Kornel Nocoń
Krytyk-
Netflix znów zrealizował satysfakcjonujące kino klasy B. Takie, które w latach 80. i 90. XX wieku bez wątpienia mogłoby zostać sezonowym klasykiem wypożyczalni VHS z półki: "produkcje familijne". Do tego dochodzi jeszcze celne poczucie humoru. Jednak w konkursie na najlepszy film Netflixa w 2020 roku Turniej główny zatrzyma się na poziomie eliminacji.
-
Motorem całej historii są oczywiście klisze, dobrze znane z filmów VHS sprzed kilku dekad.
-
Ściera kurz z klasycznych horrorów.
-
Thrash metalowe zakończenie nie pozostawia złudzeń - The Boy II wypada okropnie.
-
Intensywność przeżycia seansu wzmaga cudowny, przejmujący soundtrack oraz rola Joaquina Phoenixa, który ma za nią szanse na Oscara, jak nigdy wcześniej.
-
Polityka rozczaruje nawet miłośników kina Vegi. Brakuje w niej tylu wulgaryzmów, jak w poprzednich filmach. O krwi nie ma nawet mowy. Seks jest, ale całkiem romantyczny, podany z kontekstem.
-
Zamyka pewien rozdział w historii kina. Rozdział, o którym niestety szybko zapomnimy.
-
Dzielnicowy wrestling na silniku narracyjnym z lat 90-tych - tyle możecie spodziewać się po Godzilli II.
-
Film ogląda się jak dobry horror z niezbyt wygórowanym budżetem, bardzo ortodoksyjny w gatunkowych założeniach. Dobrze radzący sobie w epatowaniu nieuzasadnioną przemocą i mrocznym klimatem. Mniej satysfakcji poczują widzowie, spragnieni dekonstrukcji kina superbohaterskiego.
-
W najnowszej odsłonie serii znalazło się miejsce na epickość oraz humor komiksowy, elementy trzymające napięcie i komiczne momenty. Splendor głośnych strzelanin miesza się tutaj z momentami "fuck yeah!". Wick z manierą wirtuoza wymierza kolejne ciosy i przeładowuje broń, jakby właśnie nastrajał skrzypce. O to właśnie chodzi w tej franczyzie.
-
Trzy kroki od siebie sprawią, że mimo ciążących w waszym życiu problemów, poczujecie się lepiej.
-
Szybko zamienia się w diabelski rollercoaster, który pędzi na złamanie karku, aby tylko odhaczy większość gatunkowych klisz.
-
Pozwólcie widowisku się rozkręcić. Pierwsza część Avengers: Koniec gry nieco przynudza, druga - satysfakcjonuje, trzecia - szepce czułe słówka waszym oczom i sercu.
-
Nie zawiedzie niczyich oczekiwań. To eskapistyczna petarda wystrzelona w epicentrum waszych najpiękniejszych snów, dbająca zarówno o przedstawione postacie, jak i o widzów na sali kinowej. Superbohaterskie flow bez żadnych kajdan - nieskrępowane, rozbuchane i pełne oddania.
-
-
Wystarczy tylko przymknąć oko, nie skupiać się na braku spójności fabuły i mamy przed sobą najbardziej przesadzony, przerysowany w swojej konwencji horror całego gatunku. Nie zmienia to jednak faktu, że kilka scen faktycznie może wywołać palpitację serca.
-
Serwuje najczystszą rozrywkę w konwencji sprawnego kina nowej przygody. Twórcom udało się to, czego nie zdołał zrobić Zack Snyder w Lidze Sprawiedliwości. Napisali całą grupę wyrazistych postaci, które można pokochać od pierwszego pojawienia się na ekranie.
-
Szkoda zatem, że wznoszone początkowo tezy okazały się niekonsekwentnym preludium kina masowego, również: masowo pustego. Mimo to Carrie Pilby wciąż pozostaje bardziej realistycznym wariantem Gwiazd naszych wina oraz Kiedy się pojawiłaś, przez co z pewnością warta jest uwagi.
-
Dawno nie widziałem tak zgrabnego blockbustera na skraju kina społecznie zaangażowanego.
-
Nie jest górnolotnym dziełem. Przede wszystkim boli mizerny wstęp - zamiast łączyć dwoje bohaterów nierozerwalnym węzłem, twórcy wiążą im sznurówki.
-
Kolejna kontynuacja wspomnianego studia, przeradzająca pyszny horror w twardy kawałek kina - może nie niesmaczny, lecz serwowany w fast foodzie. Żeby zjeść i wyjść.
