Bartosz Żurawiecki
Krytyk-
Mimo melodramatycznej fabuły film jest wyciszony, niespieszny. Delikatny w ukazywaniu miłości zarówno małżonków, jak i tej, która rodzi się między dwoma mężczyznami. A jednocześnie jest to dzieło zmysłowe - kamera często zatrzymuje spojrzenie na jedwabistych tkaninach, złotych niciach i ręcznie wykonanych sukniach ozdobionych wyrafinowanymi splotami i finezyjnymi koronkami.
-
To jeden z tych krzepiących filmów, który mówi, że mimo wszystko warto żyć, nawet jeśli trudno znaleźć szczęście. Chwile złe są przecież równoważone przez chwile dobre itd. Sporo tutaj różnych złotych myśli.
-
Filmy takie jak "Chłopiec z niebios" skazują nas, laików z Europy, na mędrkowanie o sprawach, o których mamy blade pojęcie.
-
To z jednej strony film spazmatycznie śmieszny, z drugiej gorzki obraz naszej cywilizacji z jej zaburzonym systemem wartości i wiecznie aktualnym hasłem autora Kapitału, że byt określa świadomość. Östlund demaskuje i ten byt, i tę świadomość.
-
Filmy kinofilskie przeważnie są imitacją, która bawi głównie fanów czerpiących radochę z rozszyfrowania aluzji i odwołań. Przyjemność obcowania z "Podejrzaną" Park Chan-wooka jest jednak dużo głębsza.
-
Jednego z pewnością nie można Morgenowi odmówić. Energetycznie pobudza zainteresowanie twórczością Bowiego. Fascynujący jest przegląd jego kreacji, projektów, wcieleń, prowokacji.
-
Jest rozczarowaniem. Choć powiedziałbym paradoksalnie, że jest to rozczarowanie spełnione
-
Z tym filmem, a może generalnie z twórczością Luhrmanna jest trochę tak jak z operami Wagnera, o których ktoś powiedział: "Genialne momenty, nie do zniesienia kwadranse".
-
Skutecznie zwodzi widza. A może nawet go zawodzi, w każdym razie pozbawia rozmaitych przyjemności odbiorczych.
-
Twórcy "Żeby nie było śladów" dość wiernie przenoszą na ekran to, co opisał Cezary Łazarewicz. Nie przenoszą jednak dynamicznej, pełnej suspensu narracji Łazarewicza, który skonstruował swoją książkę jak kryminał, z wiszącym wciąż nad czytelnikiem pytaniem: "Kto zabił?".
-
Kto chce znowu poczuć się naprawdę jak w kinie, ten powinien zaliczyć film Caraxa. I nie zadawać pytań, o czym to właściwie jest.
-
Najnowszemu filmowi Małgorzaty Szumowskiej najbardziej szkodzi "wszystkoizm". Czegóż tu nie ma! Jest i satyra na mieszczaństwo, i dramat mistyczny, i dramat psychologiczny, są powidoki Kieślowskiego, są sztuczki magiczne i ożywające na ścianie obrazki.
-
Idealnie trafia w czas, gdy de facto dopiero odzyskujemy język buntu. Uczymy się go pospiesznie i być może z niewesołą refleksją, że jest już za późno.
-
Skoro bohaterka jest pasywna, skoro bohaterowie to nudnawi panowie o znanych nazwiskach, skoro scenariusz sprowadza się do odhaczania kolejnych faktów z biografii Osieckiej i skoro wszystko to zostało pokazane bez przekonania, to co wybija się tutaj na plan pierwszy? Otóż to co zwykle. Oczywiście Polska.
-
Średniość antologii "W domu" jest odbiciem stanu, w jakim znaleźliśmy się po ogłoszeniu stanu epidemii. Miał być koniec świata, miały grzmieć trąby Jerycha, krew miała spływać rynsztokami. A przynajmniej miało zabraknąć papieru toaletowego. Tymczasem nic z tego.
