-
Oglądanie nowego obrazu Luki Gadagnino nie było najłatwiejszym seansem. Beznamiętny klimat tej nieangażującej historii bardzo szybko dawał się we znaki. Stały i ograniczony repertuar emocji Chalameta, który rolą Lee rozszerza Uniwersum, nie ułatwiał "wejścia" w opowieść.
-
Nawet warstwa interpretacyjna, niesamowicie aktualna i wielowymiarowa, nie czyni z "Nie!" prawdziwego widowiska. Najnowszy film Peele'a to raczej autorska wariacja na temat tego, co aktualne w kinie, niż rewolucyjne dzieło totalne. O ile poprzednie produkcje reżysera faktycznie wnosiły powiew świeżości do kina gatunków, tak "Nie!" - nie.
-
Wyjątkowo gorzkie rozczarowanie. Sympatia do Taiki Waititiego nie pomogła na tyle, by dało się przymknąć oko na krytyczny poziom scenariusza i wykonania.
-
Jest widowiskiem stworzonym do oglądania. Dzięki ciągle zmieniającej się przestrzeni akcji, wyjątkowej kolorystyce i indywidualnemu spojrzeniu Sama Raimiego nie sposób się nudzić podczas seansu.
-
To zdecydowany powiew świeżości na tle dotychczasowych pixarowych produkcji. Zamiast rozmachu i widowiskowości twórcy postawili na kameralność i bliskość z bohaterami, jednak wiąże się to z możliwością szybkiego zapomnienia.
-
Staje się dziełem kompletnym, wielowymiarowym i, co najważniejsze, przepięknym - zarówno w swym wyglądzie, jak i przesłaniu. "Belfast" bawi, uczy, doprowadza do łez i pokazuje, że chociaż nie mamy wpływu na innych, zawsze mamy wpływ na to, jacy sami jesteśmy.
-
Gdyby film ten rzeczywiście pojawił się na wielkim ekranie w 2019, powiedziałabym, że doskonale wpasowuje się w ówczesną nostalgię i autotematyzm kina, fantastycznie czerpiąc ze swoich podwalin. Jednak po dwóch latach, w tym półtorarocznym faktycznym opóźnieniu ze względu na COVID-19, stał się trochę historią "na odczepnego", pobieżnie kończącą już i tak usilnie nadpisywane wątki.
-
Oglądanie "Tańczącej z rekinami" to równie poruszająca, co wielka przygoda, zawierająca w sobie wielowymiarowe przesłanie, przepiękne zdjęcia oraz niecodzienną historię.
-
Wszystko składa się na jedną, spójną całość, ciesząc oko, ucho i filmowy smak. Tym razem uniwersum DC nie zawiodło, a nawet nieco odpracowało wcześniejsze straty. James Gunn udowodnił, że jeśli chodzi o kino komiksowe, jest absolutnym wizjonerem.
-
Po dwóch latach nieobecności MCU wraca na kinowe salony z tytułem, który powinien wywrócić uniwersum do góry nogami, ale tego nie zrobił. "Czarna Wdowa" chociaż posiada bardzo silny feministyczny akcent - jak można się było spodziewać - oraz nienaganne formalnie wykonanie, cechuje się brakiem animuszu. Film ten nie wbija w fotel - w tak oczekiwanym blockbusterze wręcz dziwi, że nie wykorzystano tak wielu potencjalnych akcji.
-
To niezwykły powiew świeżości na kinematograficznej liście polskich młodzieżówek. Nie tylko sprytnie przeistacza potencjalnie "cringe'owe" akcje w pełne humoru sytuacje rodem wyjęte ze studenckiego życia, lecz także w godny podziwu sposób nieustępliwie i z powagą trzyma się konkretnego tematu.
-
Niesamowite, jak tak skromny w środkach i słowach obraz może oddziaływać na oglądającego. Krótko po seansie nie sposób zebrać myśli, ponieważ o "Sound of Metal" powiedzieć można tak wiele, że aż brakuje słów. Jednak owa wewnętrzna i zewnętrzna cisza podszyta jest pewną aurą cichutkiego zgrzytu, który chwilę po absolutnym zachwycie przypomina, że obejrzana przed chwilą historia to bezkompromisowy w swej tragiczności dramat w najczystszym wydaniu.
