Kobieta próbuje zaopiekować się ojcem wykazującym oznaki demencji, który mimo postępującej choroby pragnie pozostać samodzielny.
- Aktorzy: Olivia Colman, Anthony Hopkins, Imogen Poots, Rufus Sewell, Olivia Williams i 6 więcej
- Reżyser: Florian Zeller
- Scenarzyści: Florian Zeller, Christopher Hampton
- Premiera kinowa: 21 maja 2021
- Premiera światowa: 27 stycznia 2020
- Ostatnia aktywność: 11 września
- Dodany: 13 lutego 2020
-
Kameralne kino, miejscami nieco przekombinowane w próbach ukazania świata osoby chorej, niemniej stwarza choćby namiastkę wyobrażenia sobie, co czuje bohater cierpiący na Alzheimera. Porusza i przeraża zarazem, a całość zdobi niesamowity występ Anthony'ego Hopkinsa.
-
Martwimy się, wzruszamy, przyjdzie nam też siedzieć bez ruchu, bo możemy tylko obserwować coś, w związku z czym medycyna jest bezsilna. I właśnie ta bezsilność boli najbardziej. Ojciec to pokazuje, a jedynym lekarstwem może być ten moment, gdy przytulasz przerażoną chorą osobę. Wyjątkowy film.
-
Bardzo łatwo mógł z tego wyjść szantaż emocjonalny, na szczęście twórcy zręcznie uniknęli tej pułapki. To w dużej mierze zasługa precyzyjnego scenariusza oraz fenomenalnych aktorów.
-
Niektórzy twierdzą, że Ojciec to film jednego patentu. Być może, ale to bardzo skuteczny patent.
-
To jeden z tych filmów, które da się obejrzeć tylko raz. Trudno będzie znaleźć w sobie siłę, by ponownie wystawić się na działanie tak boleśnie przygniatających emocji, wciąż podsuwających mrożącą krew w żyłach myśl: "To możesz być ty za kilka lat". Warto jednak znaleźć w sobie odwagę przynajmniej na ten jeden raz, bo Zeller wykreował poruszający obraz, który nie tylko straszy, ale również oswaja z lękiem.
-
Jest niczym symulator demencji - pozwala widzowi, dzięki umiejętnie dobranym bodźcom audiowizualnym, doznawać tego samego stanu zagubienia i dezorientacji, który jest udziałem osób ze starczym otępieniem.
-
Jest bardzo poruszający, co czyni go niełatwym seansem. Daje do myślenia, przeraża swoją prawdziwością i próbą zobrazowania złożonej myśli człowieka, który choruje na demencję. Gra z widzem wypada fenomenalnie i bardzo skuteczny okazał się chociażby zabieg ze zmianą aktorów wcielających się w rolę córki Anthony'ego i jej partnera.
-
Przejmujący obraz Zellera zalicza się do pokaźnego grona filmów o demencji: w ostatnich latach były to m.in. "Motyl Still Alice", "Zostały tylko wspomnienia" czy mająca w czerwcu polską premierę "Supernova". Niesłabnąca potrzeba opowiadania podobnych historii wynika zapewne z uniwersalnej, wewnętrznej konieczności zmierzenia się z figurą złodzieja pamięci, który może splądrować umysły nie tylko naszych bliskich, ale i nas samych.
-
Niektórzy przeżyją ten film bardziej, inni nieco mniej. Ja zostałem przez Ojca emocjonalnie zmiażdżony. Zmusił wręcz do zastanowienia się nad życiem. Ale, dosyć tego, porzućmy już poważny ton i rozważania na temat życia i śmierci, bo - przysięgam - jestem już o krok od rzucenia tu jakimś aforyzmem, a tego bym sobie nigdy nie wybaczył. The Father polecam każdemu, bez wyjątku. Najlepiej niech świadczy o nim to, że zmusił mnie do takiego uzewnętrzniania się w recenzji i rozmowy o uczuciach.
-
Takie filmy są bardzo potrzebne, choć dla wielu osób może być to trudny seans. Mogę mieć tylko nadzieję, że za 60 lat życie dalej traktowało mnie względnie łagodnie i pamięć będzie sprawna. Ale to może być tylko pobożne życzenie. Jeśli film skłania mnie do zastanowienia, to nie może być słaby.
-
W klasycznym "Bulwarze Zachodzącego Słońca" Norma Desmond nonszalancko rzuciła kwestię: "Jestem wielka! To filmy zrobiły się małe". Tu jest zgoła odwrotnie. "Ojciec" to wielkie kino - a my jesteśmy malutcy.
-
Dewastacyjne i brutalne kino z pogranicza dreszczowca, w którym najbardziej przeraża ułomność ludzkiego umysłu.
-
W sytuacji, w jakiej znalazł się Anthony nie pomogłyby żadne modlitwy do jego patrona, św. Antoniego z Padwy - on nie pomoże znaleźć zgubionego zegarka. Już bardziej uzasadnione byłoby wzywanie św. Antoniego Pustelnika, który sam zmagał się z dezorientującymi wizjami. Niczego takiego w dziele Zellera jednak nie znajdziecie, jest to bowiem opowieść, która mocno trzyma się ziemi i chociaż jest małym formalnym majstersztykiem, nie ma pretensji do bycia czymś więcej, niż jest.
-
Hopkins używa całego siebie jak instrumentu, na którym wygrywa całą gamę uczuć i nastrojów człowieka doświadczającego własnej umysłowej degradacji, postępującej paranoi - zagubienia, konfuzji, strachu, cierpienia. Ale wracającego też do tego kogoś, kim był przed starością i chorobą - mężczyzny mającego kontrolę nad swoim życiem, inteligentnego, błyskotliwego...