-
W "Hollywoodzie" Murphy wybiera stylistykę netfliksowej Biblii Pauperum. Mówi głośno, wyraźnie i bardzo dużymi literami. Kto gustuje w subtelnościach, ten może w czasie seansu zwijać się z bólu, jak przy każdym praniu mózgu.
-
To w gruncie rzeczy przegadany snuj, w którym próżno szukać błysku i żywiołowości "Zabiłem moją matkę" czy "Wyśnionych miłości". Dolan raz jeszcze błąka się po wydeptanych przez siebie ścieżkach.
-
Trawestując wyświechtane powiedzenie Hitchcocka - "Antologia duchów miasta" zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie spada. Poza wspomnianą historią z ojcem-mordercą nie ma też żadnych szokujących tajemnic w przeszłości bohaterów. Wiedli, i pewnie będą wieść nadal, życie spokojne, stabilne, przewidywalne i raczej nudne.
-
W swym poprzednim dziele, "Na karuzeli życia", o wiele pod wieloma względami ciekawszym, udało się reżyserowi uderzyć w nutę przejmującego tragizmu. "W deszczowy dzień..." natomiast to błahostka, z której jasno wynika, że Allen ma już swoje lata, a życie jest gdzie indziej.
-
Z "Krwi Boga" wyciągam jeden wniosek: wiara stała się dzisiaj sprawą bardziej intymną i bardziej wstydliwą niż seks. Nikt więc nie umie - albo nie ma śmiałości - powiedzieć o niej nic konkretnego.
-
Na pierwszy rzut oka, można twórcy zarzucić powielanie klisz związanych tak z prostytucją, jak i homoseksualizmem. Bardzo silnie narzucają się na przykład porównania z innym francuskim tytułem, opowiadającym podobną historię - pochodzącym sprzed prawie trzydziestu lat "Nie całuję" André Techinégo. Tyle że Vidal-Naquet nie robi kina społecznego, nie celuje też w dramat psychologiczny o dylematach "pracownika seksualnego". Interesuje go inny, zresztą również bardzo francuski temat.
-
-
Generalnie zresztą od połowy film idzie na skróty, kastruje różnice i sprzeczności, łagodzi sytuacje nieprzyjemne - a wszystko po to, byśmy mogli się cieszyć jedynie słusznym przesłaniem: antyrasistowskim, antydyskryminacyjnym, nawołującym do wzajemnej tolerancji i przyjaźni ponad podziałami. Kończy się zaś "Green Book" jak najbanalniejsze kino familijne - pełną trajkotu kolacją bożonarodzeniową.
-
Gdyby Dworcewoj nie spuszczał na Ajkę z sadystycznym uporem kolejnych plag, a nadto wpuścił do świata przedstawionego odrobinę humoru, efekt mógłby być bardziej przekonujący i wieloznaczny. A tak, oglądamy zagęszczające się na naszych oczach piekło z rosnącą obojętnością.
-
Przesłanie "Eteru" nie zostawia żadnych wątpliwości. Arogancji naukowców, zbrodniom nauki, wynoszeniu rozumu na poziom absolutu przeciwstawia Zanussi... nie, nawet nie wiarę, ale po prostu religię.
-
Honoré nie ma jednak - co mu się chwali - skłonności do moralizowania. W żaden sposób nie osądza bohaterów, przeciwnie - widać, że z każdym z nich jest emocjonalnie i intelektualnie związany. Ciekawy z niego kronikarz epoki, nawet jeśli często narcystyczny i zadufany.
-
Dokument Szołajskiego pokazuje pat, w jakim znalazła się Polska. Pat językowy, polityczny, ale także duchowy, intelektualny, cywilizacyjny. Przestaliśmy się rozwijać. Kręcimy się w kółko. Błędne polskie koło, a właściwie już teraz - dwa błędne polskie koła.
-
W "Hard Paint" odbija się kryzys społeczny i ekonomiczny, który dotknął w ostatnich latach Brazylię. Przede wszystkim jednak film jest poruszającym studium samotności i alienacji. Wykluczenia jednostki, zaplątanej w meandrach własnego życia, szukającej ucieczki w świecie zarówno rzeczywistym, jak i wirtualnym, ale za każdym razem trafiającej w ślepą uliczkę.
