-
Jest więc filmem, który bardziej się podziwia, aniżeli przeżywa. Holoubek kolejny raz potwierdza, że jest bezkonkurencyjny w kreowaniu na ekranie sugestywnych obrazów minionych epok.
-
Jak na film aspirujący do miana medytacji nad mrocznym obliczem sławy i show-biznesu "Blondynka" zbyt często zbliża się do poziomu kina eksploatacji. Myślę sobie jednak, że taki był właśnie zamiar Dominika - pokazać wymyślony u zarania Hollywood system gwiazd jako obsypaną brokatem machinę terroru. Kto jak nie Marilyn Monroe poznał lepiej jej naturę?
-
Z pomocą aktorów reżyserowi udaje się osiągnąć główny cel - "Duchy" będą nawiedzać widzów jeszcze długo po seansie.
-
Okazuje się zaskakująco prostą, klasycznie opowiedzianą historią. W związku z tym, że powracają w niej motywy i aktorzy znani doskonale z poprzednich dzieł reżysera, ekranizacja powieści DeAngelis wydaje się naturalną kontynuacją jego artystycznej drogi. Jednocześnie jest to rzecz na tyle prowokująca i świeża, że trudno ją umiejscowić w którejś z szufladek współczesnego mainstreamowego kina.
-
Trzeba to bowiem podkreślić: nawet na wielkim ekranie trzygodzinne przytłaczające "Bardo" stawia przed publiką poważne wymagania. Łatwo się zniechęcić, zwłaszcza gdy w każdej chwili można wcisnąć przycisk stop i kliknąć w kolejne okienko. Jeśli jednak wytrwacie do końca, istnieje duża szansa, że pod powiekami pozostaną Wam niezapomniane obrazy, pod czaszką będzie szaleć burza piaskowa, a może nawet uronicie łezkę.
-
Nieustanna fluktuacja nastrojów i konwencji filmowych to nadrzędna cecha "Białego szumu". Nie mogło być zresztą inaczej, skoro mamy do czynienia z ekranizacją klasyki literatury postmodernistycznej.
-
Kiedy jednak "Gniewny człowiek" nie udaje głębi i rzuca się w wir krwawej akcji, zabawa jest przednia. Zadowoleni będą zwłaszcza widzowie, którzy odczuwają już znużenie panującą we współczesnym Hollywoodzie wszechobecną poprawnością.
-
Okazuje się więc opowieścią o dziewczęcej przyjaźni, burzliwym wkraczaniu w dorosłość i walce o prawo do samostanowienia. To także dowcipny portret wielkomiejskich millenialsów - pokolenia, które w przeciwieństwie do wychowanych w PRL-u rodziców ma nieograniczone możliwości rozwoju, a mimo to wciąż tkwi jedną nogą w polskim piekiełku.
-
Podejrzewam, iż dużej części fanów serialu przewidywalność nowych odcinków nie będzie specjalnie przeszkadzać. Zwłaszcza, że twórca "Life's Too Short" ma w zanadrzu parę komediowych perełek, obsada błyszczy, a morał krzepi.
-
Z "Ocalenia" bije bowiem ambicja, by urządzić desant na kanon kina akcji i stanąć w jednym szeregu z nowymi klasykami gatunku jak "Raid", "John Wick" czy "Mission: Impossible". A że aspiracje idą tu pod rękę z wysokim poziomem umiejętności, chwilami udaje się osiągnąć zamierzony cel.
-
Utwory takie jak "Obraz pożądania" Amerykanie zwykli określać mianem slow burner. Wymagają one od widza cierpliwości oraz skupienia, w zamian obiecując atrakcje w finałowym akcie. To film, który trzeba sączyć, zamiast konsumować haustami.
-
Producentom ewidentnie marzy się, aby tytułowy bohater stał się nową ikoną kina grozy, a co za tym idzie - sprawną maszyną do zarabiania pieniędzy. Porcelanowemu chłopcu brakuje jednak demoniczności Annabelle, smoliście czarnego humoru Chucky'ego czy pomysłowości zabójczej ekipy z "Władcy lalek". Zamiast grać na nerwach widza symfonię grozy, Brahms wywołuje głównie obojętność.
