-
To nie biografia na temat malarza, ale fantazja. To próba znalezienia tylnego wejścia do jego głowy. Istnieje tu jedynie umowna, mętna przestrzeń, jak gdyby artysta za sprawą wyobraźni usiłował rozsadzić ramy zastanego świata.
-
Nie robi z polskich strażników potworów.
-
-
Godne pożegnanie Indiany Jonesa, przy którym łatwo uronić łzę.
-
Nie jest to kolejny film ze stajni Marvela, ale kunsztowna i z pomysłem napisana historia, która bezczelnie wykoślawia znajome obrazy i ich, wydawałoby się, raz na zawsze ustalone znaczenia.
-
Te najbardziej przejmujące fragmenty gdzieś się jednak gubią, znikają w plątaninie zdarzeń i wątków. Być może Iñárritu wolał ten najbardziej bolesny okres w swoim życiu zakrzyczeć. A może zwyczajnie go poniosło.
-
Choć "Bohater" kończy się w duchu przypowieści o człowieku wystawionym na próbę, widoczność problemów Iranu zdaje się warunkiem koniecznym do zaistnienia tej opowieści.
-
Takie historie utrwalają się w pamięci i nigdy ich nie zapominamy, inne zaś ogląda się przez szybę. "Trzy tysiące lat tęsknoty" Millera ewidentnie należą do drugiej kategorii.
-
Film Cronenberga oglądałem na Nowych Horyzontach, widziałem tam pewnie z tuzin lepszych filmów, ale żaden nie był wykonany w sposób równie wyrazisty.
-
To małe rzeczy, całkowicie zbędne z punktu widzenia fabuły, nie nadają się na okrągłe puenty - a jednak radują oko widza, może dlatego, że najbliżej im do samych rysunków Tomine'a. Zwykli ludzie i zwykłe czynności. Mam powody, by wierzyć, że kilka z tych scenek mogłoby spokojnie wylądować na okładce "The New Yorkera".
-
Tylko talent Garlanda sprawia, że ta historia została przytłoczona ciężarem banalnej w gruncie rzeczy metaforyki. "Ex Machina" i "Anihilacja" udowodniły, że reżyser ten potrafi unieść kino gatunkowe z ambicjami - nie sposób mu odmówić wyjątkowych umiejętności budowania nastroju.
-
To jedna z kłopotliwych cech tego kina, ale i aspekt najbardziej warty docenienia. Weerasethakul niczego nie ułatwia. Zostawia miejsce na zadawanie pytań, a domysły pozostawia widzowi.
-
W amerykańskim kinie o relacjach z dzieckiem mówi się ostatnio bez przerwy, ale dawno nikt o nich nie mówił tak jak Mills.
-
Campion wie, jak zagęszczać niejednoznaczne emocje. Nie ma tu jednego dominującego wątku, są tylko równoprawne opowieści braci, wdowy i jej syna, pałeczka kilkakrotnie przechodzi z rąk do rąk.
-
Nie jest to przecież ostatecznie film kościelny, nikt nikogo tym filmem siłą nie nawraca, nie mam ochoty zapisać się po nim do ruchów oazowych, nie jest to także film wyłącznie spod znaku LGBT+, queerowy. Pokazuje natomiast jednostkowy i osobliwy przypadek człowieka, który wyraża siebie, swoje przekonania i który - jeśli już coś widzom ma do głowy nawkładać - to wezwać do otwartości.
-
Widać, że Qurbani miał pomysł, jak ciekawie opowiedzieć o tej relacji: o przyciąganiu, odpychaniu i zwodzeniu. Umiał też pokazać człowieka, który musiał odbyć długą drogę, dać się uwieść i powierzyć swoją duszę złym mocom, żeby wreszcie otworzyć oczy.
-
Film Chunga, choć mocno zakorzeniony w określonym kontekście i kulturze, mógłby rozgrywać się tak naprawdę wszędzie, reżysera interesują uniwersalne zachowania ludzi spokrewnionych, wystawionych na próbę. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze zobaczyć film zrobiony za amerykańskie pieniądze, w którym praktycznie wszyscy mówią po koreańsku.
-
Vinterberg jest powściągliwy w wyrażaniu ocen, nie aspiruje do uskuteczniania moralitetu o delirycznej degrengoladzie, pokazuje za to pełne spektrum doświadczeń związanych z piciem.
-
Wydawać by się mogło, że "Dzień świstaka" czy serial "Russian Doll" całkowicie wyczerpały potencjał, kryjący się w motywie uwięzienia w pętli czasu. Tymczasem Max Barbakow nadał owej wyświechtanej kliszy odświeżoną formułę, znalazł na nią autorski patent, ukazał ją w sposób odświeżający i na nowych warunkach. A przy tym zrobił film lekki, zabawny, bezpretensjonalny, który na czas powrotu widzów do kin pasuje wprost idealnie.
