-
Na Gran Turismo naprawdę warto się wybrać. To prawdziwa perełka pośród odpadów, którymi karmi nas dzisiejsze Hollywood.
-
Dobry film, który zapewne ucierpi przez zbyt duży hype i zawyżone oczekiwania fanów. Ciężko na razie stwierdzić, jak duże znaczenie ma ta produkcja dla całego uniwersum, niemniej robi dokładnie to, co powinna robić w swoim podstawowym założeniu - zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie. I może to banalne stwierdzenie, ale patrząc na obecny stan Hollywoodu i blockbusterów - to tylko tyle i aż tyle.
-
Choć zakończenie serialu jest niemal perfekcyjne, tak sezon trzeci zostaje daleko w tyle za swoimi genialnymi, dwoma poprzednikami.
-
Po ponad 20 latach obcowania z popkulturą, radziłbym wam zamienić tę mantrę Nigdy nie będzie lepszego serialu niż... na Nigdy nie będzie drugiego takiego serialu jak... Bo po co się męczyć i zachodzić w głowę, która produkcja jest lepsza?
-
LOL: Kto się śmieje ostatni poleciłem chyba już każdemu znajomemu i wszystkim członkom rodziny. Mam pewne zastrzeżenia co do kwestii montażowych i użycia w programie magii telewizji, niemniej jestem w stanie przymknąć na to oko, bo bawiłem się po prostu świetnie i dawno nie popłakałem się ze śmiechu. Z niecierpliwością czekam na drugi sezon, a wy, drodzy czytelnicy - pędem na Amazon Prime i bierzcie się za oglądanie!
-
To jeden z najgorszych remaków Disneya do tej pory, a wydawało się, że historia ta raczej obroni się sama. Strach pomyśleć, co nas czeka wraz z kolejnymi pewniaczkami...
-
1.52 maja 2023
- Skomentuj
-
Może drugi sezon - o ile w ogóle powstanie - będzie ciekawszy i odważniejszy, ale na ten moment, Agent Elvis jest po prostu okej. Fabuła nie porywa, ale serial ten ma naprawdę sporo plusów, dlatego bardziej skłaniam się do polecenia go. Jest potencjał, tylko trzeba go dobrze wykorzystać.
-
Może to przez moją urazę do produkcji Netflixa, ale patrząc na ich dokonania na przestrzeni lat oraz kierunek, w którym poszło Hollywood, myślę, że wyprodukowanie średniaka na znanej licencji można rozpatrywać w kategorii sukcesu.
-
Bo mimo niezrozumiałego dla mnie castingu dwójki głównych bohaterów, TLOU robi wiele rzeczy naprawdę, naprawdę dobrze.
-
Polecam? No jasne, że polecam, szczególnie, że w ostatnich tygodniach w kinach raczej posucha i nie ma za bardzo na co się wybrać, a jeśli mowa o dobrej rozrywce obfitującej w komedię i przygodę to już w ogóle. Pozytywne zaskoczenie, do którego niejednokrotnie będę wracał z przyjemnością.
-
To jak na razie najgorsza próba przeniesienia świata bioHazard na język filmowy tudzież serialowy. Okropna padaka, dzięki której zatęsknicie za niesławną serią z Millą Jovovich.
-
W końcu, po 45 latach, Baz Luhrmann zrobił nie tyle film od fanów dla fanów, ale przede wszystkim film od fanów dla Elvisa. Wspaniały hołd dla legendy muzyki - audiowizualne przeżycie, które należy doświadczyć na dużym ekranie. Magia kina wciąż tli się u niektórych twórców, a takim decydowanie jest Baz Luhrman.
-
Choć z początku Buzz Astral mienił mi się jako zwyczajne zarabianie na sławie Toy Story, tak po seansie muszę przyznać, że broni się jako samodzielny film. Nie będzie to zapewne produkcja, którą postawimy obok takich klasyków jak Iniemamocni, Ratatuj czy - nomen omen - Toy Story właśnie, ale ma szanse zostać kochaną przez widownię serią, zapewniającą sporo akcji i masę humoru, a także zgrabnie przemycane pomiędzy tymi dwoma aspektami życiowe nauki.
-
Lata mijają, a twórcy filmowych Batmanów niezmiennie wyznaczają nowe standardy w kinie superbohaterskim - najpierw Burton, potem Nolan, a obecnie Reeves. Takie filmy na podstawie komiksów to ja szanuję!
-
Czekam na drugi sezon, jeszcze jak. Twórcy mają jeszcze masę materiału źródłowego do wykorzystania i wręcz nie mogę się doczekać, by zobaczyć ich wizję przeniesienia bossów z Cuphead na realia serialu. Fajne to, fajne, polecam.
