Sebastian Smoliński
Krytyk-
Szturm musicali w 2021 roku zachęca do postawienia pytania, czy i dzisiaj potrafią one projektować społeczną utopię, a przede wszystkim: czy taka projekcja jest nam potrzebna?
-
Peck sugeruje, że jego serial "Wytępić to całe bydło" jest potrzebny, aby pokonać kolektywne wyparcie, przypomnieć mieszkańcom Zachodu o tych faktach, których nie chcą przyjąć do wiadomości. W pewnych aspektach dokument wyważa jednak otwarte drzwi.
-
Reżyserka trafnie, choć zaskakująco określiła swój film jako heist movie - jest to bez wątpienia sprytna próba, nomen omen, "wydojenia" bogatszych, której nie sposób nie kibicować.
-
Niesioną kapitalną, złowrogą kreacją Pieczyńskiego "Krew Boga" chciałoby się pokochać za poruszanie się w poprzek dominujących trendów w polskim kinie. Jednak pociągająca ekscentryczność filmu to za mało, by dać się wciągnąć w modlitwę na cały czas seansu.
-
Serra to bodaj najciekawszy dziś europejski reżyser, który - kontynuując niejako analogiczne poszukiwania Roberta Rosselliniego z późnego etapu jego kariery - proponuje widzom własną wizję kina historycznego, a ściślej: autorską próbę wizualizowania przeszłości. Łączy zaufaną obsadę złożoną z nieprofesjonalnych aktorów z tuzami kina, minimalistyczną scenografię z wielką dbałością o kostiumy i makijaż, powolną rejestrację z urodziwymi obrazami wskrzeszanej przeszłości.
-
Bardzo dobrze skrojone kino - może nawet zbyt dobrze. Jedyny niedosyt, jaki czuję po seansie "To my", wiąże się bowiem z przywiązaniem reżysera-scenarzysty do przyczynowo-skutkowej logiki widowiska. Wkładając wszystkie klocki w ich właściwe miejsca i racjonalizując niewytłumaczalne na pierwszy rzut oka zło, Peele marnuje szansę na stworzenie prawdziwie koszmarnego świata, któremu rzeczywiście brakowałoby piątej klepki i który mógłby śnić nam się po nocach.
-
Największa wartość "Córki trenera" zawiera się w jej bezpretensjonalnym tonie. Grzegorzek ma talent do portretowania bohaterów, którzy lubią wbijać sobie bolesne szpile, ale małe rodzinne okrucieństwo tonowane jest tutaj wzajemnym zrozumieniem. Opowieść nie daje się też zamknąć w ciasnej, jednoznacznej formule.
-
Łoźnica świetnie czuje się w odległych od tradycyjnego dokumentu rejestrach, dzięki czemu splot faktów i fikcji w "Donbasie" ma tak piorunującą siłę. Lawirując między rekonstrukcją wojennej codzienności a prezentowaniem jej w krzywym zwierciadle, reżyser osiąga rzadko spotykany w kinie poziom autentyzmu.
-
Bajon chciał stworzyć własne opus magnum - doprowadził jednak do perfekcji tak wiele elementów, że nie starczyło mu już energii, by zadbać o to, co najważniejsze.
-
Solidne kino, które smakuje cokolwiek czerstwo.
-
Zapewne trudno o inną reakcję na tak długo wyczekiwany i rodzony w bólach film niż lekkie rozczarowanie - poprzeczka zawieszona była bardzo wysoko, w głowach kinomanów projekt pęczniał jako potencjalne opus magnum reżysera, a po tylu latach oczekiwania dostaliśmy po prostu solidny spektakl poruszający ulubione tematy reżysera.
-
Dlatego też obcowanie z filmami Koreedy jest tak intensywnym, a przy tym nienachalnym doświadczeniem: reżyser poświęca każdej z głównych postaci sporą ilość czasu, budując ponadjednostkowy, otwarty na kameralne wspólnoty model kina.
-
Rozkochany w Bressonie, Ozu i Tarkowskim, Ceylan celuje od kilku lat w podobnie ascetyczny i totalny model kina - próbuje zawrzeć w pojedynczej opowieści jak najmniej, aby powiedzieć jak najwięcej.
-
Formalna perfekcja "Syna Szawła" niesie ze sobą silną historiozofię, tak różną od suchego podejścia Pawła Pawlikowskiego, który pokazał w "Idzie" Polskę przypominającą eksponat umieszczony za szkłem w gablotce, kraj, w którym przeszłość zawsze była czarno-biała, a mieszkańcy nieodmiennie zastygli w hieratycznych pozach.
-
Oglądając rozdęte odniesieniami "Spectre", oglądamy zarazem wcześniejsze 23 odsłony serii. Sam Mendes zaserwował nam eksplodujące przepychem déjà vu - nostalgiczne, nieudane arcydzieło, które przemyca najsmutniejszą z myśli: żyjemy w świecie, w którym nie ma już miejsca na przygodę godną Jamesa Bonda.
-
Nie pozwala widzowi zaczerpnąć tchu. Mimo że za wzorzec barokowego kina może służyć część druga wyreżyserowana przez Johna Woo, "Rogue Nation" również we wspaniały sposób posługuje się przesadą i mnoży gatunkowe atrakcje.
