
-
28recenzji
-
28ocen
-
27pozytywnych
-
1negatywna
-
7.1średnia
-
96%pozytywnych
-
0.6odrębność
Gatunki, kraje i dekady
Ostatnio zrecenzowane
-
Luhrmann zaś z dużą czułością i troską kreśli samotność, naiwność i artystyczne wątpliwości muzycznej ikony. Ale też z podziwem spogląda na te momenty, kiedy jego bohater staje naprzeciwko hydrze, próbując uciąć jej głowę. Historia człowieka, który niczym ptak pozbawiony nóg, całe życie pozostawał w locie, nigdy nie lądując na ziemi, nie mogła wyjść w takim kolorycie spod ręki innego twórcy.
-
Wymyka się tradycyjnym granicom dokumentalnej biografii, szczególnie w często laurkowej formie. Bliżej jej do egzystencjalnego poematu o życiu i przemijaniu, z którym jedni mierzą się dłużej, inni krócej. To swoisty emocjonalny striptiz, wysmakowana, psychologiczna burleska, gdzie warstwa po warstwie zdejmowane są kolejne okruchy wspomnień, nadziei i zadr.
-
Dzięki takiemu podejściu na dalszy plan schodzi walor edukacyjny, a laurkowość biograficzna rozpływa się w powietrzu niczym zła mara. Całość idealnie oddaje naturę twórczej egzystencji: szybkość upadania i ciężar wstawania, ciągłe ścieranie się z rzeczywistym światem, szukanie z nim języka, który pomoże pogodzić to, co wewnętrzne, z tym, co na zewnątrz.
-
Wydawać by się mogło, że statek tonie na naszych oczach i ciężko w ogóle sobie wyobrazić jego dotychczasowe funkcjonowanie na mapie piszczącej biedą okolicy. W końcu Lombard jest nie tyle filmem o placówce, gdzie jedni sprzedają, drudzy kupują i "jakoś" to się kręci. Jest portretem Polski, o której bogate miasta regularnie milczą, traktując jako ciekawostkę, co jakiś czas pochylając się i dobrotliwie głaszcząc po głowie, a potem szybko wracając do swoich interesów.
-
Bardziej dyskusyjna jest tu sama postać reżysera, dziwnie zafascynowanego seksualnością nastolatków i niewątpliwie przekraczającego twórcze granice, chociażby przy częstowaniu ich na planie marihuaną, a następnie rejestrowaniu kamerą narkotycznego haju. Ale przede wszystkim jest miejscem poświęconym pamięci tych, którzy uwierzyli, że tytuł ten stanie się drzwiami do lepszego świata, w którym jutro jest pewne i syte. Którzy choć przez chwilę czuli się dla kogoś ważni i wyjątkowi.
Najwyżej ocenione
-
Dzięki takiemu podejściu na dalszy plan schodzi walor edukacyjny, a laurkowość biograficzna rozpływa się w powietrzu niczym zła mara. Całość idealnie oddaje naturę twórczej egzystencji: szybkość upadania i ciężar wstawania, ciągłe ścieranie się z rzeczywistym światem, szukanie z nim języka, który pomoże pogodzić to, co wewnętrzne, z tym, co na zewnątrz.
-
Wymyka się tradycyjnym granicom dokumentalnej biografii, szczególnie w często laurkowej formie. Bliżej jej do egzystencjalnego poematu o życiu i przemijaniu, z którym jedni mierzą się dłużej, inni krócej. To swoisty emocjonalny striptiz, wysmakowana, psychologiczna burleska, gdzie warstwa po warstwie zdejmowane są kolejne okruchy wspomnień, nadziei i zadr.
-
Sięgnięcie po powieść napisaną ponad pół wieku temu, pokazuje, że niektóre dzieła i tematy nigdy nie stracą na uniwersalności. Czas mija, a ludzka natura, mimo zmiany okoliczności, pozostaje stałą fizyczną.
-
Sarnoski porusza się po sztuce narracji z niezwykłą wrażliwością i subtelnością, ale też surowością mającą dać nam to, co dostali bohaterowie - oczyszczenie, pogodzenie się ze zmianą, może odkupienie. Kruszy to, co może ratować nas na poziomie wyobrażeń, zapewniających spokojny sen, ale co w swojej naturze nie jest prawdziwe, więc prędzej czy później pęknie. Ma też pełną świadomość tego, że przeładowanie tematyką i formalnym efekciarstwem odciąga od meritum.
-
Lin-Manuel Miranda w konwencji autobiograficznego musicalu odnajduje się wyśmienicie - płynność, z jaką porusza się po emocjonalnych rejestrach życia Larsona, jest zaskakująca. Tick, Tick... Boom! bawi, wzrusza i inspiruje. A co najważniejsze, zawiera w sobie pisarskie credo: Pisz, pisz, pisz, no matter what. Ale pisz zawsze o tym, co znasz. Tylko wtedy ludzie ci uwierzą. Tylko wtedy będziesz wielki.
