Dwaj łowcy głów, próbując znaleźć schronienie przed zamiecią śnieżną, trafiają do Wyoming, gdzie wplątani zostają w splot krwawych wydarzeń.
- Aktorzy: Samuel L. Jackson, Kurt Russell, Jennifer Jason Leigh, Walton Goggins, Demián Bichir i 13 więcej
- Reżyser: Quentin Tarantino
- Scenarzysta: Quentin Tarantino
- Premiera kinowa: 15 stycznia 2016
- Premiera DVD: 16 czerwca 2016
- Premiera światowa: 7 grudnia 2015
- Ostatnia aktywność: 4 maja
- Dodany: 18 lipca 2016
-
Bardzo słaby film, a zastanawianie się co autor miał na myśli to wątpliwa rozrywka.
-
Łączy western z suspensem na poziomie, którego nie powstydziłby się Alfred Hitchcock. Nie zabrakło tutaj niczego z charakterystycznego stylu Tarantino: jest brutalność słowna i fizyczna, ignorowanie poprawności politycznej, charakterystyczni bohaterowie o podwójnej moralności, motyw zemsty i oczywiście silnie zarysowany pastisz.
-
Jeden z najsłabszych filmów Quentina Tarantino.
-
Oferuje widowni rozrywkę na wysokim poziomie. Jednak reżyser swoimi poprzednimi dziełami podniósł poprzeczkę tak wysoko, że nawet jemu samemu jest trudno do niej doskoczyć.
-
Reżyser nie stworzył wybitnego dzieła, jednak utrzymał się na przyzwoitym poziomie.
-
Znakomite aktorstwo, świetna scenografia, dowcipne dialogi, przebijające zewsząd uwielbienie Tarantino dla kina - to wszystko schodzi na drugi plan, bo "Nienawistna ósemka" to przede wszystkim rewelacyjna, po mistrzowsku opowiedziana historia, w stu procentach odpłacająca włożony w seans trud.
-
Ósmy dowód na to, że nie trzeba kończyć żadnych szkół, aby zostać wybitnym reżyserem. Trzeba mieć tylko kino i filmową narrację we krwi.
-
Tarantino w klasycznym wydaniu, z charakterystycznymi dla jego kina motywami. Ponownie mamy znakomity scenariusz, rewelacyjne dialogi, barwne postacie i krwawy spektakl przemocy.
-
Tarantino po raz kolejny, i to dobitnie, udowadnia, że w jego sztuce nie ma miejsca dla przypadkowych gości, a całość musi być idealnie dopasowana, niczym kapelusz na głowie starego kowboja.
-
Bez przekonania, bez ikry, monotonnie, schematycznie.
-
Ogląda się ze sporym zainteresowaniem, rozwój akcji potrafi niekiedy mocno zaskoczyć, a inscenizacja poszczególnych scen przypomina, że za kamerą stoi człowiek, który zafundował widzom kilka naprawdę wspaniałych filmów.
-
Pierwszy raz oglądając film Tarantino, przyłapałem się na tym, że w pewnym momencie poczułem znużenie. Ale nawet jeżeli gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, że reżyser "Pulp Fiction" powoli zaczyna zjadać własny ogon, to wciąż pozostaje starym dobrym Tarantino.
-
Wszystko tutaj łączy się w spójną, choć trochę rozwlekłą całość. Postacie, scenariusz, muzyka i zdjęcia, a nawet nazbyt dłużące się momenty scalają się w jedność, która pomimo swych prawe 3 godzin trwania jest dobrą, a przede wszystkim bardzo kreatywną opowieścią.
-
Wielu zarzuca Tarantino narcyzm i samouwielbienie. Byłaby to słuszna uwaga, gdyby jego nowe dzieło było faktycznie "odgrzanym kotletem". To, że reżyser powraca do sprawdzonych patentów, nie czyni "Ósemki" filmem nieoryginalnym czy wtórnym.
-
Długa, przepełniona typowymi dla Tarantino manieryzmami, opowieść. Inteligentna i świetnie zagrana, atrakcyjna szczególnie dla fanów intryg zamkniętych na małej przestrzeni.
-
Kwintesencja wszystkiego, co kinomaniacy kochają w jego działach: akcja, krew, przemoc i... bogactwo tematyki.
-
Obojętność - to chyba najgorsza z możliwych reakcji w przypadku obcowania z filmem Tarantino.
-
Tarantino się powtarza, mój zachwyt też.
-
Zanurkowałem w krew i bebechy, przysnąłem, gdy było za dużo gadania, wbiłem się w fotel z przerażenia, otworzyłem szeroko oczy z niedowierzania, mlasnąłem z ukontentowania obserwując naturalistyczno-groteskową grę aktorską.
