Magia Kina
Źródło-
W całym filmie nie było śmieszniejszej kwestii niż "Pokazał Pan, że można zrobić w Polsce dobre, porywające kino sensacyjne".
-
Mógłbym dalej wymieniać kolejne wady "Solid Gold", jak choćby zdjęcia Arkadiusza Tomiaka zadymione tak bardzo, że u obecnego na sali strażaka wywoływały zawodowe zaniepokojenie, ale to już kopanie leżącego.
-
Jeśli masz ochotę na horror o zombie i liczysz na klasyczną rozrywkę z gatunku kina grozy, plakat i tytuł nowego filmu Jima Jarmuscha mogą Cię zachęcić. Jeśli tak się właśnie stanie, to wylądujesz na sali kinowej oglądając zupełne przeciwieństwo tego, czego oczekiwałeś. Nie jestem jednak pewien, czy będziesz tym rozczarowany.
-
W kilku co bardziej fantazyjnych scenach i motywach Ari Aster udowadnia, że jest w stanie intrygować. W przyszłości chciałbym się przekonać, że potrafi też zachwycać. Sztuka ta przy "Midsommar" mu jeszcze nie za bardzo wyszła, ale z najlepszymi życzeniami na przyszłość czekam aż mu się uda.
-
To doświadczenie, filmowe przeżycie, nie mające nic wspólnego z poznawaniem kolejnych etapów scenariusza i śledzeniem wydarzeń. To jest doświadczenie na poziomie estetycznym, tak jak doświadczeniem jest chociażby słuchanie muzyki ludowej.
-
Cały ten niepowtarzalny klimat, naładowany kliszami, które tylko przydają groteskowego nastroju, poprowadzony jest wzdłuż linii fabularnej, która jest prosta i bardzo typowa. Z jednej strony rozumiem celowość tych wszystkich oczywistości scenariuszowych, które podkreślają tylko ten absurdalny obrazek, tworząc piękną bańkę. Czasem jednak wtórność opowiedzianej historii przebija się na pierwszy plan.
-
Pif-paf nie było prawie w ogóle, więc jak nie przepadacie za tym, to się nie ma czego bać. Akcji za wiele tutaj nie uświadczycie, ale nie jest to też kino "czynności dla samych czynności".
-
Oglądając "Sweet Country" można się dobrze bawić, można napawać oczy robiącymi wrażenie aspektami wizualnymi, wyciągnąć jakieś wnioski płynące z przesłania filmu, zagłębić się w scenariuszowe i techniczne szczegóły. Ja ograniczyłem się chyba do pierwszego, maksymalnie dwóch pierwszych podpunktów. Nie żałuję.
-
Dobrze się w tej Ameryce bawiłem. Domy mają ładne, auta duże, dziewczyny uśmiechnięte a sekrety dobrze chowane. Co prawda na zbyt wiele dojrzałości emocjonalnej i poważnych rozterek ich tam nie stać, ale nikt się tego po nich nie spodziewał.
-
Bez względu na wszystko wiem, że to kino, które bez względu na to czy jesteś zaprawionym koneserem Wernera Herzoga, czy może specjalistą od wyczynów Stevena Seagala, może w sobie rozkochać. Tak jak rozkochało mnie.
-
"Marlina..." była intrygującym doświadczeniem, zarówno dzięki lokacji, w której ją oglądałem, jak i lokacji, z której film pochodził, bo nowe zbliżenia do kultur mi relatywnie obcych zawsze są dla mnie źródłem zaciekawienia. Przepowiadam - dajcie Suryi historię z interesującą intrygą, która rozgrywa się głównie we wnętrzach oraz Pasolanga za kamerą i jest spora szansa na to, że dostaniecie indonezyjskie arcydzieło.
-
"Player One" to frajda. Z papierowymi postaciami, prostym scenariuszem, amerykańskim patetyzmem, ale frajda. Jeśli jak ja, kochasz tę często deprecjonowaną przez wielce dorosłych i poważnych popkulturę, to powinieneś się dobrze bawić. Jeśli nie kręcą cię takie klimaty, to spokojnie możesz sobie odpuścić.
