Marta Bałaga
Krytyk-
Książkę Kosińskiego określono kiedyś jako "niemożliwą do przeczytania", a co dopiero do sfilmowania, szkoda więc, że czeski reżyser nie zrezygnował przynajmniej z kilku wątków. Może wtedy nie miałoby się wrażenia, że jego trzeci film ogląda się na przyspieszeniu, bo do końca dnia zdjęciowego trzeba jeszcze nakarmić jednym z bohaterów szczury. Ale to właśnie takie filmy wygrywają na festiwalach nagrody. A trzeba przyznać, że Marhoul podchodzi akurat do swojej wizji piekła wyjątkowo konsekwentnie.
-
Oczekiwać po Holland kolejnego ładnego dramatu kostiumowego raczej nie warto - to reżyserka, która chce filmami mówić o świecie. Wciąż robi to zresztą bardzo dobrze. "Obywatel Jones", opowiadający o młodziutkim walijskim dziennikarzu Garethcie Jonesie, który odkrył przed światem Wielki Głód na Ukrainie, robi wrażenie dzięki dopracowanej realizacji.
-
Jak dobrze, że czasy prequeli Lucasa już dawno za nami, a Jar Jar Binks stanowi - brrr - tylko odległe wspomnienie. Do tego po świetnym, choć nieco mało oryginalnym Przebudzeniu Mocy, wreszcie przyszedł czas na film, który nie boi się trochę w znanym wszechświecie namieszać.
-
Bywa miejscami schematyczny do bólu powieki, ale jeśli ktoś od razu nie zakocha się w głównej bohaterce, musi być z nim coś nie tak. "Im większa dziewczyna, tym głębszy ból" - rapuje w pewnym momencie Patti. Być może, ale też jaka satysfakcja.
-
Wszystko jest tu dobre i może dlatego w przeciwieństwie do filmu Scotta ten bardziej robi wrażenie niż wzrusza. Bo Blade Runner 2049 nie jest wcale lepszy, tylko sprawniejszy, gładszy - zupełnie jak androidy, o których opowiada, a którym podobno brakuje przecież duszy.
-
Kto by przypuszczał, że absolutny brak wiary w kryjące się w każdym z nas dobro może okazać się tak cholernie zabawny.
-
Widzowie oczekujący ładnego dramatu obyczajowego powinni się do kina nie zbliżać, to pewne, po co się niepotrzebnie denerwować. Ale ci, którzy lubią kiedy się do nich porozumiewawczo mruga, z pewnością docenią najnowsze dzieło Ozona. Sama - choć nieco perwersyjna - przyjemność.
-
Ogląda się bez bólu, ale na zabawę z prawdziwego zdarzenia raczej nie ma co liczyć.
-
Od głupich komedii powinno się wymagać tylko jednego: mają być śmieszne. Ta nie jest.
-
Tak zmysłowy, że aż po palcach spływa, lepką słodycz zostawia na skórze jak dojrzałe brzoskwinie, które wszyscy tu jedzą, czasem nie tylko jedzą, ale o tym cicho sza.
-
Przemycając filozoficzne i religijne wstawki Reeves pokazuje przygnębiającą - i zaskakująco realistyczną - wizję rewolucji zjadającej swój ogon. I pomyśleć, że ludzie wciąż utrzymują, że letnie premiery służą wyłącznie jako tło do bezkarnego zapychania się popcornem.
-
Coppola nawiązuje do swoich przeżyć bardzo subtelnie - na to, żeby rozliczyć się z własnym życiem spędzonym na drugim planie jest chyba po prostu za grzeczna. Zamiast wydawać fortunę na produkowane przez mnichów sery następnym razem powinna zainwestować w dobrego scenarzystę, ale jedno trzeba jej przyznać: jeśli po zobaczeniu jej filmu nie będzie się miało ochoty zarezerwować lotu do Francji, bardzo się zdziwię.
-
Bezpretensjonalny, zabawny, niegłupi - Jon Watts, który wcześniej nie zrobił tak naprawdę... niczego, zapewnił sobie filmem Spider-Man: Homecoming sześciocyfrowe czeki i wieloletnią karierę.
-
Wright bywał zabawny, bywał błyskotliwy, ale nigdy wcześniej nie wydawał się aż tak pewny siebie. Zupełnie jak grany przez Ansela Elgorta młodociany kierowca prowadzi ten film z bezczelną śmiałością, rozkoszuje się tempem, jednocześnie pozostawiając sobie wystarczająco dużo czasu na to, żeby nacieszyć się mijanymi widokami.
-
Brak pomysłów Braff stara się wynagrodzić udziałem sprawdzonych aktorów, z których każdy robi dokładnie to samo co zwykle: Alan Alda oczywiście narzeka, Michael Caine rozrabia, a Morgan Freeman jest szlachetny, bo Morgan Freeman w filmach nie gra, tylko promienieje dobrem. Przez chwilę to bawi, a jakże, panowie dobrze się razem czują i nawet reality show oglądają, ale to już było.
-
Okropny, straszny, niezbyt dobry i bardzo zły. I tu pojawia się pewien problem natury etycznej, bo osoby takie jak ja, uwielbiające filmy okropne, straszne, niezbyt dobre i bardzo złe, popłaczą się na nim z radości.
