-
To chwilami komiczna satyra i ma jako taka mocne momenty. Szkoda tylko, że ten śmiech często wynika z żenady, a nie z autentycznej śmieszności przedstawionej sytuacji.
-
42 stycznia
- 2
- #52
-
-
Ogląda się bardzo dobrze, dwie i pół godziny mija szybko i gdybym miała oceniać poszczególne sceny niezależnie od siebie, nie miałabym zastrzeżeń. Jednak jako całość film mnie odrobinę zawiódł. Po prostu spodziewałam się czegoś bardziej oryginalnego w wymowie.
-
Śmiech Östlunda to śmiech łatwy, bo jego celem są ludzie śmieszni, głupi, mali i straszni. A przecież od zawsze słyszę w redakcjach: pamiętaj, atakowanie łatwych celów i obśmiewanie rzeczy oczywiście beznadziejnych nie przystoi dobrym tekstom. Czy z dobrymi filmami nie powinno być w takim razie tak samo?
-
W "The Square" problematyczny był nadmiar wątków i całość pękała w szwach, jednak W trójkącie wydaje się być filmem znacznie bardziej przystępnym i spójnym. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że lepszym, ale bezwzględność reżysera ma nie tylko wymiar społecznego zaangażowania, to coś jeszcze bardziej osobistego. Uporządkowanie struktury i podzielenie jej na rozdziały, zdecydowanie pomaga w odbiorze, a jednocześnie nie umniejsza niewątpliwej wartości artystycznej.
-
Czy nagrodzony Złotą Palmą film może nam pomóc w zrozumieniu współczesnych nierówności? To raczej zadziwiająco konserwatywna opowieść o niezgłębionych pokładach resentymentu i zachcianek, jakie kryje w sobie ludzka natura.
-
Poemat filozoficzno-egzystencjonalny, satyra, komediodramat - wszystkie te określenia pasują do "W trójkącie". Pełen smaczków, szczegółów, które można analizować godzinami. Zakończenie to także majstersztyk. Polecam bardzo, nie zdradzając zbyt wiele.
-
Niestety zawiodłem się na W trójkącie, nawet jeśli w trakcie seansu bawiłem się nieźle. Słaby trzeci akt i ciosana siekierą satyra ciągną film w dół. Jasne, żarty są całkiem zabawne, ale czy to wystarczy, by mówić o tym, że Östlund zasłużył na Złotą Palmę?
-
Udał się eksperyment nakręcenia filmu zwariowanego, a przy tym doniosłego we wnioski różnych kategorii.
-
Ruben Östlund nowym filmem wzbudza gigantyczne emocje na sali kinowej, a po zakończeniu część widowni pieje z zachwytu, gdy zniesmaczona reszta wygłasza krytyczne uwagi.
-
Na "W trójkącie" na pewno warto się do kina przejść, "służbowo, na statek". Nie żebym zapowiadał jakąś rewelację - po prostu na bezrybiu i rak ryba.
-
6.57 stycznia
-
-
Östlund, choć z zapalczywością biczuje obowiązujący dziś na świecie układ sił, zdaje się nie mieć wielkich nadziei na rozluźnienie tego "trójkąta smutku". Władza jest zbyt poważnym fetyszem, równość to bajka wywyższonych serwowana poniżonym. Jedyne, co potrafimy, to tylko bujać tą łajbą tak, by co jakiś czas dno zamieniało się w sufit.
-
8.38 stycznia
-
-
Spec od kontrowersji pokazał ludzi, którzy muszą cały czas udawać. Kac Vegas w szatach kina artystycznego.
-
Po obejrzeniu W trójkącie - powiedzenie "jazda po bandzie" nabiera całkiem nowego znaczenia, gdyż jeden z najlepszych skandynawskich reżyserów przesuwa swoim najnowszym filmem symbolikę jego znaczenia poza granice, w której od dawna tkwiło kino artystyczne i autorskie...Kinematografia europejska od dekad czekała na równie błyskotliwie inteligentny, co wściekle zajadły w oskarżycielskim tonie, a jednocześnie upiornie śmieszny film.
-
Östlund to twórca umiejący wyważyć sztubacką śmiałość i reżyserską rozwagę na tyle, że mocno trzyma lejce do końca. Obejrzeć trzeba.
-
To z jednej strony film spazmatycznie śmieszny, z drugiej gorzki obraz naszej cywilizacji z jej zaburzonym systemem wartości i wiecznie aktualnym hasłem autora Kapitału, że byt określa świadomość. Östlund demaskuje i ten byt, i tę świadomość.
-
Warto obejrzeć "W trójkącie". Dla mnie już piękną sprawą jest to, że film jasno dający do zrozumienia z dorobku, jakich doktryn ideologicznych będzie korzystać, powstaje za niemałe pieniądze i ściga się w naszych głowach o Oscary. Sam w sobie daje masę rozrywki i bawi jak mało która komedia w zeszłym roku, ale równocześnie, pod koniec seansu rozczarowuje.
-
Śmiech wymierzony w obcych, przede wszystkim w miliarderów pławiących się w zbytku, nie jest w żaden sposób autorefleksyjny. Przez to rewolucyjny wymiar W trójkącie zostaje całkowicie zaprzepaszczony.
-
Można mieć oczywiście do szwedzkiego reżysera pretensje o wiele rzeczy. Serwowana przez niego diagnoza współczesnego świata jest dość łopatologiczna, a interpretacje symboli nad wyraz oczywiste. Fekalny humor, bazujący na najniższych instynktach, też nie wydaje się szczytem kinofilskich marzeń i aspiracji. Mimo tego kinowa sala, zamieniająca się w wielką tkankę rażącą śmiechem, mówi coś innego.
-
Żartowanie z pięknych i bogatych w dzisiejszych czasach nie jest żadną oznaką odwagi, a raczej konformizmu. Pośmiejemy się mniej lub bardziej, zadumamy nad zakończeniem, a potem zapomnimy. Rubenie Östlundzie, po prostu nie jesteś Luisem Buñuelem, a "W trójkącie" zdecydowanie nie jest "Aniołem zagłady".