-
W Da 5 Bloods Lee tworzy kino protestu i radosny heist movie w jednym. Mnogość poruszanych w filmie tematów trochę przytłacza: od obowiązkowych wątków rasowych, poprzez kolonizatorskie dziedzictwo Wietnamu do współczesnego romansu politycznego czarnych Amerykanów z Trumpem.
-
Pomimo całej swojej wizualnej maestrii, agresywnego profilu muzycznego i nietuzinkowego podejścia do gatunkowych ramifikacji zwyczajnie zaczyna w pewnym momencie nudzić ze względu na repetytywność i małą emocjonalną stawkę, którą widz ma w tej wydłużonej strzelaninie.
-
Eighth Grade to preludium do prawdziwego kina coming-of-age. Kayli jeszcze trochę młodości zostało, a prawdziwy dramat będzie przechodziła za parę lat, tak jak Lady Bird w filmie Grety Gerwig czy też Amy i Molly w Booksmart. Jednak świetnie, że właśnie o tej małej dorosłości opowiedział Burnham.
-
To, w czym Naprzód naprawdę rządzi, to w rozwoju swoich bohaterów. Tak, jest to kino drogi, i to takie pełne smoków, chimer, wybuchów, czarów i pościgów. Jednak pomimo tych różnorakich rozpraszaczy Scanlon w żadnym momencie nie traci z oczu swego celu, czyli właściwej, wewnętrznej drogi, którą przebywają bracia.
-
Wizualnie niewinny, pełen pastelowych kolorów, symetrii i fantazji, która szybko zaczyna kojarzyć się z Wesem Andersonem.
-
Pośród innych obrazów tegorocznego Berlinale, ten wyróżnia się najbardziej niepokorną i zastanawiającą wizją. Zastanawiającą, bo chyba osobnego Złotego Niedźwiedzia powinno się przyznać osobie, która potrafi zrozumieć, o co w Siberii tak naprawdę chodzi.
-
Statyczne, wąskie kadry z początku mogą stanowić zapowiedź nadmiernej egzaltacji. Szybko okazuje się jednak, że First Cow to żaden snuj, i ten powolny rytm z czasem zaczyna wytwarzać odpowiednie napięcie na ekranie. Ten bezruch stanowi bowiem podstawę do wizualnego humoru, który na myśl mocno może przypominać choćby dokonania Roya Anderssona czy Akiego Käurismakiego.
-
Sama Joanna nie jest postacią zbyt ciekawą, a raczej naczyniem, przez które różne dialogi i myśli się przelewają. Większość scen ożywiona dopiero zostaje przez inne postaci, z wspomnianą, charyzmatyczną jak zawsze, Sigourney Weaver na czele.
-
Największą bolączką Zenka jest ogólna pustka, jaka bije z tej nijakiej, i nijak opowiadanej, historii. Jeśli disco polo ma być wyrażeniem beztroski, radości i wolności, to w filmie tego za bardzo nie czuć.
-
Historia jest praktycznie przezroczysta, zaś bohaterowie snują się po ekranie bez większej witalności oraz kierunku. Nie chodzi tu nawet o podążanie za jakimś konkretnym MacGuffinem, lecz o danie widzowi poczucia, że jest w tej całej historii jakaś celowość.
-
Ptaki Nocy są o niebo lepszym filmem od Legionu Samobójców, bo można je w ogóle nazwać mianem filmu, który ma fabułę składającą się z ekspozycji, rozwinięcia i zakończenia. Nie oznacza to jednak, że są filmem dobrym. Nie są nawet filmem przyzwoitym.
-
To film cichy, opowiedziany szeptem, zanurzony z jednej strony w żałobie, a z drugiej w lunatycznym poszukiwaniu katharsis. Oczywiście cały ten refleksyjny ton dzieła wzmacniany jest przez długie ujęcia i kontemplacyjną, ograniczoną do minimum ścieżkę dźwiękową.
-
Powolna, oparta o nietypowy humor obserwacyjna komedia, w której najciekawsze jest po prostu obcowanie z Suleimanem i jego okiem do dziwactw codzienności.