-
Jest to niewątpliwie miła niespodzianka, do której na pewno chętnie wrócę, gdy będę miał ochotę na lekki, przyjemny, a nader wszystko wartościowy film.
-
Ja wizję Uncharted Fleischera absolutnie kupuję. Na seansie bawiłem się świetnie, często ciesząc się jak małe dziecko. Holland jako młody Drake daje rade, Wahlberga jak nigdy nie lubiłem, tak tutaj bardzo mi podszedł, jest akcja, jest przygoda, humor i podkładka pod następny film.
-
Jest to fascynujące, że najlepsza część serii Krzyk powstała 26 lat po premierze oryginału. Czekałem na dzień, w którym Hollywood udowodni mi, że można stworzyć dobrą kontynuację po latach, szanującą zarówno swoje poprzedniczki jak i fanów. I się doczekałem, jeszcze jak! Nie-fani serii pewnie mogą odjąć sobie oczko od oceny, ale dla mnie, zdecydowanie fana, jest to requel/sequel/reboot stojący krok od doskonałości.
-
Nie zgadzam się z zarzutami, że jest to film nieciekawy czy źle wyreżyserowany. To naprawdę interesująca historia niezwykłego duetu, zdradzająca kulisy nie tylko serialu I Love Lucy, ale także poniekąd starego Hollywoodu. Ja zostałem wciągnięty i ani przez minutę seans mi się nie dłużył. Szkoda, że Akademia wyróżniła film jedynie trzema nominacjami, ale cóż zrobić. Dla mnie Lucy i Desi jest zdecydowanie warty uwagi.
-
Nie wiem skąd niskie oceny, bo choć wspomniane schematy fabularne są obecne, to mimo wszystko humor i design świata przedstawionego zdecydowanie przemówiły do mnie bardziej.
-
Bardzo dobry film, który nominację w kategoriach Najlepszy Scenariusz Adaptowany i Najlepszy Aktor Drugoplanowy dostał jak najbardziej zasłużenie. Nominacja w kategorii Najlepszy Film? Tu targają mną już większe wątpliwości. Niemniej, produkcja jak najbardziej do polecenia.
-
Nie chcę zabrzmieć jak typowy Janusz z gadaniem a bo kiedyś to było, ale kiedyś rzeczywiście było. Filmy czy to katastroficzne czy science-fiction, jasne, były osadzone w gatunku, a więc miały często ten nierealistyczny element, ale świat przedstawiony był rzeczywiście pomyślany, zaś sceny zachowywały jakiś sens i nie były tylko po to, bo efekty specjalne pozwalały na ich zrobienie i bo to cool. Moonfall to popłuczyny po innych filmach Emmericha, i to jeszcze w sosie z M. Night Shyamalana...
-
Bardzo zwyczajna, przyjemna komedyjka familijna, pasująca do nurtu innych familijniaków, jak chociażby tegoroczna Wojna z dziadkiem. Ma kilka zabawnych motywów i celnych żartów, na których uśmiechnie się niejeden dorosły, ale niestety jest to w większości bardzo rodzinna produkcja, obfitująca w sporą ilość slapsticku najniższych lotów i powodujących mdłości motywów family-friendly.
-
To nic innego, jak kolejna, taka sama czekoladka z fabryki Marvela, tylko że w innym papierku, rozciągnięta dodatkowo do 160 minut metrażu.
-
Wszyscy święci New Jersey bez wątpienia znajdą w czołówce moich ulubionych filmów tego roku. Cholera, obejrzałem go już trzy razy, a czwarty seans jest tylko kwestią czasu. Chciałem historii w klimacie Rodziny Soprano i to właśnie dostałem.
-
Nie mogę w to uwierzyć. Nie dość, że pochłonąłem pierwszy sezon The Office PL w dwa dni, to... Jest mi mało. Kurde, ja wręcz jestem przybity, że muszę czekać na drugi sezon sam Bóg wie ile czasu!
-
Słowa nie opiszą tego, jak źle to wygląda. Na Boga, mamy 2021 rok. Pixar sprawia, że granica między animacją a realizmem się zaciera, a Warner Bross wypuszcza coś, co wygląda jak robota odwalona w paincie przez znudzonego psychofana Nocy Żywych Trupów. I jeszcze wołają za to kupę kasy.
-
Zwróćcie uwagę na to, że ja - największa maruda jeśli chodzi o Hollywood, poprawność polityczną czy brak oryginalności w Popkulturze - polecam całym sercem Diunę. Widać, że to projekt robiony z pasją przez prawdziwego miłośnika filmu i science-fiction. I już samo to zasługuje na ogromny szacunek.