-
Gelner i Więdłocha ratują tę nieprzekonującą fabularnie, opartą na uproszczeniach komedię, udowadniając, jak ważny jest opowieściach romantycznych trafny casting.
-
Jest jak końcówka czarnego lontu - uruchamia siły, które tliły się po cichu i które mają szansę eksplodować dzisiaj w ramach naszej popkulturowej i politycznej wyobraźni. Twierdzenie jednak, że "Czarna Pantera" jest wybitna, bo jest "czarna" oraz nieumiejętność rozdzielenia - przenikających się, to prawda - poziomów bieżącego komentarza politycznego i oceny estetycznej, uwłacza przede wszystkim samym twórcom, na czele z Ryanem Cooglerem.
-
Nie mają jednak niewinnej, tragicznej, obezwładniającej mocy tamtej miniatury sprzed wojny - także dlatego, że Armie Hammer, choć jest aktorem pięknym i nienagannym, nie kryje w sobie żadnej głębi i tajemnicy, która mogłaby nas zafascynować na czas seansu.
-
Daje dużo radochy, ale też wywołuje uczucie goryczy, ponieważ sensualne doświadczenia dzieci i widoki świata, który poznają, rozmijają się w "The Florida Project" z pozbawioną sentymentów osią narracyjną.
-
Podniosły ton filmu Branagha może stanowić próbę - być może rozpaczliwą - by zachować ludzki wymiar historii opartej na wygenerowanych komputerowo efektach specjalnych. Parafrazując Brzechwę: z tej lokomotywy pot nie spływa, ale wciąż - nawet z szekspirowskim balastem - radzi sobie ona z jazdą całkiem nieźle.
-
Dzieło uporczywie aktualne. Pod płaszczykiem stylizowanej komedii przemyca optymistyczną wizję solidarnej Europy - pocieszającą fantazję o ludziach, którzy są w stanie sprostać własnym ideałom.
-
Mimo niezaprzeczalnego autorskiego sznytu, zjawia się dla nas tak, jak fałszywa Rachael zjawia się dla Deckarda: przychodzi z głębokiej przeszłości i łechta zakamarki naszej pamięci, choć nie potrafi pozbyć się ciążącego na sobie piętna podróbki.
-
Choć jest od pierwszej do ostatniej minuty filmem przyjemnym, miejscami rozkosznym - nie osiąga takiego stopnia intensywności jak "Oszukany" Dona Siegela. Coppola raczej tka sieć z podpatrzonych ukradkiem zdarzeń, aniżeli stawia na wyuzdane konfrontacje, które były jedną z sił napędowych filmu Siegela.
-
Choć film Salle'a, jak się wydaje, nie doprowadził we Francji do wzmożonego zainteresowania historią kina dokumentującego życie naszych braci mniejszych, to "Marsz pingwinów 2" pojawia się w idealnym momencie. Łącząc znane chwyty i dokumentalne konwencje, skłania do zadawania pytań o przyszłość filmów poświęconych nie-ludzkim istotom.
-
Rozczarowanie filmem bierze się w dużej mierze właśnie stąd, że po w pełni uformowanym "Baby Bump" dostajemy zaledwie zaawansowany szkicownik, pełen pomysłów efektownych, ale też i takich, które okazały się zwyczajnie chybione. Nie sposób odmówić Czekajowi reżyserskiej siły, nie zmienia to jednak faktu, że "Królewicz Olch" to piękna porażka reżysera - imponujące, ale męczące ćwiczenie genialnego dziecka.
-
Dokument szorstki i partyzancki - nie ma żadnych wątpliwości, że powstawał w ekstremalnych warunkach, w samym środku współczesnego wojennego piekła, które pochłania także dzieci i cywilów. A jednak kiedy widzimy, że sceny ukazujące szczątkowe życie prywatne i odpoczynek bohaterów są nakręcone równie niedbale jak sceny akcji ratunkowych, odnosimy wrażenie, że i trzęsąca się kamera jest tu czymś więcej niż koniecznością.
-
Jakkolwiek egzotycznie - lub swojsko - nie brzmiałaby w naszym kontekście ta debata, mamy szansę obejrzeć "Samą przeciw wszystkim" pół roku później i odkryć w niej inteligentne, choć często sztampowe kino, traktujące o wypaczeniach amerykańskiej demokracji i szansie na jej uzdrowienie.
-
Podobnie jak lwia część współczesnego kina, zaświadcza o podstawowym odbiorczym impasie: jak długo nie wpatrywalibyśmy się w medytacyjne obrazy Scorsesego i operatora Rodrigo Prieto, duchowość i tak znajdziemy prędzej poza kadrem: w nas samych albo wcale.
-
Zemeckis, po latach i bez pomocy komputera, znalazł w końcu dla swojego kina doskonałe twarze.
-
Na zdrowy rozsądek nic się tutaj nie klei. Snyder nie jest też aż tak wybitną osobowością, żeby film ulepiony z pulpy uczynić swoim i przekonującym.
-
Dziecko komercji, asekuracji, ignorancji i pychy.
-
Przypomina robiący ostatnio furorę w sieci złoty pomnik Mao Zedonga, postawiony w chińskiej prowincji Henan: złoty cielec pośrodku niczego, górujący nad otaczającą szarzyzną, nadający się tylko do oddawania pokłonów.