-
Obok "Bożego Ciała" jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy polski film tego roku.
-
Ciekawy projekt, którego zdecydowanie nie trzeba odczytywać w oferowanej przeze mnie politycznej optyce, by czerpać z niego przyjemność. To, co w Miasteczku urzeka jednak najbardziej jest sam bazowy koncept, by opowiadać o polukrowanych do obrzydzenia świętach za pomocą groteskowego, niekanonicznego obrazowania.
-
Reżyser odważnie zdecydował się na nieuginanie hollywoodzkim formułom w storytellingu. Nie ma tu dosłowności, zaś fakty i paragrafy wręcz wylewają się z ekranu. The Report to fizycznie wyczerpujący obraz, nie tylko ze względu na samą oburzającą tematykę, ale także przez niemal obsesyjne skupienie na głównym wątku, na każdym jego drobnym detalu, który składa się na tę poruszającą opowieść.
-
Pod względem narracyjnym Michôd opowiada losy Henryka V w sposób pozbawiony werwy, bardzo długo budując portret psychologiczny swojego bohatera.
-
Jako portret artysty i studium jego śmierci wydaje mi się dużo lepszym projektem niż Twój Vincent.
-
W jednej ze scen, "obrazoburczo" odbywającej się w kościele, Gary Oldman oraz Antonio Banderas mówią nam z ekranu, że "granica pomiędzy unikaniem podatków, a ich obchodzeniem jest cienka jak ściana w areszcie". Cienka jest też granica pomiędzy uprawianiem sprytnego, samoświadomego i politycznego kina rozrywkowego, a tworzeniem chaotycznego filmu bez pazura.
-
Jeśli czuć w tym tekście moje zmęczenie The Forest of Love, to może jest to również za sprawą jego długości - 150 minut brnięcia w las sionowskich jazd należy chyba jednak zostawić jego diehardowym fanom.
-
Mało jest znaków sugerujących, że The Farewell, hit ostatniego festiwalu w Sundance trafi do Polski. A szkoda, bo film Lulu Wang, choć geograficznie odległy, opowiada o doświadczeniach bliskich temu, co w ostatnich latach dzieje się również w naszym kraju. The Farewell pokazuje bardziej cienie niż blaski globalizacji, i przygląda się zanikaniu rodzinnych więzi pomiędzy emigrantami, a resztą rodziny, która została w Chinach.
-
Głośny i chaotyczny film, z którego widz wyjdzie z ogromnym bólem głowy. Jedyny moment prawdziwej ciszy to jednocześnie najlepsza scena całego dzieła.
-
Szkoda, że reżyser nie postanowił eksplorować pewnych zagadnień bardziej. Przez to "To my" jest nieco frustrującym filmem, krążącym wokół ciekawej tematyki, ale nie do końca będącym w stanie w pełni ją ugryźć.
-
Jenkins przyznał, że powieść Baldwina trafiła do niego, gdy była dziewczyna dała mu ją, każąc mu dorosnąć. Reżyserowi chyba to dojrzewanie wyszło na dobre, bo zrobił jeden z najlepszych filmów zeszłego roku.
-
Po wyjściu z pokazu prasowego zwycięskiego Synonymes potrzebowałem sporo czasu, żeby dojść do siebie, i do własnych uczuć na temat filmu. Arcydzieło, czy kompletny gniot? Prawda zapewne leży gdzieś po środku.
-
Jest w Gospod postoi, imeto i' e Petrunija bezpretensjonalność i naiwność, dzięki którym film nadrabia swoją prostolinijność.
-
Wang Xiaoshuai zdeklasował całą konkurencję i przybył do Berlina z arcydziełem. To był nieszczęśliwy festiwal dla chińskiego kina, ale mógłby skończyć się dla niego na bardziej pozytywnej nucie.
-
Choć Obywatel Jones wykonuje całą intelektualną robotę za widza i ma niezbyt interesujące podejście do swojego głównego bohatera, to dalej jest to kawał dobrego kina. Reżyserka sprawnie mierzy się tu z niewygodnymi i zapomnianymi kartami historii, opowiadając jednocześnie o zupełnie innej, bardziej romantycznej epoce dziennikarstwa.