-
Jeśli liczyliście na to, że "Bad Boy" wzbogaci Waszą wiedzę na temat patologii w świecie polskiej piłki nożnej, możecie liczyć dalej. W optyce Vegi rodzimy futbol niewiele różni się od służby zdrowia z "Botoksu" albo środowiska partyjnych działaczy z "Polityki".
-
Choć mniej tu znanego z poprzednich filmów operatorsko-montażowego ADHD, autorski stempel Ritchiego jest wciąż doskonale widoczny. Ze sprawdzonych składników - błyskotliwych dialogów, nielinearnej narracji, perfekcyjnie skompilowanego soundtracku oraz tyleż szokującej co absurdalnej przemocy - reżyser przyrządza jeszcze jeden orzeźwiający, wysokoprocentowy koktajl.
-
W sam raz do jednokrotnego użytku. Pociechy obejrzą go z zainteresowaniem, a rodzice nie usną z nudów.
-
Zabawa oczekiwaniami publiki kończy się, niestety, na poziomie wybitnej filmowej formy. Jak na nieoczywistą, zdawałoby się, opowieść o tym, że sojusz ze złem może być szansą na emancypację, "Małgosia i Jaś" ostatecznie okazują zbyt oczywiści.
-
Nietrudno jednak zauważyć, że obydwa fenomeny były odmianą choroby, na którą najczęściej zapada się w młodości - fanatyzmu. Nominowanego do Oscara w sześciu kategoriach "Jojo Rabbit" potraktujcie jako łagodną szczepionkę przeciwko tej przykrej dolegliwości. Warto ją przyjąć zwłaszcza teraz, kiedy w powietrzu szaleją przeróżne wirusy radykalizmu.
-
Twórcy "Następnego poziomu" nie próbują wymyślić prochu. Sięgają po rozwiązania, które sprawdziły się w kasowej "Przygodzie w dżungli", a potem delikatnie je modyfikują, tak aby widz nie doświadczał zbyt często frustrującego uczucia déjà vu.
-
Nie sprawiałby najpewniej tyle frajdy, gdyby nie galeria barwnych postaci drugoplanowych, które Alex spotyka na swojej drodze. Surowa wilczyca wyruszająca ze swoimi szczeniętami na pierwsze polowanie, zagrożony wyginięciem lisek śnieżny przemierzający dzicz w poszukiwaniu partnerki, wygłodniały rosomak szykujący się do ataku na hodowlę reniferów, słodki króliczek będący pierwszym towarzyszem zabaw bohatera - każde z nich dostaje tu co najmniej jedną scenę godną oscarowej nominacji.
-
W efekcie powstał jednak film wyglądający jak kalka wspomnianych wyżej tytułów. Utwór będący rezultatem niefortunnego popkulturowego sprzężenia zwrotnego.
-
Komputerowe czary nie zawsze przynoszą satysfakcjonujący rezultat - są tu momenty, gdy De Niro wygląda jak postać z gry wideo albo figura woskowa. Wizyty w "dolinie niesamowitości" nie trwają na szczęście długo i nie osłabiają frajdy płynącej z obcowania ze świetnym filmem. Nie dajcie się zwieść jego żałobnej, pożegnalnej atmosferze. Scorsese jest u szczytu sił twórczych.
-
Choć stworzono go z wysokiej jakości składników, to paradoksalnie nie sumują się one w wielkie kino.
-
Mijają lata, a upiorny urok rodziny Addamsów nie traci na sile.
-
"Rzeka" - budząca skojarzenia zarówno biblijnymi przypowieściami jak i twórczością Jorgosa Lantimosa - to przedsięwzięcie jednocześnie lokalne i międzynarodowe. Nakręcone pośród spalonych słońcem stepów z miejscowymi naturszczykami w rolach głównych, a przy tym na tyle uniwersalne, by mogli je zrozumieć widzowie pod każdą szerokością geograficzną.
