-
Dość frywolna adaptacja materiału źródłowego, wyciągająca z niego praktycznie tylko wygląd pojazdów i nazwy postaci, resztę zawartości wyrzucająca zaś do kosza. Nie jest to idealna ekranizacja, ale produkcja broni się jako szalona komedia osadzona w klimatach postapokaliptycznych. Obejrzeć można, ale bez ciśnienia.
-
Gwałtowny rozwój sztucznej inteligencji to obecnie dość palący temat, więc autorzy "Twórcy" wstrzelili się idealnie w czasie. Niestety wystarczyło im paliwa na niezłą koncepcję wyjściową i techniczne dopracowanie swego dzieła. Scenariusz jest naiwną wydmuszką pełną dziur logicznych i zero-jedynkowych postaci.
-
"Piła" w stanie czystym, surowa i nieprzekombinowana, piekielnie brutalna i skupiająca się na postaci Jigsawa, a nie jego miernych naśladowców. Gdyby nie rozczarowujący finał, można by ją było postawić na równi z pamiętną "jedynką".
-
Historia ma potencjał, miejsce akcji jest niebanalne, a Wenecja skąpana w deszczu i rozświetlana błyskawicami to fantastyczny fundament do wykreowania klimatu gęstego jak smoła. Szkoda tylko, że ogląda się to bardziej jak teatr telewizji niż rasowy dreszczowiec.
-
Naturalistyczny, organiczny i po prostu bardzo sprawnie zrealizowany horror. Dzięki świetnej grze aktorskiej iz namacalnej wręcz brutalności pozwala grozie wypełznąć z ekranu, przez co łatwo przymknąć oko na drobne mankamenty. Potencjalny "cult classic".
-
Filmowe "Gran Turismo" to produkcja niczym niewyróżniająca się z tłumu przeciętniaków. Mimo to w trakcie seansu bawiłem się całkiem nieźle, m.in. dlatego, że nakręcone sceny wyścigowe wbijają w fotel, a świetna kreacja Davida Harboura pozwala przymknąć oko na głupotki scenariusza.
-
Opowiada historię kanoniczną dla uniwersum Resident Evil. Jeśli więc jesteście fanami serii Capcomu, to macie jeden powód, by zdecydować się na seans. Więcej argumentów za poświęceniem czasu i pieniędzy nie znajduję - to średnio wyreżyserowana i wyprodukowana animacja, która w ogóle nie wykorzystała potencjału pierwszego spotkania wszystkich kluczowych dla RE postaci.
-
To film wydmuszka, w całości zbudowany z cudzych pomysłów. Scenariusz magluje motywy boleśnie zgrane przez dziesiątki klasycznych horrorów i, co gorsza, robi to w zaskakująco zły i niespójny sposób.
-
Na każdym kroku czuć, że to film Christophera Nolana. Jednocześnie jest to najbardziej dojrzałe dzieło w dorobku reżysera. Ważne moralnie, okraszone doskonałym aktorstwem, niesamowitymi zdjęciami, żywymi dialogami i perfekcyjnym montażem dźwięku. Choć całość mogłaby być nieco krótsza i odrobinę bardziej dopieszczona narracyjnie, "Oppenheimer" to produkcja, która na stałe zapisze się w historii kinematografii.
-
Sprawia wrażenie, jakby twórcy chcieli edukować społeczeństwo, jednocześnie dostarczając rozrywki na najwyższym poziomie. Gerwig i Baumbach nie są jednak Thanosem i nie udało im się osiągnąć balansu - czasami robi się aż nadto moralizatorsko, a niekiedy słabej jakości slapstick wchodzi zbyt mocno. A wystarczyło tylko w paru miejscach zdjąć delikatnie nogę z gazu.
-
Momentami daje frajdę, ale jest to produkcja bez własnego charakteru, do tego cierpiąca na brak logiki i mająca irytującego protagonistę. Twórcy chcieli złapać zbyt wiele srok za ogon i przez to wyszedł im potworek Frankensteina. Nie warto jednak tracić czasu, aby rzucać się na niego z pochodniami - można po prostu przejść obok obojętnie.