-
Chłód bije od każdej z postaci, wszystkie wydają się odizolowane, a dialogom pomiędzy nimi daleko od konwencji realistycznej. The Miracle of the Sargasso Sea jednak na takiej formie cierpi jako zwykły kryminał. Choć gatunkowość filmu i tak służy reżyserowi raczej temu, by opowiedzieć o Greckiej zgniłej prowincji Anno Domini 2018.
-
To film, który raczej nie może dzielić, czy odrzucić, bo w swojej formie wydaje się skrajnie bezpretensjonalny. No, chyba, że widz cierpi na bardzo silną alergię na slow cinema.
-
Choć obawiałem się dosyć sztampowego kina kostiumowego, to film szybko okazuje się czymś nieco innym. W scenariuszu Beau Willimona historia o dworskich intrygach dostaje współczesnego twistu, który próbuje wywrócić do góry nogami płciowe normy.
-
Sny wędrownych ptaków sprawnie operują na dwóch poziomach. Pierwszy z nich to brutalnie realistyczna opowieść o ludziach staczających się po wkroczeniu na gangsterską ścieżkę. Jednocześnie, Sny są bardzo kontemplacyjną, niepokojącą i oniryczną baśnią.
-
Krzykliwy film, w którym wysokie tempo nie przeszkadza w tym, by co rusz wrzucać do filmu kompletnie odjechane pomysły. Twórca The Big Short często jedzie po bandzie zaś momenty genialne przeplata z bardziej niewypalonymi dowcipami.
-
Steve Carrell jest świetny w wyrażaniu ambiwalentnych uczuć z tym związanych. Jego występ jest dla mnie przede wszystkim masterclassem w wyrażaniu emocji poprzez ukrywanie ich - przed synem, sobą samym i przed widzem.
-
Zabawa Zabawa, choć niepozbawiona wad, jest kawałem solidnej roboty, zwłaszcza na poziomie scenariusza.
-
Koniec końców okazuje się, że Sorrentino zrobił coś odważniejszego, niż zwykłą satyrę na zepsutą władzę. To ostatecznie zaskakująco empatyczny portret człowieka-karykatury, którego gruba skóra w pewnym momencie jednak pęka.
-
Stale testuje cierpliwość widza, ale całe doświadczenie okazuje się frustrujące. Dzieje się tak głównie za sprawą fabularnej stagnacji.
-
Pomimo tych wszystkich zarzutów mogę sobie wyobrazić widzów, którym ten film mógłby się spodobać. Aquaman stale gna do przodu, i na sto pomysłów, które się w nim pojawiają, kilka faktycznie działa. Akcja jest wartka, wydarzenia płyną naprawdę bystrym strumieniem, a scenariusz raz po raz okazuje się krynicą naprawdę żenująco-zabawnych cytatów.
-
To bardzo ciekawy projekt, który gubią momentami własne ambicje. Nie można mu jednak odmówić dezynwoltury, gdy daje dziewczynom nie tylko głos, ale i broń.
-
Być może dokument pozbawiony jest jakiegokolwiek pazura, bo Yates jest zaprzyjaźniony z matką głównego bohatera? Być może do tej historii potrzebny był reżyser, który nie miałby hamulców przy konfrontowaniu swoich bohaterów? Jak mawia stare dziennikarskie przysłowie, nie pisze się o własnej ulicy.
-
W jednym z podręczników do pisania scenariuszy przeczytałem kiedyś, że fabuła zawsze musi opowiadać o wydarzeniu, które dla głównego bohatera musi być najważniejsze w życiu. I właśnie dzięki temu, że Möller zamienił wiele połączeń telefonicznych w to jedno, które ma pomóc Asgerowi ukoić sumienie, "Winni" są tak intensywnym doświadczeniem.
-
Warto Narodziny gwiazdy obejrzeć w kinie, bo jest to film wręcz ociekający świetnymi sekwencjami muzycznymi. Trzeba przy tym podkreślić, że zamiast rozrywać fabułę na oddzielne segmenty, stanowią świetne spójniki pomiędzy poszczególnymi elipsami czasowymi.