-
Mógłbym poruszyć tu jeszcze kwestię marnie i dość niejasno rozwiązanej fabuły, dziur w koncepcji, które te wszystkie zmyślne pomysły na przeżycie bohaterów próbują średnio udanie łatać, czy emocjonalnego tandeciarstwa, ale to nie mierzi już tak mocno wobec genialnego pomysłu wyjściowego. Niemniej jednak wymienione wyżej trzy grzechy główne już tak.
-
Na pewno dostarczył mi trochę filmowych przyjemności, trochę momentów, w których delikatnie podskoczyłem w fotelu, ale czy zostało to ze mną po wyjściu z kina? Raczej nie. Dużo więcej wrażeń dostarczyła mi późniejsza wędrówka po nocnym, zamkniętym centrum handlowym.
-
Jeśli coś złego mogę o "Happy Endzie" napisać, to że zwyczajnie... nie zachwyca. To dobra produkcja, motywująca do przemyśleń na kilka aktualnych tematów, ale nigdy nie wprawiła mnie w osłupienie czy jakieś większe emocje, nawet gdy dochodziło do wydarzeń tragicznych. Nie umniejsza to jednak faktu, że Haneke po prostu się sprawdził.
-
No i jak widać, dało się. Można było stworzyć polskie kino sensacyjne z bluzgami, spluwami, tajemnicami, alkoholami, narkotykami, juchą, twardymi facetami i pięknymi autami - i to takie porządne. Dzięki, Panie Pasikowski.
-
Obraz tyleż dobry, co bardzo w przestrzeni emocjonalnej neutralny.
-
Jeśli istnieje wzór na film, na który chcesz iść do kina, żeby się zaśmiać i zasmucić, ale po wyjściu z kina niczego już od niego nie oczekujesz, to kryje się on tutaj.
-
Lśnienie dało nam przynajmniej 3 "naj": najpopularniejsza scena otwierania drzwi bez użycia klamki, najbardziej ikoniczny wzór dywanu i najbardziej przerażające bliźniaczki w historii kina. Dla mnie jest to też najbardziej ulubiony obraz Kubricka, choć paru jeszcze nie widziałem.
-
Bardzo przyzwoita produkcja, która dla osób zainteresowanych dyscypliną może być dziełem objawionym. Ja zaś najwięcej przyjemności miałem z tego, że film twierdzi naraz, że jest najwierniejszym odwzorowaniem prawdy, ale też że prawda absolutnie nie istnieje, pozostawiając takiemu mnie duże pole do zabawy światem przedstawionym, choć niby takim historycznym... i realnym.
-
Wadliwe są same podstawy, koncept tej historii i koncept na to, co i w jaki sposób ma ona przekazać. Jako film o superbohaterach sprawdza się on chyba jednak dobrze - jest bardzo ładny wizualnie, momentami zabawny i całkiem lekki.
-
"Czarna Pantera" może podobać się jako rozrywka dla samej rozrywki, ale tylko przy bardzo dobrym nastawieniu. Świat przedstawiony rzeczywiście potrafi wciągnąć i zachwycić, ale treść filmowa zawodzi na niemal każdej linii.
-
Nić widmo jest warta waszych pieniędzy, czasu i wyobraźni.
-
Porządne kino, ale nie polecam wybierania się na niego do kina. Jeśli będziecie mieli okazję, to dajcie mu szansę i może wcześniej obejrzyjcie "Zanim stracimy wszystko".
-
Na ten moment "Róża" stoi na moim podium najlepszych, pełnometrażowych, polskich produkcji. To zdecydowanie najlepszy twór głośnego reżysera, któremu należy się pełnia sprawiedliwości w świetle częstych kontrowersji.
-
Jeśli film łączy komedię, dramat i szeroki, społeczny przekaz, robiąc te wszystkie trzy rzeczy dobrze i skutecznie, to wiesz, że jest super.
