-
Zmęczenie śmiechem jako metodą ucieczki. Dalej dziwacznie i brawurowo, ale odważniej w uczuciach. Skromnie opowiadana napełniona emocjami piniata.
-
Krzyczeli, bo dopadła ich inspiracja. Bez bezpłciowego benefisu studium nie tylko muzyczne. Zachwycająca zbrodnia na normalności w kilku zapisanych po brzegi rozdziałach.
-
Fantastyczna czwórka! Całkowita swoboda kreatywności, by opowiedzieć w niezwyczajnej animacji o zwyczajnej potrzebie bezwarunkowej miłości.
-
Kino wielu strzałów, ale prócz tych bezpośrednio z broni, to niecelnych. Wykalkulowane na siarczyste i gęste kino akcji traci smak poprzez nieskuteczne uczłowieczenie postaci, które są banalne albo zachowują się, jak niezniszczalne.
-
Uderzająca antologia cierpienia. Wnikliwie o sztuce zrozumienia nieprzewidywalności rzeczywistości i nieprzerwana lekcja pokory w praktyce.
-
Madam C.J. Walker to kobieta wojowniczka, które nie chce stawać się wojownikiem, tylko w oparciu o bogactwo kobiecej natury udowodnić, że przełom nie jest zaklepany dla samców alfa. To naprawdę niezmyślone, gorące, niedłużące się, kilkuwymiarowe świadectwo, że wielkie rzeczy powstają z indywidualnych potrzeb i pragnień.
-
Pean na cześć miłości do pewnego gatunku, ale to kolaż, nie autorskie kino. Przeszczep udany, ale to nie są twórcy organy.
-
Bez taniej dramaturgii, zbyt intensywnych barw, tworzy historię jednej miłości, ale na różnych etapach, gdzie pomiędzy uczuciami dzieje się bardzo wiele.
-
Kino, które nie wstydzi się żadnej emocji ani nie sprzedaje patentów, uczciwie opowiada o utracie bliskiego, ale i siebie samego.
-
Kino niedalekiego futuryzmu. Specjalnie nie porcjuje rozsądnie adrenaliny, ale w tym umyślnym bajzlu próbuje schować nieudolnie głębszą refleksję.
-
Krótki film o zagubieniu. To definicja zrozumienia i wrażliwości napisana bez nuty fałszu. W pewnych kwestiach wszyscy jesteśmy debiutantami.
-
Nieposkromione oraz osobliwe kino akcji i kryminał zeswatany z przestrzenią miasta będącą labiryntem beznadziei i samotności oraz wątpliwej moralności.
-
Dzieło konsekwentne, zrobione bez drżenia ręki, bezlitosne, wysmakowane, umiejące pokazać rosnące ciśnienie i krwawy odwet, nie tworząc jakiejś iluzji realiów, skromnych problemów, a będąc bardzo autentycznym i wiarygodnym.
-
Kino poprawne, nieżenujące, ale nudne i zdezorientowane. Anemiczne w prowadzeniu, jak i w budowie postaci bliższych lub dalszych Skłodowskiej.
-
Można stworzyć porządną i dynamiczną przygodę z gry i dać postaci głębszy wymiar. Nadążamy za Soniciem.
-
To historia z napędem na cztery koła pobudzająca wyobraźnię i pięknie pokazująca siłę komunikacji bez dydaktycznej maniery.
-
To obraz, który zbudowany jest skromnie, pełen ziarnistości i dziejący się w wielkiej jasności, doskonale referuje pustkę po stracie i bylejakość wolno mijającego później czasu. To też przyjrzenie się środowisku, gdzie mężczyzna z ziejącą pustką w środku czuje się w klinczu kanonów i nie może przyznać się do słabości, ale też jak ciężko jest przejść przez żałobę. Cisza z jego strony, cisza ze strony pejzażu. Do pewnego czasu. Dużo ciemności w tym białym dniu.
-
Nie czujemy ciężaru tej historii, stanów emocjonalnych bohaterów, gęstości, którą obiecuje fabuła, czy mroku. Jest umownie, bezpiecznie i szalenie nieautorsko. Wątki są w trakcie porzucone, tak i My porzucimy w Labiryncie szybko z daleka od siebie po seansie, bo emocje utkną w labiryncie, a widz się z niego bez problemu wydostanie.
-
Jest po prostu sprawdzonym i dobrym daniem, od którego wiesz czego się spodziewać, ale nie staje wyłącznie bezradną i wykalkulowaną powtórką z rozrywki. Ciekawie doprawione, ostrymi i wyrazistymi przyprawami. Temperamentne kino rozrywkowe, co umie się i z siebie zaśmiać.
-
Dzięki Bogu jest bardzo celne w swoich zamiarach i idei, jednak nie jest to kino krzyku, a spojrzenie z nadzieją na przyszłość. Nie kościoła, a świata.
-
Spontanicznie, energetycznie i prostodusznie pokazuje kolaż emocji dorastania. Tworzy zadziorne, słodko-cierpkie kino coming-of-age o wielu minach.
-
-
Nie ma nuty fałszu, za to wiele niewykoncypowanej urody. Dolan potrafi bezszelestnie zakraść się pod skórę i powieki.
-
Jest sycący, ale w innej tonacji, niż podobne tematycznie i na poziomie refleksji Lady M. albo Faworyta opowiada o sytuacji aktualnej, mimo że tak daleko cofnęliśmy się w czasie.
-
Bezpretensjonalna przede wszystkim komedia, ale jak to w przypadku tego nadpobudliwego wykolejeńca bywa wytarzana w szczerej melancholii. Cały czas chodzi o te samo marzenie Allena - by życie kinem się stało... i zamieszkało między nami.
-
Sprytne, przewrotne, a mieszance figlowania z materią filmową i filozofowaniem daleko do położenia się na cmentarzu. Mamy nieustannie do czynienia z kimś wyjątkowym... może aż po grób. Truposze nie umierają zalatuje świeżością, nawet kiedy mowa o rozkładających się ciałach, świecie, duszy, wartościach wyższych rzędów.
-
Nie wymaga od nas ani od siebie za wiele, ale chce by potraktować pewne problemy z lekkim opuszczeniem gardy, ale nie udawać szkodliwe, że nie istnieją. Bystre to i naprawdę lekusieńkie.
-
-
Niestety to bardzo lekki pakunek historii, niezdarny, bardziej ckliwy, niż wrażliwy. Żadnego podmuchu wyjątkowości, wszystko stoi w miejscu, a każda próba wprowadzenia jakiegoś ruchu jest albo całkowicie czytelna albo kompletnie chybiona.