-
Oglądając "Georgie ma się dobrze" możemy przez chwile poczuć się, jakbyśmy spoglądali na któryś z filmów Wesa Andersona. Wszystko przez pastelową kolorystykę, która przewija się przez cały film, oraz która jakoś tak bardzo pasuje do nieco cukierkowej fabuły. Do tego wszystkiego dochodzi ciekawa scenografia, a także dopasowane kostiumy, które w ciekawy sposób oddają klimat północnego Londynu, robiąc z niego nieco ciekawszą i bezpieczniejszą miejscówkę.
-
Nie wtórność jest przy tym głównym problemem filmu, lecz nietrafione próby jej przełamania. Reżyserka postępuje trochę jak kapryśna, niezdecydowana nastolatka. Rozmaite nietypowe pomysły pojawiają się w przypadkowych miejscach i zamiast wzmocnić opowieść, rozpraszają uwagę. Obraz okazuje się jednocześnie nazbyt prosty i przesadnie wydziwiony. W efekcie traci na emocjonalnej sile, a w ostatecznym rozrachunku tylko ona się w takich historiach liczy.
-
Dobrze, że takie filmy jak "Georgie..." istnieją - nawet jeżeli londyńskie blokowiska wydają się po nich bardziej kolorowe, niż są w rzeczywistości.
-
Regan przypomina, że każdy zasługuje na czułość i zrozumienie, że czasem, żeby dorosnąć, musimy sobie przypomnieć, jak to było samemu być dzieckiem. Może i to nic rewolucyjnego, ale w zupełności wystarczy.
-
To, co wyróżnia Georgie ma się dobrze na tle konkurencji, to... Georgie. Zadziorna, pyskata, nie wahająca się negocjować cen skradzionych części rowerowych z największą złodziejką na dzielni czy uciekać przed policją kiedy nadciągają tarapaty. W środku zaś krucha, połamana tragedią, zostawiona sama sobie.