-
Tym co czyni "Sound of Metal" filmem wyjątkowym, nie są ciężkie gitarowe brzmienia, jak sugerowałby tytuł, ale niezwykle sugestywne ujęcie utraty słuchu.
-
Oglądanie go jest jak wywoływanie duchów. Jak próba odwrócenia biegu zdarzeń i odroczenia nieuchronności przemijania.
-
Howard nie jest zainteresowany dogrzebaniem się do prawdy o prowincjonalnej Ameryce, preferuje egzaltowaną bajkę uczesaną pod masowe gusta.
-
Mógłby posłużyć za klamrę spinającą drogę życiową i wywrotową twórczość słynnego fotografa, a przede wszystkim to, jak na przestrzeni lat była ona przez świat postrzegana.
-
W ostatecznym rozrachunku film Akina jest manifestem prostej prawdy: że z narodowych tradycji nikogo wykluczać się nie powinno, że są one dobrem wspólnym. Otwartą dla wszystkich przestrzenią komunikacji, porozumienia, wymiany myśli i wzajemnej inspiracji.
-
Nikt w filmie nie wypowiedział tego wprost, ale wysunąłbym interpretację, że "Jezioro dzikich gęsi" jest świadectwem napięć, jakie rozchodzą się po całej chińskiej ziemi. Niby prosta jak drut historia o zbrodni i ucieczce, ale - jak to z prostymi historiami bywa - kryje się w niej sporo dwuznaczności.
-
Wielość głosów i punktów widzenia składa się w "Bezpaństwowcach" na opis świata, w którym nic nie jest jednoznaczne, w którym postawa bohaterów przybiera rozmaite i zmienne formy. Twórcy tego świetnie skonstruowanego serialu próbują każdego dopuścić do głosu, pokazać pokłosie australijskiej polityki migracyjnej z możliwie wielu perspektyw.
-
Film to pouczający, który bez pretensji i zadęcia, raczej z pogodną wyrozumiałością, udowadnia, że czasem człowiek musi wykonać pochopny ruch, by znowu poczuć po co i dla kogo żyje. No tak, banał, ale przydatny. Nierozważnie byłoby oczekiwać czegoś więcej po lekkiej francuskiej komedii.
-
Choć fabuła filmu jest niezwykle sztampowa jego emocjonalna intensywność wystarczająco motywuje widza do wołania o tytułową sprawiedliwość, a finałowa odezwa bohatera niesie pytanie oszałamiające w swej prostocie: "dlaczego w tego typu sprawach wciąż tak niewiele się zmieniło?".
-
Ważniejsze od toczących się wokół tego naprawdę kapitalnie zrealizowanego serialu sporów i krytycznych dyskusji jest sam fakt, że mogliśmy przeżyć to wszystko jeszcze raz. Zatańczyć, pofrunąć, wcisnąć w usta kubańskie cygaro, a po wszystkim pogrzebać w szafie za starymi Jordanami i koszulką z numerem 23.
-
Buduje zatem wyłącznie negatywne, najciemniejsze konotacje związane ze społecznością ortodoksyjnych Żydów. Niestety, mam nieodparte wrażenie, że coś się w ten sposób traci. Że paradoksalnie podkręca to stereotypy, utrwala zero-jedynkowy podział. A zarazem trudno w oparciu o ten zarzut jednoznacznie przekreślić odbiór Unorthodox". Kilka ciekawych spostrzeżeń ten serial jednak poczynił.
-
Jest więc "Żegnaj, mój synu" filmem miarowo, ale przy tym silnie uderzającym w ton bezpośredniej politycznej krytyki, przepracowania pewnych emocji, stanów i rozliczenia z przeszłością. Xiaoshuai opowiada o jednostkowych losach, by pokazać, jak cele władzy Denga kształtowały życie i przetrącały kręgosłupy milionów niewinnych ludzi.
-
Delikatnemu uczuciu rozczarowanie "The Salt of Tears" towarzyszyła jednak niewątpliwa przyjemność oglądania: mimo że opowieść ta została umiejscowiona tu i teraz, to ziarniste czarno-białe obrazy, krótkie momenty wygaszania ekranu i fortepianowe partytury Jacquesa Auberta nadają opowieści coś ponadczasowego.
-
Otwarcie bez zachwytów, ale i bez wstydu.
-
Pálmason maksymalizuje działanie wieloznacznego obrazu, tworzy wizualny język zawierający różne znaczenia, kody i gęste sensy. Aż trudno wyobrazić sobie lepszy przykład filmu, w którym tak silnie wyrażałaby się istota współczesnego europejskiego kina autorskiego.
-
Znakomita brytyjska reżyserka, jedna z najważniejszych przedstawicielek wyspiarskiego kina niezależnego, pokazała w tegorocznym konkursie film, który jest katastrofą na całej linii.