-
Gwarantuję Wam, że po seansie "Gry" spojrzycie na "Pekin" zupełnie inaczej.
-
W trakcie seansu portugalskiego "A Herdade" powiało wielką literaturą. Dzieło Tiago Guedesa stanowi bowiem filmowy odpowiednik "Na wschód od Edenu" Johna Steinbecka oraz "Buddenbrooków" Tomasza Manna. To jednocześnie epicka i kameralna, trwająca blisko trzy godziny rodzinna saga rozpisana na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
-
Sfotografowany efektownie w czerni i bieli, wypełniony odwołaniami do klasyki X Muzy film Lou miał potencjał, by harmonijnie łączyć ze sobą atrakcje kina mainstreamowego z ambicjami festiwalowego arthouse'u. Za to, że "Lan Xin Da Ju Yuan" ostatecznie nie spełnia jednak pokładanych w nim oczekiwań, winę ponosi nieprzejrzysty, przeładowany szczegółami scenariusz.
-
Choć reżyser bierze na warsztat tematy wagi ciężkiej, seans jego filmu nie zamienia się ostatecznie w operację na otwartych nerwach widza. Duża w tym zasługa lekko absurdalnego humoru, którym przesyconych jest wiele scen.
-
Reżyserowi udało się tchnąć nową energię w znaną od setek lat opowieść o moralnych dylematach władcy oraz cenie, jaką płaci on za bycie panem życia i śmierci. "Król" to film ambitny, a zarazem rozrywkowy: pozbawiony męczących dłużyzn, zainscenizowany z rozmachem, zagrany i zrealizowany nowocześnie.
-
Twórca "Księcia łez" zaprasza nas na wycieczkę po swoich wspomnieniach. Przywołuje ukochane książki, filmy i piosenki, pozwala rozsmakować się w klimacie minionej - sielskiej, a zarazem podszytej niepokojem społecznym - epoki.
-
Choć przedstawione na ekranie zdarzenia miały miejsce na przełomie XIX i XX wieku, "Oficer i szpieg" to film zadziwiająco aktualny.
-
Niech Was nie zwiodą nowe dekoracje. Choć w "The Truth" Hirokazu Koreeda zamienił Tokio na Paryż, a obiektyw kamery skierował na wolną od trosk materialnych burżuazję, jego przepis na kino pozostał taki sam. Japończyk wciąż jest czujnym, a przy tym niezwykle czułym portrecistą skomplikowanych rodzinnych więzi. Nawet, gdy zdarza mu się rozdrapywać niezabliźnione rany na sercach bohaterów, nigdy nie zapomina założyć na nie kojącego opatrunku.
-
Z seansu wyjdziecie w głębokim przeświadczeniu, że warto gonić za marzeniami, pielęgnować w dzieciach nieposkromioną wyobraźnię , a także - jakżeby inaczej - kupić do kolekcji nowy zestaw Playmobil. Nie zapomnijcie więc zabrać ze sobą karty do bankomatu.
-
To, że film ogląda się mimo wszystko bez sarkastycznego mruczenia pod nosem o problemach pierwszego świata, jest w dużej mierze zasługą poczucia humoru oraz wrażliwości Linklatera.
-
Ekranowa odyseja Chudego trwała blisko ćwierć wieku i miała nieoceniony wpływ na to, jak zmieniła się w tym czasie mainstreamowa animacja. Teraz nadeszła chyba idealna chwila, by dzielny szeryf przekazał odznakę następcy i udał się na zasłużoną emeryturę. Statusu nierdzewnego klasyka kina nikt mu nie odbierze.
-
W jednej ze scen główny bohater stwierdza: życie jest jak w ringu. Padasz i albo wstajesz, naprawiasz błędy, idziesz dalej, albo zostajesz tam. Kręcąc swój pierwszy film, Maximilian pokazał, że jest wojownikiem. W kolejnym mógłby dowieść, że potrafi także reżyserować.