-
To dzieło o świetnym tempie, trzymające na krawędzi fotela od początku do końca, błyskawicznie związujące nas z bohaterami, a do tego stojące na najwyższym poziomie technicznym.
-
Zapewniam przy tym, że Edgar Wright nie stracił estetycznej smykałki i zaprezentowane przez niego Soho wygląda naprawdę zjawiskowo.
-
Choć skrótowy opis fabuły zapowiada banał, w rzeczywistości okazuje się, że Żarliwość jest poważnym - choć nie pozbawionym humoru, szczególnie kiedy osoby z zewnątrz komentują poczynania głównej pary - spojrzeniem na niszczące życie problemy, przede wszystkim emocjonalne.
-
Choć napis na polskim plakacie dumnie głosi, że oto nadszedł czas na nowego Tarantino, śpieszę uspokoić wszystkich, którzy nie wybrali się jeszcze do kina - raczej nie przegapiliście narodzin kolejnego rewolucjonisty kinematografii.
-
Mógłby być najlepiej wyglądającym polskim filmem ostatnich lat, gdyby jednocześnie tak bardzo nie starał się nim być.
-
Opowiada historię podróży ku wielkości, jednocześnie samemu osiągając wielkość. To wyjątkowe przełożenie legendy arturiańskiej na współczesny język, dokonujące reinterpretacji materiału i treściowej, i formalnej.
-
Przez większość czasu starająca się być poważnym thrillerem produkcja działa bowiem lepiej w momencie, gdy jako widzowie porzucimy nadzieje na obejrzenie dobrego filmu i oddamy się beztroskiej, choć niezamierzonej w ten sposób rozrywce.
-
Choć filmy powinno się oceniać za to, czym są, a nie, czym chcielibyśmy, żeby były, to trudno mi uciec od wrażenia, że gdyby ten sam scenariusz trafił w ręce lepszego reżysera, to otrzymalibyśmy horrorową perełkę.
-
Sprawnie wykonane, nieco ponad półtoragodzinne odkrywanie sekretów fabuły ze świetnie zagraną bohaterką na pierwszym planie. Wszystkie rzeczy, które nie przypadły mi do gustu, wynikają z przyjętych od początku założeń, więc jeśli po przeczytaniu recenzji nie czujecie się odstraszeni, to powinniście bawić się dobrze.
-
Mimo że historia jest na tyle interesująca, by przytrzymać naszą uwagę do końca, to pozbawieni motywacji, niedookreśleni bohaterowie sprawią, że szybko o niej zapomnimy, nawet jeśli spędzonego z nią czasu nie uznamy za stracony.
-
Zły, obraźliwy i szkodliwy, za to opakowany na tyle ładnie, żeby zachwycić miłośników efektów specjalnych.
-
A mówiąc pozytywnie, mam na myśli to, że człowiek nie próbuje wydrapać sobie gałek z oczodołów jak w przypadku seansu Hitman: Agent 47 bądź nie walczy ze wzrastającym ze sceny na scenę uczuciem znudzenia sprowadzanym na nas przez filmowe Assassin's Creed. W przeciwieństwie do nich najnowsza odsłona przygód Lary jest po prostu dobrze napisaną produkcją, która ma niezłe tempo, nie przynudza, nie żenuje i nie zarzuca widza pseudofilozoficznymi dywagacjami.
-
Fani wyłapywania easter eggów i odniesień z pewnością będą zadowoleni, bo w prawie każdej scenie znajdzie się tu coś dla nich. Rozczarowani mogą być jednak poszukiwacze dobrych historii i oryginalnych spojrzeń na kino, którzy w najnowszym filmie Spielberga raczej nie znajdą tego, czym reżyser zdobył świat na początku swojej kariery.
-
Cały Ostatni pies jest w gruncie rzeczy wielkim kompromisem, gdzie po pierwsze - Pasikowski tworzy sensowny film, po drugie - oddaje przy tym hołd poprzednikom, a po trzecie - dodaje coś od siebie.
-
Alex Garland przy okazji Ex Machiny pokazał, że proste schematy potrafi przekształcić w niekończącą się sieć pytań, już wcale nie tak prostych, jakie zadajemy sobie nawet po zakończeniu seansu. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że w Anihilacji jest dokładnie na odwrót - skomplikowany cel okazuje się jedynie fasadą, pod jaką skrywa się zwyczajna sztampa.
-
Choć Wieczoru gier nie nazwałbym perełką w morzu kinematografii, to na pewno jest godnym reprezentantem filmów komediowych, a przy okazji jedną z najlepszych propozycji na wspólne wyjście ze znajomymi ostatnich lat.
-
Dobrego szpiegowskiego widowiska nigdy nie za dużo. Na takie jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
-
Duże rozczarowanie i marnotrawstwo szansy.
-
To nie tylko dyskretny komentarz społeczny co do mniejszych miasteczek w USA, ale i idealna historia coming-of-age zawierająca inteligentne puenty i naprawdę wzruszający morał.
-
Chciałbym napisać coś pozytywnego, bo mimo wszystko robi mi się przykro, kiedy tak opluwam jadem polskie produkcje, jednak w tym przypadku nie widzę żadnych pozytywów.
-
Życzę pomyślności i czekam na kolejne dzieła współczesnej kinematografii, panie Anderson. Wielka szkoda, że nie wystąpi w nich już Daniel Day-Lewis, ale jak śpiewał Perfect - "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym".
-
Steven Spielberg, człowiek odpowiedzialny za tak nowatorskie projekty, jak Indiana Jones, E.T. czy Jurassic Park, na starsze lata postanowił oddać się tworzeniu produkcji całkowicie generycznych i bezpłciowych. I kiedy wychodziłem z seansu Czwartej władzy, jedyne, co mogłem zrobić, to wzruszyć ramionami i mruknąć pod nosem: "Było okej".