-
Quasi-familijny charakter, popkulturowe odniesienia, metatekstualna struktura, łączenie licencji oraz równie nieoczekiwany, jak nieudany twist w wystarczająco hermetycznej gatunkowo i tematycznie produkcji - to wszystko staje się klęską urodzaju. Poza technicznymi aspektami mariażu dwóch serialowych struktur żadna inna kwestia nie została dopracowana i przedstawiona w sposób satysfakcjonujący.
-
"Wonder Woman 1984" bliżej do rozchwytywanego kina klasy B niż do prawowitego blockbustera. Kinowe uniwersum DC serwowało już widzom wiele prymitywnego przepychu, patosu i nieprzemyślanych scenariuszy, ale najnowsza produkcja o księżniczce Amazonek łączy w sobie wszystkie te wady, dodatkowo je potęgując i rozsadzając granice niedorzeczności filmowej.
-
Najnowsza produkcja J Blakesona niebezpiecznie zbliżyła się do granicy porażki. Nieudana reżyseria prawie zupełnie zmarnowała dobry scenariusz i fascynującą historię o sprytnej naciągaczce. Efektowne otwarcie okazało się kompletnie odseparowane jakościowo od reszty filmu. Przeciągnięte, bezkształtne rozwinięcie zostało tylko częściowo zreflektowane formalnie poprawnym i interesującym w swoim wydźwięku punktem kulminacyjnym oraz zakończeniem.
-
"Cząstki kobiety" okazały się filmem niezwykle emocjonalnym. W tym filmie tragedia oscyluje pomiędzy byciem powodem a konsekwencją, nigdy nie pozwalając się jednoznacznie określić, podobnie jak jednoznacznie określić nie dają się Martha i cały najnowszy obraz Kornéla Mundruczó.
-
Jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Liczyłam na przejmującą, poważną historię o samotności, tęsknocie, niemożliwych do pokonania ograniczeniach człowieczeństwa i ludzkości. Tymczasem spędziłam dwie godziny, przyglądając się dawno przetrawionej przez współczesne kino science fiction zupie z popularnych wątków i motywów gatunkowych, którym na dodatek pożałowano staranności.
-
Twórcy "The Crown" po raz kolejny udowodnili, że owa produkcja to nie niezobowiązujące perypetie bardzo ważnych i znanych na całym świecie ludzi mieszkających w ładnym zamku, a poważna, poruszająca i momentami przykra historia rodziny, której członkom przyszło się mierzyć z własnymi demonami oraz niezbywalną odpowiedzialnością dziedziczoną od pokoleń wraz z koroną.
-
Mimo wyraźnych niedociągnieć, Daleko od domu zapewnia świetną rozrywkę, nie tylko dla miłośników Człowieka-Pająka i odsłon MCU z ostatniej dekady, lecz także dla tych, którzy wybiórczo interesują się dorobkiem Marvel Studios. Nowy Spider-Man jest po prostu bardzo dobrym filmem, na który warto wybrać się do kina, aby przez chwilę przypomnieć sobie, jak to jest cieszyć się oglądaniem świeżej, lekkiej produkcji, nieudającej ponadczasowego widowiska i pozbawionej zbędnej pompy.
-
Doskonale podsumowuje dorobek studia - zarówno w warstwie fabularnej, jak i formalnej filmu, zapewnia trzy godziny fantastycznej rozrywki, jest mistrzowskim wizualnie widowiskiem oraz pięknym nostalgicznym wejściem w nową erę Marvel Studios.
-
W części drugiej jest serialem dobrym, ale nie wybitnym, jak to miało miejsce w części pierwszej.
-
-
Jest filmem dobrym. Nie brakuje mu wielowątkowości, która często w produkcjach dla dzieci jest pomijana lub traktowana po macoszemu.