-
Choć Charlie Hunnam bardzo się stara i nawet pamięta czasem o brytyjskim akcencie, oglądając najnowsze dzieło Ritchiego - i parafrazując Samuela L. Jacksona - już po chwili ma się dosyć tych pieprzonych węży w tym pieprzonym zamku. Monty Python i Święty Graal po raz kolejny okazał się bezkonkurencyjny.
-
Mała perełka, którą w latach 60. mógłby nakręcić sam Jerzy Skolimowski. Zupełnie jak tytułowy bohater nie wyróżnia się może niczym szczególnym, ale ma wielkie serce.
-
Choć brakuje mu subtelności wcześniejszych filmów irańskiego reżysera, a kilka wątków wydaje się narysowanych nie tyle grubą kreską, ile wałkiem do malowania, "The Salesman" to dramat, który pulsuje wewnętrznym napięciem.
-
Może i nie wyróżnia się na tle konkurencji, a położenie nacisku na efekty specjalne w drugiej połowie filmu okazuje się zupełnym nieporozumieniem. Wciąż jednak to kawał przyzwoitego kina akcji, sprytnie wykorzystujący ograniczoną przestrzeń.
-
Przypomina trochę początkującą żydowską prostytutkę graną przez Annę Camp - brak mu osobowości, ale ma wystarczająco dużo uroku, żeby przymknąć oko na dłużyzny i dziwaczną perukę Corey'a Stolla.
-
Choć sprawa "Loving v. Virginia" przeszła już do historii, opowiadający o niej dramat angażuje w znacznie mniejszym stopniu, niż można by się tego spodziewać. Bez wątpienia stanowi jednak kawał porządnej filmowej roboty.
-
Guillaume Nicloux ponownie spotyka się na planie z Gérardem Depardieu i... zupełnie nic z tego nie wynika. Trzeba jednak przyznać, że widok francuskiego gwiazdora wcinającego żywego robaka uczynił nasze życie pełniejszym.
-
Choć najprawdopodobniej zdoła zaszokować tylko wierzących w zbawczą siłę edukacji rodziców, "Goat" to niezły, dynamiczny film, który doskonale komponowałby się ze "Spring Breakers" Harmony'ego Korine.
-
Ostrzegamy - trzeci pełnometrażowy film Vincenta Péreza okazuje się poprawny jak szkolna czytanka, a niemiecki akcent Emmy Thompson przeraża bardziej niż metody śledcze gestapo.
-
To, że Nichols potrafi budować napięcie wiadomo było już po fascynującym "Take Shelter". Szkoda więc, że początkowe zaciekawienie ostatecznie ustępuje miejsca dziurom fabularnym większym od wyrw na drodze powiatowej gminy Kołbaskowo i finałowi, który psuje wykonany wcześniej kawał dobrej filmowej roboty.
-
Hugh Jackman żegna się z rolą, która zrobiła z niego gwiazdę i wreszcie dostaje film na miarę swojej charyzmy. Krótko i zwięźle: "Logan: Wolverine" to rewelacja.
-
Bez oryginału nie istnieje, na własnych nogach stać nie potrafi, tylko się o tamten opiera zmęczony. Ale co z tego, jeśli ogląda się to wszystko naprawdę przyzwoicie.
-
Irytujący, histeryczny, męczący film. Jedyny w swoim rodzaju.
-
Przypomina trochę żabę, co chciała być równa wołowi z bajki Antoniego Góreckiego: podnosi się, nadyma i... pęka. To ambitne przedsięwzięcie, które ugina się pod ciężarem własnej arogancji.
-
Wprawia w lepszy nastrój niż większość tegorocznych komedii.
-
Wyjątkowy film, kontrowersyjny, nieprzewidywalny i, co chyba najbardziej zaskakujące biorąc pod uwagę dramatyczny początek nawiązujący do gatunku rape and revenge, autentycznie zabawny.
-
Poza kilkoma spektakularnymi ujęciami "Wielki mur" to jedno wielkie nieporozumienie, które wprawdzie doprowadza do histerycznego śmiechu, ale po pewnym czasie więźnie on w gardle.
-
Nie brakuje polskich akcentów, ale na tym kończą się jego nieliczne zalety. Brak jakiejkolwiek chemii pomiędzy Portman i Depp oraz scenariusz, który pisano chyba po ciemku, nie tylko skutecznie zdławi zainteresowanie zjawiskami nadprzyrodzonymi, ale sprawi, że zupełnie straci się wiarę w reżyserskie umiejętności Zlotowski.
-
Przypomina raczej pilot serialu, niż przemyślaną opowieść posiadającą początek, rozwinięcie i zakończenie. Pomimo znanych nazwisk w obsadzie i kilku niezłych scen akcji to zaledwie fundament, na bazie którego powstanie może kiedyś znacznie silniejsza konstrukcja.
-
Film, którego się nie ocenia, tylko od razu w nim zakochuje. I to po same uszy.
-
Nawet po wieloletniej przerwie Gibson wie, jak powinny wyglądać sceny akcji.
-
Zachwyca i przeraża w równej mierze, ale z całą pewnością nie da o sobie łatwo zapomnieć.