-
Odnoszę jednak wrażenie, że i horyzont Mitchella nie wykracza poza różne artefakty owej popkultury. Film jest długi i kręci się w kółko.
-
Izraelski "Fokstrot" pokazuje, jak łatwo można udawać, że się nie widzi, żyć w bańce wypełnionej oficjalną propagandą. Kto jednak wiecznie drąży przeszłość, ten traci z oczu przyszłość. Bańka kręci się w kółko, aż wreszcie pęknie.
-
Wątek feministyczny ma tu, rzecz jasna, znaczenie, jednak Lelio pokazuje, że wbrew pozorom dla mężczyzn nieposłuszeństwo jest jeszcze trudniejsze niż dla kobiet. Oni przecież stanowią filar społeczności, nie mogą się więc ot tak! po prostu wymknąć, jak to zrobiła swego czasu Ronit. W gruncie rzeczy więc najciekawsze w filmie są, pozostające na drugim planie, dylematy Dovida, który naprawdę musi bardzo wiele w sobie przepracować, by móc powiedzieć nie swoim współbraciom.
-
Trochę więc szkoda, że ten - niespotykany dotąd w polskim kinie - portret kobiety, która w pewnym momencie gotowa jest powystrzelać cały świat, służy szkolnej i niemrawej "kryminałce" z wojskowymi psycholami w tle. Korzyści komercyjne są z tego niewielkie, brakuje natomiast czasu i miejsca na o wiele ciekawszą kwestię - gdzie można znaleźć polskie Lisbeth Salander i jak sobie dają radę w rodzimych realiach?
-
Zimne, ciemne, wyprane z kolorów kadry poddają atakowi jakiegoś źródła energii - czy to świetlnej, czy właśnie cielesnej. Energii dzikiej, nieokrzesanej, niebezpiecznej, choć ostatecznie będącej jedynie chwytem estetycznym. Tak, klimat niewątpliwie jest.
-
"Wyspę psów" można uznać za starcie między japońskimi i amerykańskimi wartościami. Zwycięzca jest oczywisty od samego początku - wiadomo wszak, skąd pochodzą twórcy, a przede wszystkim, kto dał pieniądze na produkcję.
-
To jedynie kolejny odcinek franczyzy przejętej od Patryka Vegi. Kino, które ani myśli łamać gatunkowi kości. Przeciwnie, chce dać wszystko, co widz swojski wita z głośnym okrzykiem i co nie budzi w nim żadnego dysonansu poznawczego czy innego efektu obcości.
-
Dlatego w przypadku "The Place" przymiotnik teatralny - także z powodu swej anachroniczności - wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Ten scenariusz bowiem lepiej by się sprawdził na kameralnej scenie jakiegoś mieszczańskiego teatru, który lubi przyprawiać swych wyperfumowanych widzów o metafizyczny dreszczyk.
-
Trudno uznać "Powrót do Montauk" za całkowitą porażkę - jest starannie, profesjonalnie, rzekłbym standardowo zrealizowany. Trudno jednak też powiedzieć, by czymkolwiek się wyróżniał tak na tle filmografii Schlöndorffa, jak i w panoramie współczesnego kina.
-
Zapewne cieszyć się należy z kolejnego przełamania heteronormy, ale jednak wszystko ma swoją cenę. Karukoski oszczędnie i bez eksponowania detali pokazuje na ekranie rysunki Toma, niekoniecznie zresztą te najostrzejsze.
-
Filmy Palkowskiego są celebracją tradycyjnych męskich ról i póz, choć de facto demonstrują kolejne oblicza męskiego egoizmu. "Najlepszy", opowieść o narkomanie, który pokonał nałóg i wygrał mistrzostwa w triathlonie, szwankuje już na poziomie scenariusza.
-
Reżysera "Inxeby" interesuje mimikra. Męskość jako synonim hipokryzji i konformizmu.