-
Klasyczny Tarantino = genialne dialogi + aktorzy na sterydach. Tarantino z Nienawistej Ósemki = banalne dialogi + aktorzy na kroplówce.
-
Quentin Tarantino wreszcie zrobił film, który dorównuje kultowemu dziełu sprzed dwóch dekad.
-
Suspens, niepokój i kapitalnie rozpisane postacie stanowią o wyjątkowości tego filmu, w którym Tarantino pierwszy raz od debiutu nie bawi się kliszami, nie parodiuje gatunków, nie bawi się formą, ale opowiada emocjonującą i trzymającą w napięciu historię.
-
Ten kontekst jest prawdopodobnie elementem, który urzeka mnie tu najmocniej. Ta gospoda, ten sklep, ta chata, jakkolwiek zwał, w której pozorne schronienie znajdują przeróżne charaktery, jest na tych kilka godzin jak taka mała Ameryka.
-
Przypomina robiący ostatnio furorę w sieci złoty pomnik Mao Zedonga, postawiony w chińskiej prowincji Henan: złoty cielec pośrodku niczego, górujący nad otaczającą szarzyzną, nadający się tylko do oddawania pokłonów.
-
Quentin Tarantino w typowym dla siebie stylu serwuje widzom elementy akcji i komedii, nie zapomina jednak o "ambitniejszych" odbiorcach, którzy nie powinni czuć się rozczarowani kreacją portretów psychologicznych bohaterów.
-
Niewątpliwie jeden z najlepszych filmów 2016 roku.
-
Nawiązuje do książki "Dziesięciu małych Murzynków" Agathy Christie, jednakże jego akcję reżyser osadza w realiach Dzikiego Zachodu. Dzieje się ona w iście tarantinowskim stylu.
-
Znak firmowy reżysera pozbawiony jest błyskotliwości - ekran zalewa ostentacyjny potok średnich dialogów. Tarantino wyraźnie jest rozkochany w swoim dziele i nie potrafi rozstać się z choćby jednym słowem.
-
Jest w równym stopniu maestrią w kreatywnej dekalkomanii, co "Kill Bill".
-
Jakkolwiek byśmy nie chcieli jednak spojrzeć na nowe dzieło Tarantino, jest to film absolutnie fascynujący!
-
Quentin Tarantino może być z siebie dumny. Jego ósmy film to naprawdę świetne kino. Jednocześnie jest to jedna z najlepszych produkcji, jakie wyszły spod ręki ekscentrycznego reżysera.
-
Mimo pewnych wad, to Tarantino z wysokiej półki, gdzie większość klocków stoi równo.
-
Wyżej podpisana wytrwała do końca seansu Nienawistnej ósemki i nie miała z tym większego problemu. Przez dwie godziny była nawet skłonna uznać, że reżyser również przejdzie tę próbę pomyślnie. Ale później nastąpił czterdziestominutowy finał, którego nie mogę wybaczyć.
-
Bez wątpienia obraz ten jest wyjątkowy - jednak nie każdy jest w stanie to dostrzec. Właśnie to czyni go piekielnie dobrym - nie jest zwyczajnym zapychaczem, nie będąc równocześnie filmem wybitnym.
-
Zimowy western Amerykanina to wciąż świetne kino, ale o dziwo chyba tym razem, było za dużo Tarantino w Tarantino.
-
Jest świetnie zdanym testem, dowodzącym wprawdzie perfekcyjnego opanowania wszystkich sztuczek, których reżyser dotąd się nauczył, ale w żadnym wypadku nie podnoszącym poprzeczki.
-
Reżyser stworzył tu dzieło, które jest hołdem wobec spaghetti westernów Sergia Leone, jednak jak zawsze dodaje tu także coś od siebie. Jeśli komuś nie bardzo pasuje ten gatunek filmowy, to powinien wiedzieć, że tu mamy do czynienia z jego nową formą, przerobioną po Quentinowsku.
-
Produkcja niewątpliwie warta uwagi, ale trochę przeciągnięta. Zabrakło jakichś ostatecznych szlifów, nie obyło się bez nietrafionych pomysłów.
-
Patrząc na poszczególne aspekty sztuki filmowej wszystko jest na swoim "quentinowskim" miejscu.
-
Zabawa jest naprawdę przednia, a do świetnego aktorstwa i zaskakującego scenariusza dorzucić trzeba jeszcze bardzo dobre zdjęcia oraz oscarową muzykę sędziwego Ennio Morricone.