-
Doskonała produkcja Pixara, która dorównuje jakością ich klasykom, takim jak "Potwory i spółka" albo "Dawno temu w trawie".
-
Trafi tylko do bardzo niewymagającej publiczności. Fani dobrego kina zauważą wszelkie niedociągnięcia i braki, tracąc całą radość z oglądania. "Rogi", chociaż sprawiają wrażenie co najmniej dobrych oraz wartych uwagi, okazują się niewypałem. Obrazowi brak tajemniczości, niejednoznaczności oraz kilku niedopowiedzeń, aby zakończenie nie było podane widzowi na tacy.
-
Do obejrzenia tego obrazu zachęcić mogę tylko nieugiętych fanów horrorów, którzy pragną wyrobić sobie ogląd na poziom filmów grozy. Miłośnicy postaci głównej bohaterki, a tacy też na pewno istnieją, również pewnie go zobaczą. Natomiast poszukującym dobrej, trzymającej w napięciu i nie pozwalającej odwrócić wzroku od ekranu produkcji, zdecydowanie odradzam seans "Carrie". Jest to horror z niewykorzystanym potencjałem, który po obejrzeniu zwyczajnie się zapomina.
-
Nie mogę powiedzieć, iż jestem tym tytułem zachwycona tak jak "Leonem zawodowcem" albo nawet "Piątym elementem". Jednakże oczarował mnie i chociaż nie wybija się na tle innych produkcji Bessona, wyraźnie wychodzi przed szereg filmów opartych głównie na efektach specjalnych.
-
Nie polecam tego filmu nikomu powyżej czterech lat, chyba że ma problemy ze snem.
-
Dla naprawdę zaciętych fanów tematu mistycznych gadów. Osobiście uważam, że w wolnej chwili można obejrzeć coś zdecydowanie lepszego w podobnym klimacie. Chociaż fabuła jest interesująca, o ile ktoś przepada za tematami naukowo-odkryciowymi, to gra aktorska nie powala, przez co "Grobowiec smoka" traci cały swój potencjał.
-
Nie mam pojęcia dla kogo "Sztanga i cash" mógłby okazać się odpowiedni. Na seansie nie skorzystają ani fani humoru, ponieważ jest on w tej produkcji na wyjątkowo niskim poziomie, ani miłośnicy dobrej akcji, gdyż raz jest, raz jej nie ma.
-
Absolutnie obowiązkowa pozycja dla miłośników mutantów, a także wszystkich tych, którzy z radością oglądają ekranizacje komiksów Marvela. Przyjemność gwarantowana nie tylko ze względu na fantastyczną akcję, ponieważ efekty specjalne wbiją w fotel nawet wymagające osoby, ale na dodatek James McAvoy w stylówce z lat 70-tych wygląda szałowo.
-
Amatorzy komiksów i filmowych produkcji Marvela powinni wyjść z kina zadowoleni, gdyż jest to dobra ekranizacja. Moim zdaniem twórcy poczuli się jednak za bardzo pewni siebie, planując kontynuację aż do czwartej części. Powtórzę jeszcze raz - podstawą do zrobienia dobrego filmu jest umiejętność skończenia w odpowiednim momencie.
-
Powstały lepsze produkcje z tymi pacynkami w roli głównej.
-
Przeciętniak, w zasadzie niewyróżniający się niczym na tle innych podobnych filmów. Oglądanie go przypominało w moim przypadku prawie dwugodzinne wpatrywanie się bez emocji w gigantyczny ekran.
-
Obecność, wbrew moim obawom i podejrzeniom, okazała się świetnym horrorem. Wreszcie odczuwam niepewność przed nocnym wyjściem do łazienki, a radość z tego może licznym osobom wydać się trochę masochistyczna.
-
W moim odczuciu należy do tej kategorii produkcji, które zobaczyć można raz i więcej nie. Brakło mu humoru, choćby odrobinki, co uczyniło go sztucznie poważnym oraz wzniosłym. Nie wyróżnił się także niczym innym, a jedynie efektami specjalnymi, ale w tych czasach, przy tak wysokobudżetowych produkcjach, to nic nadzwyczajnego.