-
Całość owszem, jest przyjemna dla oka i zrealizowana ze standardami iście blockbusterowymi - znajdziemy tu parę ładnych, efektownych momentów - ale pojedyncze sceny czy ujęcia nie są w stanie same zapracować na ogólny poziom produkcji, której zabrakło nie tylko reżyserskiego doświadczenia i zmysłu inscenizacyjnego, ale przede wszystkim - serca.
-
Jest świadectwem narodzin - kolejnego po braciach Dardenne i braciach Coen - znakomitego duetu reżyserskiego. Miejmy nadzieję, że następna produkcja sygnowana nazwiskiem Safdie dostarczy równie dużej dawki emocji.
-
Niezwykle angażujący, zmysłowy seans, który pozostaje w głowie widza jeszcze na długo po pojawieniu się na ekranie napisów końcowych.
-
Mimo wszystko, "Ostatniemu Jedi" nie sposób jest odmówić nieprzewidywalności. W kilku miejscach, najnowsza odsłona gwiezdnowojennej sagi potrafi naprawdę sporo namieszać.
-
Najbardziej klasyczny pod względem ram gatunkowych film Lanthimosa, tym samym najbardziej przystępny narracyjnie, bo oparty na prostym koncepcie wyjściowym. Warto jednak pamiętać, że to nadal kino w pełni autorskie, zrodzone z tradycji Greckiej Nowej Fali, więc nie idące na kompromisy i unikające subtelności, a ponadto podszyte mocno surrealistycznymi dialogami i czarnym humorem.
-
"Lidze Sprawiedliwości" nie pomogli ani nowi bohaterowie, ani zmiana sternika. Brak konsekwencji, fabularne uproszczenia i masę klisz, film stara się zatuszować przestarzałymi efektami, wizualnym patosem i rzucanymi co rusz one-linerami, ale bezskutecznie.
-
"Mother!" bywa intrygująca, a tym samym angażująca tak długo, jak długo reżyser pozwala widzowi wybrać, w jaki sposób ten chce odczytywać jego film. Niestety, w pewnym momencie reżyser traci kontrolę nad swoim dziełem, podobnie jak twórca-demiurg w snutej przez niego narracji.
-
Niewątpliwym atutem tej produkcji jest aktorstwo Vinca Vaughna. Wszystkim przyzwyczajonym do jego komediowego emploi, radzę jednak na samym początku zmienić optykę.
-
Razi najbardziej rozbieżność między tym, co zapowiadał trailer, a tym, co finalnie otrzymaliśmy - w praktyce to międzygatunkowa mieszanina wątków i scen, niemających właściwie żadnego większego znaczenia - wiele z nich nie doczekało się bowiem konsekwentnego rozwinięcia.
-
Dostarcza niesamowitych przeżyć i intensywnego kinowego doświadczenia. Właśnie dla takich filmów powstało kino.
-
Urzeka autentycznością, wiarygodnym aktorstwem, życiowymi dialogami i prostotą na wielu płaszczyznach.
-
Wydaje się od początku doskonale przemyślany. Twórcy serwują nam ponad dwu-godzinny film, znakomicie przy tym wyważony - w równym stopniu przerażający, co zabawny, odegrany przez młodocianych aktorów bez grama fałszu i pretensjonalności.
-
Dostarcza najwięcej satysfakcji wtedy, kiedy filmu nie bierze się całkiem na serio. "Nie dajcie się zwieść pozorom" głosi slogan widniejący na oficjalnych plakatach - i to zdanie idealnie podsumowuje najnowszą produkcję niepokornego Francuza.
-
Idealna propozycja na końcówkę wakacji. Niezbyt ambitna i niewymagająca, ale po zawieszeniu niewiary i przymknięciu oka na parę fabularnych uproszczeń - spełniająca swoje założenie w stu procentach.
-
W kategoriach kina wojennego, to film wręcz awangardowy, wznoszący filmowy realizm na zupełnie nowy poziom.
-
Mam nadzieję, że w przyszłości włodarze Marvela poluzują nieco kajdany, dając reżyserom więcej artystycznej swobody. Eksperymentowanie z franczyzą i granie superbohaterską konwencją przyniosło w tym przypadku świetny rezultat, czego efektem jest jeden z najlepszych filmów kinowego uniwersum Marvela.
-
Jest filmem przerażającym, zarówno w swoich najcichszych, jak i najgłośniejszych momentach. To film, który wgryza się w głowę widza i pozostaje w nim na długo po zakończeniu kinowej projekcji. Parafrazując - o takie kino grozy walczyłem.
-
Jest kolejnym po "Baby Bump" Kuby Czekaja filmowym ewenementem, awangardą, w której rozmaite konwencje idealnie ze sobą współgrają. Każdy kadr pracuje na rzecz narracji i efektu groteskowości. I nawet jeśli efekt ten nie u każdego zostanie osiągnięty, to możecie mi wierzyć, że całość jest w stanie zaspokoić estetyczne potrzeby nawet najbardziej wymagających widzów.