Najniżej ocenione
-
Widać tu próby walki z materią czy nawet puszczanie oka do Urodzonych morderców Olivera Stone'a i jego dekonstrukcji medialnej przemocy, magnetyzującej publiczność jak mało co. Brakuje jednak wyważenia konstruujących film kontrastowych obszarów: jednostki i zbiorowości, nadawcy komunikatu i jego odbiorcy. Ale także wyjścia poza to, co już widzieliśmy w innych produkcjach punktujących uzależnienie od atencji.
-
Piosenki o miłości być może nie wyważają żadnych drzwi - i być może wcale nie muszą. Są jednak seansem bardzo stylowym i przyjemnym w swojej słodko-gorzkiej wymowie. Działającym "tu i teraz", nieprawiącym moralitetów, dającym więcej niż naskórkowe wrażenia. Ale przede wszystkim mówiącym, że każdy ma swój czas, zarówno na zrozumienie siebie, jak i na "lot" w inne, lepsze miejsca.
-
Spielberg ograniczył się natomiast do wyrecytowania znanego nam wiersza i dorzucenia do niego kilku słów, bez których spokojnie można było się obejść. Przez to jego dzieła nie da się traktować jako samoistnego bytu i oglądać bez ciągłego powracania myślami do pierwowzoru. Jego West Side Story żyje bowiem tak długo, jak długo żyje oryginał.
-
Serwowana nam w słonecznej scenerii diagnoza społeczna jest dość prosta i oczywista, ale kryje się w tym jakaś metoda i urok. Może właśnie Kazejak, będąca również współautorką scenariusza, mówi nam niczym Mike Mills w C'mon C'mon, że komplikowanie sobie życia zwyczajnie nie ma sensu: less is more.
-
Bardziej dyskusyjna jest tu sama postać reżysera, dziwnie zafascynowanego seksualnością nastolatków i niewątpliwie przekraczającego twórcze granice, chociażby przy częstowaniu ich na planie marihuaną, a następnie rejestrowaniu kamerą narkotycznego haju. Ale przede wszystkim jest miejscem poświęconym pamięci tych, którzy uwierzyli, że tytuł ten stanie się drzwiami do lepszego świata, w którym jutro jest pewne i syte. Którzy choć przez chwilę czuli się dla kogoś ważni i wyjątkowi.
Odrębnie ocenione
-
Piosenki o miłości być może nie wyważają żadnych drzwi - i być może wcale nie muszą. Są jednak seansem bardzo stylowym i przyjemnym w swojej słodko-gorzkiej wymowie. Działającym "tu i teraz", nieprawiącym moralitetów, dającym więcej niż naskórkowe wrażenia. Ale przede wszystkim mówiącym, że każdy ma swój czas, zarówno na zrozumienie siebie, jak i na "lot" w inne, lepsze miejsca.
-
Spielberg ograniczył się natomiast do wyrecytowania znanego nam wiersza i dorzucenia do niego kilku słów, bez których spokojnie można było się obejść. Przez to jego dzieła nie da się traktować jako samoistnego bytu i oglądać bez ciągłego powracania myślami do pierwowzoru. Jego West Side Story żyje bowiem tak długo, jak długo żyje oryginał.
-
Obraz Maggie Gyllenhaal jest dość wymagający, ale też mocno wynagradzający uwagę widza. Podobnie jak jej koledzy po fachu, Paul Dano, Bo Burnham czy Olivia Wilde, pokazała nie tylko talent narracyjny, ale i olbrzymią dyscyplinę w jego egzekwowaniu. Córka jest bowiem dziełem intrygującym zarówno oryginalnością w portretowaniu postaci, architektoniczną konsekwencją prowadzenia opowieści, jak i odwagą do podejmowania tematów niewygodnych społecznie.
-
Schrader, bez względu na to ile ciężarów dokłada swoim bohaterom, czy to na poziomie samego scenariusza, czy także reżyserii, zawsze stara się ich ocalić. To chyba najbardziej charakterystyczny, ale też najsilniejszy motyw jego twórczości: walka z "brzemieniem moralnym, zrodzonym z dawnych czynów - brzemieniem, którego nie sposób się pozbyć." Ale w człowieku jest coś, co każe mu podejmować ciągłą próbę.
-
Lin-Manuel Miranda w konwencji autobiograficznego musicalu odnajduje się wyśmienicie - płynność, z jaką porusza się po emocjonalnych rejestrach życia Larsona, jest zaskakująca. Tick, Tick... Boom! bawi, wzrusza i inspiruje. A co najważniejsze, zawiera w sobie pisarskie credo: Pisz, pisz, pisz, no matter what. Ale pisz zawsze o tym, co znasz. Tylko wtedy ludzie ci uwierzą. Tylko wtedy będziesz wielki.