-
W zasadzie nie ma zbytnio co recenzować. Film jest dokładnie taki, jaki można było przewidzieć. Głupi.
-
To jeden z lepszych dokumentów ostatnich lat. I wszyscy Ci, którzy tak jak ja umiłowali sobie największy hit tego zespołu - Take On Me - a nie wiedzą nawet, kto ten zespół tworzy czy skąd pochodzi - proszę, obejrzyjcie ten dokument. Najlepiej w kinie, z legalnego źródła. Zróbcie to w ramach podziękowania temu niesamowitemu zespołowi, za wszystkie miłe chwile spędzone przy akompaniamencie ich muzyki oraz te smutne chwile, w których ich kawałki dodawały wam otuchy.
-
Zapewne nie okaże się wielkim, finansowym fiaskiem. Powiedziałbym nawet, że na to nie zasługuje, bo choć w dużej mierze narzekam na poziom scenariusza, to przyznaję, że dzięki klimatowi i walkom, oglądało mi się to całkiem znośnie. Szkoda, że fabuła została napisana po łebkach, bo potencjał był spory.
-
Ogląda się to przyjemnie, raczej nie skupia się podczas seansu na myśleniu, a można jeszcze kilka razy się porządnie uśmiać. Ale powiem wam szczerze, że podczas tych kilku scen, gdy na ekranie możemy podziwiać wyłącznie duet Reynolds-Jackson, zatęskniłem za tą bardziej stonowaną, pierwszą częścią. Niemniej, Bodyguard i Żona Zawodowca to kawał porządnej, wakacyjnej rozrywki i nie wątpię, że będziecie się na niej świetnie bawić.
-
Zaraz przed seansem przeczytałem niusa, że w marcu 2023 swoją premierę będzie miała część trzecia Cichego Miejsca. Uaktywnił mi się momentalnie zespół stresu pourazowego. Wiecie - kolejne części kolejnych części, wspaniałe i oryginalne marki, wyciśnięte do cna przez pazernych producentów, spektakularne wtopy, upadki i tak dalej. Po seansie - dawać mi, kurde, marzec 2023 roku! W tym świecie jest jeszcze trochę do opowiedzenia i wierzę, że trzecia część może być jeszcze lepsza.
-
Całość przypomina mi crossover Scooby'ego Doo z Malanowski i Partnerzy. Niewiele tu horroru w horrorze, nawet jak na typowo popcornowy straszak. I jak Boga kocham, w jednej czy dwóch scenach ewidentnie widać, jak po wypowiedzeniu bardzo tandetnego dialogu, Wilson i Farmiga cisną bekę z tego, jak bardzo kiepski film kręcą.
-
Jest tak bezdennie głupi, że nawet tych wepchniętych na siłę 30 muzycznych hitów ani też bardzo dobre aktorstwo go nie uratuje. Boli i irytuje, że Hollywood boi postawić się na coś oryginalnego i wszystko sprowadza do bezpiecznych, family-friendly schematów, wciskając przy okazji tu i ówdzie jakieś wspaniałe, szlachetne ideologie feminizmu czy męskiej toksyczności.
-
Nomadland mnie niezwykle zaciekawił. Ani przez chwilę nie odczułem znudzenia i nawet nie spojrzałem na zegarek. Jak wspomniałem - lubię życiówki, a ten film wpasowuje się w moją definicję gatunku nawet bardziej niż pozostałe wspomniane tytuły z pierwszego akapitu.
-
Stoi w rozkroku między podejściem na serio do tematu, a świadomością, że to adaptacja gry, w której chodzi o wyrywanie kręgosłupów, serc i flaków. I tak oto dostajemy produkcję skierowaną absolutnie do nikogo. No, może poza największymi fanami serii, choć wydaje mi się, że kilka hektolitrów krwi i wrzucenie do fabuły kontenera wyładowanego znanymi postaciami może - przy okropnej fabule i jeszcze gorszym aktorstwie - nie przekonać nawet ich.
-
Niektórzy przeżyją ten film bardziej, inni nieco mniej. Ja zostałem przez Ojca emocjonalnie zmiażdżony. Zmusił wręcz do zastanowienia się nad życiem. Ale, dosyć tego, porzućmy już poważny ton i rozważania na temat życia i śmierci, bo - przysięgam - jestem już o krok od rzucenia tu jakimś aforyzmem, a tego bym sobie nigdy nie wybaczył. The Father polecam każdemu, bez wyjątku. Najlepiej niech świadczy o nim to, że zmusił mnie do takiego uzewnętrzniania się w recenzji i rozmowy o uczuciach.