-
W Czarnej Panterze uderza się za to w dążenie do izolacji, egoizm narodowy i brak chęci niesienia pomocy potrzebującym, a wszystko to łączy się w mocno odczuwalny i istotny dla całości wątek.
-
Guillermo del Toro jawi się tutaj jako bardzo wrażliwy artysta, z chirurgiczną precyzją żonglując motywami społecznymi, artystycznymi, moralnymi oraz naukowymi, a wszystko to opakowuje w historię o miłości niemej kobiety i humanoidalnego stwora.
-
Jest filmem niepotrzebnym, sztampowym i przeciętnym pod każdym możliwym względem poza jednym - rewelacyjną grą aktorską Gary'ego Oldmana. Równie dobrze mogłoby się to nazywać po prostu Gary Oldman as Winston Churchill, bo gdyby ten mężczyzna nie znalazł się na planie, nie byłoby powodu wybierać się do kina.
-
Jeżeli bowiem macie ochotę na luźny, niezobowiązujący, a przy tym bardzo angażujący seans, to zapraszam serdecznie do kin. Gwarantuję, że główny bohater to człowiek jeden na milion i drugiego takiego nie znajdziecie.
-
Nie jest tak subtelny jak Moonlight, jednocześnie zaś nie jest tak dosadny jak Brokeback Mountain. Stanowi coś pomiędzy - angażuje, przyciąga do siebie, a przy tym trzyma na lekki dystans, żeby nie pozwolić sobie na nadmierne granie na emocjach.
-
Po prostu szturmujcie sale kinowe, bo naprawdę warto.
-
Jest filmem tak bardzo poprawnym, że aż po prostu przeciętnym. Działa nieźle, jeżeli zależy nam wyłącznie na poznaniu tej autentycznie ciekawej i napisanej przez życie historii, kompletnie wykłada się jednak na warstwie emocjonalnej.
-
Debiutująca w pełnym metrażu reżyserka bezproblemowo łączy kilka gatunków, nie popadając zarazem w nieznośną postmodernistyczną formę. To utwór poważny, mogący posłużyć za głos w dyskusji na temat nadużyć seksualnych, a przy tym na tyle przystępny, by dotrzeć także do masowej publiki.
-
Koreańskie Space Sweepers pozwala znowu poczuć radość z oglądania kosmicznego blockbustera i robi to w czasie, gdy hollywoodzkie wytwórnie wstrzymują premiery do otwarcia kin.
-
I takie też jest One Night in Miami. Wykorzystując techniki, które już widzieliśmy, opowiada ważną historię i przekształca proste w złożone.
-
To film dla cierpliwych, bardzo cierpliwych, skłonnych poznać emancypacyjną opowieść Jean, nawet jeśli pod wieloma względami daleką od efektowności.
-
Pozycja wyjątkowa i bodaj najbardziej szalony - a w swoim szaleństwie także udany - polski film gatunkowy ostatnich lat. Iście elektryzujący seans.
-
To produkcja niezwykle sentymentalna i wyciszająca - tylko że aż za bardzo, gdyż do finału trudno wytrwać z otwartymi oczami. Wszelkie próby zawiązania emocjonalnej nitki pomiędzy nami a przedstawionymi postaciami kończą się fiaskiem - o ironio, brakuje łączności.
-
Koreańskie dzieło z łatwością unika tego mankamentu, co jakiś czas podrzucając nam retrospekcje ujawniające dawne pożycie córki i matki, tym samym cementując całość jako opowieść o wracaniu do korzeni i odnajdywaniu pierwiastka szczęścia głęboko zakopanego w odmętach traumatyzującego wspomnienia. To w gruncie rzeczy wyjątkowo spokojne joie de vivre.
-
Pozostaje jedynie żałować, że adaptacja mająca podstawy do bycia społeczno-politycznym głosem Ameryki w ostatecznym rozrachunku przeistoczyła się w rzewliwy melodramat. Były obietnice, a skończyło się na niczym. Jak w polityce.
-
Dzieło Mony Fastvold ma bowiem w sobie tyle z literatury, ile to tylko możliwe w przypadku medium, bądź co bądź, wizualnego. Tutaj każde zapisane w dzienniku wspomnienie zostaje ubrane w pełne kwiecistych porównań i emocjonalnych deklaracji słowa narratorki, przywodzące na myśl najwybitniejsze pozycje romantyczne.
-
Bez względu na przynależność gatunkową istota Reliktu umknie każdemu, kto podejdzie do niego jak do dowolnego innego straszaka. Wzorem ruchów zachodzących w kinie grozy w ostatnich latach reżyserka celuje w przekaz metaforyczny i opowiada w pierwszej kolejności o trapiących ludzi problemach.
-
Jeżeli nastawicie się na mało ambitny, ładnie nakręcony, znajomy rom-com, prawdopodobnie skończycie seans usatysfakcjonowani. W końcu nie od dziś wiadomo, że wszystkie święta i tak są skomercjalizowane.
-
Wydawać by się mogło, że film celuje wyłącznie w sprośną komedię, jakich w przypadku polskiego kina nie brakuje, ale byłoby to stwierdzenie wysoce obraźliwe. Warstwa komediowa - czy niekiedy nawet autoironiczna - kontrastuje bowiem z dramatyczną stroną całości, gdyż każdy żart reżyserka, Daria Woszek, kończy ujęciem na pogrążoną w głębokim przygnębieniu twarz głównej bohaterki.