-
Bardzo dobry film. Tylko przeciągnięty i średnio zakończony.
-
Biję pokłony Jamesowi Franco w jego roli życia, który zmierzył się z postacią Tommy'ego Wiseau i wyszedł ze starcia obronną ręką. Nie jest on kopią twórcy, a jego aktorskim portretem. A niech mu będzie - reżyserii też gratuluję. Co się naśmiałem i nastresowałem to jednak w większości jego zasługa.
-
Ten film w żadnym momencie nie był 8/10, ale frajda jaką mi dostarczył była wręcz nieoceniona w ten smutny niedzielny wieczór.
-
Niekoniecznie musicie pędzić do kina, ale jeśli za pół roku nie będziecie wiedzieli jak spędzić wieczór, a jakaś stacja telewizyjna zaoferuje Wam seans "Cudownego chłopak", złapcie przyjaciela i spędźcie razem przyjemny rok szkolny z Auggiem.
-
Nie sili się na jakiś jeden, potężny morał, ale bardziej skupia się na idei małego dobra, czynionego w codziennych uczynkach. A to wszystko opatulone autentycznie zabawnym humorem. Kontynuacja przygód cudownego misia to moja największa niespodzianka roku i jakże słodka to niespodzianka.
-
Film niezwykły, obok której nie powinniście przechodzić obojętnie... szczególnie jeśli tęsknicie za letnimi popołudniami wśród bloków i placów zabaw.
-
To jest jak połączenie gatunków. To jest, kurczę, prawdziwe i dobre.
-
Trwa 100 minut i strasznie je marnuje, bo w tym czasie można pokazać na ekranie wiele ciekawych motywów, a tymczasem marnuje on cenne minuty na sceny gry w tenisa w zwolnionym tempie. Mimo wszystko nie jest jednak tak, że się nudziłem. Obraz potrafi wywołać emocje typowe dla sportowych zmagań, jednak przede wszystkim dzięki świetnej grze aktorskiej aktorów pierwszoplanowych i bardzo dobrym zdjęciom.
-
Dobry film. Ale tylko dobry. Za dużo w nim zmarnowanego potencjału, aby można go było postawić odrobinę wyżej. Jeśli chcecie się wybrać na coś biograficznego, powiązanego ze sportem, wybierzcie się na "Najlepszego".
-
Jest świetny, bo robi coś nowego w obrębie tego uniwersum i robi to naprawdę ciekawie. Gdyby nie kilka głupot, bez wahania przyznałbym, że to moja ulubiona część sagi.
-
Przynosi masę przyjemności i dziecięcej radości, pomimo elementów, które każą się łapać za głowę.
-
Robi wrażenie głównie dlatego, że rodzina Beksińskich była zjawiskiem fascynującym. Z jednej strony na tyle ciekawym i nietypowym, że chce się ich życie obejrzeć, a z drugiej strony, przez bardzo zrównane społecznie warunki życia realiów PRL, ich życie jest bardzo bliskie wielu z nas pod względem bardzo prozaicznej rzeczy jakim jest otoczenie, zwane bardziej quasi-artystycznie "czasem i miejscem akcji".
-
Warto wybrać się na trzecią już w ostatnich latach produkcję o rodzinie Beksińskich. Warto też jej seans kontynuować obejrzeniem ostatniej rodziny.
-
Lanthimos jest mistrzem, jeśli chodzi o konstruowanie miejsca i akcji filmu wokół tezy, która przypomina jakieś Twoje rozważanie, które naszło Cię, kiedy akurat czekałeś na windę.
-
Nie bądźcie tacy, zróbcie polskiej kinematografii prezent na święta. Wydajcie ciężko zarobione pieniądze i pójdźcie do kina na "Cichą Noc". Dzięki temu w przyszłości będziemy mogli dostawać więcej takich skarbów.
-
Dokument o sztuce w najczystszej możliwej postaci.