-
Paradoks: jak na film przekłuwający baloniki ego "Brutalna szczerość" stanowi przykład kina skrajnie nieegocentrycznego. To jest właśnie owa "zwodnicza niepozorność", o której wspominałem. Holofcener reżyseruje i pisze w sposób absolutnie funkcjonalny: nie bawi się w ozdobniki, w ornamenty, w stylizacje.
-
Jest więc dekonstrukcją figury sfrustrowanego samca, który czuje się niespełniony i niedoceniony. Jest groteskowym komentarzem na temat mechanizmów tzw. "cancel culture". Jest satyrą na media społecznościowe i rytuał wynoszenia na piedestał memiczności. Jest opowieścią o starciu pokoleń, w której "boomer" konfrontuje się z pokoleniem Z.
-
Edwards potrafi w partyzanckich warunkach wykrzesać efekt futurystycznego "wow", wykreować wiarygodny, ziarnisty, namacalny świat jutra. Brawo: "Twórca" wygląda świetnie, choć niewiele kosztował, i mówi się, że ma szansę zmienić sposób, w jaki kręci się "duże" filmy. Szkoda tylko, że - iście po blockbusterowemu - film będzie ciekawym przyczynkiem tylko do jednej jedynej dyskusji. O pieniądzach.
-
Przykład obywatelskiego kina szybkiego reagowania, jakie w Polsce zdarza się rzadko. Najbliższy pod względem "gorączki" tematu, byłby chyba "Człowiek z żelaza" Wajdy. Ten ciężar udziela się podczas seansu.
-
Franco świetnie panuje nad tym ekranowym "teraz" Historia, która łatwo mogłaby osunąć się w kicz, w sentyment, w emocjonalny szantaż, podana jest w rzeczowym, konkretnym tonie: nie ma tu łzawych ozdobników ani zbędnych scen "o niczym". Reżyser-scenarzysta stopniowo i precyzyjnie dawkuje informacje, pewną ręką prowadząc fabułę do momentu dramatycznej kulminacji.
-
Ekran aż tętni od komicznego napięcia, tym bardziej że reżyser filmuje wszystko w jednym, nieprzerwanym ujęciu: slapstick w stylu zen. Trudno nie zadumać się: jak oni to zrobili? Kolejne próby zamachnięcia się siekierą wydają się zbyt komediowo celne, by mogły być przypadkowe, a zarazem zbyt nieprzewidywalne, by mogły być zagrane. Inscenizacja, improwizacja czy zwykły fart? W kinie Hamaguchiego czasem nie ma różnicy.
-
Kino gatunkowe - w trybie spartańskim. Fincher wraz ze scenarzystą Andrew Kevinem Walkerem po prostu nakręca sprężynę napięcia: klarownie określa cele, prowadzi nas sprawnie po drabince komplikacji - i już. To kino "czyste" w takim sensie, że zrodzone z czystej ciekawości świata, z obserwacji, jak człowiek zmaga się z przeciwnościami.
-
Jeśli hollywoodzka "Barbie" to feministyczne przedszkole, arthouse'owe "Biedne istoty" zapraszają na uniwersytet literackich kontekstów i trudnych słów. Barbie się wyemancypowała i poszła do ginekologa. Bella się emancypuje i idzie na medycynę.
-
Dziwnie niedzisiejszy, dziwnie nieskupiony, dziwnie nie-wiadomo-o-czym, choć wciąż wyczuwalnie Mannowski. Trzeba to chyba nazwać smutnym wariantem tak zwanego "późnego stylu". Stary mistrz odruchowo powtarza swoje autorskie gesty, ale zwyczajnie jedzie na oparach.
-
Miała być historia o małym-wielkim geście empatii - a jest epopeja. Nadczłowieka zastąpił inny nadczłowiek. Ubermensch. Czyli nadmężczyzna.
-
dyby Reality Winner była postacią fikcyjną, trzeba by przewrócić oczami w reakcji na nachalny symbolizm jej personaliów. "Zwyciężczyni Rzeczywistości"? Dajcie spokój. Rzeczywistość pisze jednak dziwne scenariusze, czego najlepszym dowodem jest film "Reality".
