Grzegorz Przemyk umiera na skutek ciężkiego pobicia przez funkcjonariuszy milicji. Komunistyczny reżim usiłuje obarczyć winą pracowników pogotowia.
- Aktorzy: Sandra Korzeniak, Mateusz Górski, Tomasz Ziętek, Jacek Braciak, Agnieszka Grochowska i 15 więcej
- Reżyser: Jan P. Matuszyński
- Scenarzysta: Kaja Krawczyk-Wnuk
- Premiera kinowa: 24 września 2021
- Premiera DVD: 27 stycznia 2022
- Premiera światowa: 24 czerwca 2021
- Ostatnia aktywność: 23 września
- Dodany: 23 kwietnia 2021
-
Polski kandydat do Oscara pokazywany w Wenecji. Zdobywca Srebrnych Lwów na Festiwalu w Gdyni. Po takim wstępie można spodziewać się, że dramat pt. "Żeby nie było śladów" to dzieło bez wad, rozliczające dawny system w odważny sposób, polecane koniecznie do obejrzenia wszystkim Polakom i nadal dość aktualne w swojej wymowie. W dużej części to prawda, ale jako dojrzały widz spodziewałem się opowieści nieco bardziej przeszywającej serce i powodującej wewnętrzną złość oraz bezsilność.
-
Jest filmem o zbrodni, której zapomnieć nie wolno, a także o systemie któremu pobłażać jest wstyd. Nie jest to przy tym szkoło-naganiacz, który by zaciągał na siłę licea żeby zaznajamiały się z tematem.
-
Niestety w Żeby nie było śladów reżyser zdaje się być bardziej zainteresowany tym jak jego film wygląd, niż tym żeby działał emocjonalnie. Matuszyński strasznie fetyszyzuje lata 80, wszystko wygląda jak z fotografii, ten świat nie ma w sobie życia, a mimo tego, że widać, że aktorzy dali dużo z siebie, to ich kreacje nie mogą wybrzmieć, bo reżyser jest bardziej zainteresowany przestrzenią niż swoimi bohaterami.
-
Stoi świetnym aktorstwem, ale rozdrobnienie wątków nie pozwala odpowiednio poznać bohaterów. Czy więc film jest zły? Nie, to na pewno nie, bo oglądanie go to wielka przyjemność. Przez większość seansu czujemy złość i bezsilność, która towarzyszy walce nie do wygrania. I jeszcze ten finał. Aż nasuwają się pytania: Czy teraz jest lepiej? Czy już nie musimy obawiać się, że coś podobnego wydarzy się ponownie?
-
Oprócz rzetelnej roboty rzemieślniczej i otaczającej obraz specyficznie kafkowskiej aury PRL-owskiego absurdu "Żeby nie było śladów" posiada jeszcze jedną zasadniczą zaletę. Krytyczny ton filmu z łatwością odnieść można do współczesnej, nie tylko rodzimej sceny politycznej, która sztukę społecznej dezinformacji - dzięki coraz bardziej rozrastającym się środkom masowego przekazu - opanowała niemalże do perfekcji.
-
Dla mnie jednak "Żeby nie było śladów" to potwierdzenie wielkiego talentu Matuszyńskiego jako reżysera, który z uwagą oraz dokładnością odtwarza działanie brutalnych mechanizmów sterowania, manipulowania oraz kontrolowania ludzi. Bezwzględnie, potrafiące uderzyć z całą mocą kino.
-
Wszystko pogrzebał okropny scenariusz, pozbawiony myśli przewodniej, a także brak zdecydowanej interwencji reżysera i montażysty, by całość skrócić i odciążyć. By zamiast pomuskać milion wątków, faktycznie spróbować coś opowiedzieć. No ale, szkoły i tak pójdą, więc misja chyba wykonana. Szkoda tylko sztuki.
-
Jest bardzo ważnym filmem, do którego będziemy często wracać. Cezary Łazarewicz, zbierając materiały do swojej książki "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka", wykonał tytaniczną pracę. To czuć w scenariuszu Kai Krawczyk-Wnuk. Nie sądzę, by jakikolwiek polski widz wyszedł z kina, nie wiedząc, co właśnie zobaczył na ekranie.
-
Najważniejsze, że Żeby nie było śladów nie pozostawia widzów obojętnymi. Mimo swojej długości nie nudzi się i z każdą kolejną minutą projekcji posuwa opowieść do przodu. Raz zamienia się w thriller poświęcony działalności służb państwowych, kiedy indziej w rasowy dramat rodzinny bądź... sądowy. I choć niektórzy aktorzy rozczarowując, niepotrzebnie przerysowując kreowane postacie, to film Matuszyńskiego jest kolejną tegoroczną naprawdę mocną propozycją naszego kina.
-
Wygląda na to, że wyrósł nam kolejny twórca, który będzie umiał odpowiednio rozliczyć wstydliwe karty polskiej historii.
-
Twórcy "Żeby nie było śladów" dość wiernie przenoszą na ekran to, co opisał Cezary Łazarewicz. Nie przenoszą jednak dynamicznej, pełnej suspensu narracji Łazarewicza, który skonstruował swoją książkę jak kryminał, z wiszącym wciąż nad czytelnikiem pytaniem: "Kto zabił?".
-
Imponuje odtworzeniem ponurej atmosfery lat 80. Wszystko jest tu brzydkie: okropne swetry, wąsy, krzykliwe makijaże, futra, meble. Przywołanie Warszawy sprzed blisko czterdziestu lat to osiągnięcie samo w sobie.
-
Jest dziełem monumentalnym, pieczołowicie zrealizowanym, z dbałością o szczegóły i realizm. Autor "Ostatniej rodziny" ponownie dowiódł, że jest kinematograficznym pedantem - w dobrym tego słowa znaczeniu.
-
To nadal bardzo dobry i sprawnie nakręcony film, ale ja do kina chodzę przede wszystkim by przeżywać opowiadaną historię. W przypadku tego filmu zdarzały się momenty, gdy byłam jedynie biernym obserwatorem.