-
Co tu dużo pisać... W Kobietach mafii 2 pornografia staje się zamienną słowa "dysgrafia". Na ekranie cały czas coś się dzieje, jest krwawo i wulgarnie. Typowy Vega. Fabuła prowadzi właściwie donikąd i tylko mokry sen polskiego targetu - skrupulatnie zobrazowany w filmie - znów spełnia katharsis trzem paskom na dresie.
-
Joanna Kos-Krauze oraz Krzysztof Krauze znajdują własny, poetycki język na wyrażenie myśli o ludobójstwie oraz późniejszej traumie. Tragedia w Rwandzie potraktowana zostaje z dostateczną uniwersalnością tak, że po czasie przyjmuje metaforyczny wymiar wszelkich scen zbrodni na dużą skalę, których przewodnią ideą była nienawiść względem innej grupy etnicznej.
-
Awanturnicza komedia, absurd i menhiry - magiczne rozwinięcie galijskiego uniwersum ma się znakomicie!
-
Brytyjski humor i brytyjscy aktorzy - czy można oczekiwać w kinie lepszej kombinacji? Do tego fabuła oparta na faktach i szczery śmiech w miejscu, gdzie nikomu nie było raczej zbyt wesoło.
-
Dobre i spełnione kino drogi z zadziornym, przygodowym pazurem. Ważny jest przekaz, rekonstruujący klasyczną baśń o brzydkim dzieciątku.
-
Luźny, zdystansowany ton produkcji pozwala poczuć makabryczną przyjemność z seansu, podobną do radości czerpanej z oglądania Martwego zła II albo Martwicy mózgu. Samoświadomość wyróżnia tytuł pośród innych historii o duchach, szurających krzesłami w ciemnym pokoju.
-
Ryszard Zatorski po raz kolejny daje do zrozumienia, że przy minimum starań wyciśnie z waszych portfeli pieniężny ekstrakt. Moje cierpienie nie jest nienawistnym bełkotem "atencjusza": tym razem jest naprawdę źle.
-
-
Błyskotliwa historia, ważna szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy przy wzrastającej świadomości społecznej wciąż nie akceptujemy drugiego człowieka tylko ze względu na odmienny kolor skóry. To nie wszystko. W trakcie seansu - prócz wartości merytorycznych - poczujecie również eskapistyczną radość z eksploracji fantastycznych krain.
-
Mimo wszystko śmiało mogę przyznać, że to najlepszy tytuł Patryka Vegi zaraz po Prawdziwych psach oraz pierwszym Pitbullu. Plagi Breslau są satysfakcjonującym filmidłem dla widzów z mocnymi nerwami. Wciąż bazują na pierwotnych instynktach odbiorcy - przeobrażają patologię w rozrywkę, dają upust rodzimym kompleksom oraz łaskoczą podświadomość.
-
To walentynka wysłana przed czasem do fanów komiksów. Wyważony hołd złożony popkulturze, w tym zmarłemu niedawno Stanowi Lee. Humor bawi do łez, te czasem smakują goryczą, ponieważ dramat i tragedia drażnią kanaliki łzowe skuteczniej od cebuli.
-
Na szczęście tym razem film zostaje w oczach - w warstwie wizualnej nie ma sobie równych wśród tegorocznych premier kina wysokobudżetowego. Szkoda zatem, że tak ciekawy świat wypełniony został kompilacją motywów z wieloletniej tradycji blockbusterów - ani grama tutaj finezji i oryginalności.
-
W ogólnym rozrachunku film wybija się pośród innych produkcji pełnometrażowych, trafiających na platformę streamnigową z sygnaturą Netflix Original. Gdyby jednak dystrybucja Mowgliego skupiła się na multipleksach, całość wypadłaby poniżej ustandaryzowanej przeciętności.
-
Seans dostarcza traumatycznej frajdy tylko wtedy, kiedy widz przymknie oko na nawarstwiające się nieścisłości oraz naciągane rozwiązania fabularne.
-
Niestety, J.K. Rowling po raz drugi udowodniła, że znacznie lepiej radziła sobie, operując językiem i słowem na kartach książki. Zbrodnie Grindelwalda mają wyśmienite otwarcie - później z każdą sceną popadają w coraz większy marazm. Ostatecznie dostajemy film pełen easter-eggów dla znawców franczyzy.
-
Szczęśliwy Lazzaro wybrzmiewa jak poezja o prostych ludziach - ich życiu, nadziejach, wierzeniach oraz oczach. Zwłaszcza druga część filmu wyraźnie czerpie estetykę z włoskiego neorealizmu.