-
Przyznam, że Regan-scenarzystka na ostatniej prostej nieco zbyt przyspiesza postępy w relacji między bohaterami, sercem filmu pozostaje jednak kontakt na linii człowiek-człowiek, aktor-aktor. Regan-reżyserka wygrywa, pozwalając Loli Campbell i Harrisowi Dickinsonowi zbudować na ekranie autentyczny i elektryczny duet. Prawdziwy i - a jakże - zadziorny.
-
Co tu dużo mówić, "Szybcy i wściekli 10" bronią się z grubsza jako hagiografia. Niestety, jako film bronią się gorzej.
-
Powiem tak: mniejsza o to, jakie prywatne grzechy chce odkupić aktor, grunt, że "Dead Reckoning" faktycznie jest świętem sztuki. A że "sztuka" równa się tu "rzemiosłu" i niektórzy będą mieli z tym problem - to już nie jego problem.
-
Wychodzi więc na to, że "character" jest ważniejszy niż "plot". Wystarczy mieć tak dobre postacie, jak Gunn i tak dobrze je pisać. Poza tym jakoś głupio wytykać drobne niedoskonałości filmowi, który jest pochwałą niedoskonałości.
-
85 maja 2023
- 1
- Skomentuj
-
Rezultat jest cokolwiek ekscentryczny i trochę działa, a trochę nie. Miller żongluje tonacjami, aranżuje imponujące jazdy kamery, jakich nikt-jeszcze-nigdy-nie-widział, popisuje się reżyserską wyobraźnią i wdzięcznie balansuje między imponującym przepychem a sympatycznym kiczem, między kinem Tarsema Singha czy sióstr Wachowskich a widowiskami z Bollywoodu.
-
Tym razem na szczęście obyło się bez wstydu: to nie "horror" kinematograficznej porażki, tylko po prostu horror.
-
Sprawna machina filmowych atrakcji. Jeśli ktoś spodziewa się, że Whannell stanie w jednym rzędzie z prymusami, Eggersem, Peele'em czy innym Asterem, to raczej się zawiedzie. Whannell nie ma podobnych ambicji. Zamiast prowokować intelekt skupia się na dyrygowaniu bezwarunkowymi odruchami: celuje raczej w serce i bebechy niż w rozum.
-
Żeby nie było: "Ptaki Nocy" mają ambicję powiedzenia czegoś o agresji wobec kobiet, wpisania się w nurt #MeToo. Jest tu kilka momentów niczym z filmów Tarantino, gdy śmiech ma nam ugrząźć w gardle od konfrontacji z aktem przemocy - w tym wypadku patriarchalnej. Wypada to jednak ciut obłudnie i ciut niesmacznie, bo przemoc jest tu zbyt często celebrowana jako ekranowa wartość-sama-w-sobie.
-
Ekran tętni życiem, ujmuje plątaniną radości, smutku i wszystkiego pomiędzy. Oglądając, poczujecie zimne ukłucie prawdy, ale i wtulicie się w ciepły kocyk marzeń. Pełna skala doznań. Co tu dużo mówić: kobietki może małe, ale reżyserka i scenarzystka zdecydowanie duża.
-
Nie jest może wielkim kinematograficznym osiągnięciem, ale ujmuje uczciwym tonem i pokorą. Do tego historia Johna i Molly, mimo całej swojej niezwykłości, jest uniwersalna.
-
Szklanka w połowie pusta czy w połowie pełna? Można obejrzeć film Damian i wyłuskać z niego piękne chwile psiego szczęścia, można obejrzeć film Damian i skupić się na potoku psich smutków. Można też powybrzydzać.
-
Ze spaceru ulicami tego filmowego Brooklynu wracam jednak z nieodpartym wrażeniem, że bardziej doświadczony reżyser-przewodnik zaproponowałby ciekawszą, bardziej spełnioną wycieczkę.
-
Proste: Taylor chciał, by Flora nas wzruszyła, a potem ogrzała nasze serduszka - i mu się udało. Słonia w składzie porcelany brak.
-
Mangold jest sprawnym rzemieślnikiem, konflikt zostaje więc przekuty w zajmujący kinowy spektakl.
-
Willem Dafoe i Robert Pattinson dają tu koncert aktorstwa totalnego.
-
W sumie nie ma tu rewolucji: Johnson w gruncie rzeczy opowiada o tym, że świat jest niesprawiedliwy, pieniądze psują, a pozory mylą. Ale ma intrygujące sposoby, by ten morał ograć: dość powiedzieć, że odruchem czystości serca jest u niego odruch... wymiotny.