-
Produkcja punktuje bardzo dobrym wyważeniem pomiędzy humorem a dramatem. Aktorzy dbają o to, aby widzowie nawet przez moment nie odczuli znużenia. Dzieje się tu tak dużo nieprawdopodobnych rzeczy, lecz twórcom jakimś cudem nadal udaje się prezentować szalone sceny akcji, zachowując przy tym pozory realizmu. "Mission: Impossible - Dead Reckoning" to przykład blockbustera, któremu niczego nie brakuje.
-
Dla kogoś, kto w ponurym peerelu zaczytywał się w książkach Nienackiego i darzy je ogromnym sentymentem, seans będzie katorgą porównywalną do oglądania Netfliksowego "Wiedźmina". Plus za zdjęcia i próby wskrzeszenia martwej postaci, cała reszta do zaorania.
-
Wszystko przemija, tylko Indy żwawy jak kiedyś? Nie do końca - czas dopadł i jego. Choć część scen niebezpiecznie zahacza o rejony zarezerwowane dla "Szybkich i wściekłych", w których logika i realizm lądują poturbowane na L4, Jones to człowiek z krwi i kości. Do tego stary, co widać na ekranie. Mangold nakręcił film głównie z myślą o oddanych fanach starej trylogii, którzy znajdą tu morze fanserwisu.
-
Choć "Przebudzenie bestii" okazało się nie tak nadęte jak ostatnie "Transformersy" Michaela Baya, a co za tym idzie lżejsze i przyjemniejsze w odbiorze, zabrakło w nim wszystkiego po trochu.
-
Cudownie zrealizowany film, który z jednej strony mądrze gra na nostalgicznych nutach i szacunku dla materiału źródłowego, z drugiej - nie jest więźniem Nintendowej serii czy kalką produkcji Pixara. I chociaż to kino familijne z kliszową fabułą, trudno oprzeć się urokowi animowanego Grzybowego Królestwa. Pozycja obowiązkowa nawet dla niedzielnych fanów Mario.
-
Ni to japońska, ni to amerykańska sieczka totalna bez interesujących postaci, polotu czy potrzeby bycia dziełem zgodnym z pierwowzorem. Potrafi okazjonalnie zauroczyć choreografią, ale oglądanie dla niej całego filmu to masochizm. No ludzie kochani, który my mamy rok? 2005?
-
Sześć i pół tysiąca litrów sztucznej krwi zużytych na planie brzmi jak najlepsza reklama, ale czy wystarczy na rekomendację? Tak, bo to nie tylko sprawnie nakręcony horror gore - to również udany powrót kultowej serii, który nie podąża ślepo za kampową trylogią z minionego stulecia. "Przebudzenie" nie boi się zmian i ma pomysł na siebie, a gęsty klimat wyłącznie na tym zyskuje.
-
To jednocześnie kontynuacja i parodia "Drakuli" Brama Stokera, a przy tym komedia gore jak się patrzy. Zaskakująco brutalne sceny akcji przypominają montażem efekciarski teledysk, w którym wyrywanie kończyn ubarwiają rozmaitej maści gagi.
-
Okazuje się, że fantasy w wersji komediowej sprawdza się najlepiej. Polecam ten film wszystkim fanom i antyfanom, bo "Złodziejski honor" idealnie pokazuje, co w fantasy kochamy, i bezlitośnie punktuje, co nas w nim drażni. A obie te rzeczy robi w sposób wdzięczny i zabawny.
-
Świetna dynamika i wyborne aktorstwo z fantastyczną muzyką w tle. To jedna z tych historii, które nie miały prawa się wydarzyć. I właśnie to jest w niej piękne.
-
Zrobiony najniższym kosztem, bez krztyny wyobraźni i przy nieudolnym wykorzystaniu konwencji slashera. Ani to śmieszne, ani angażujące, a szkoda, bo potencjał był niemały.
-
Wydaje się, że "John Wick 4" - jako kolejna część uwielbianej serii - z miejsca staje się "klasyką współczesnego kina". Czy dało się go zrobić lepiej? Na pewno mogło być krócej, na pewno można było wyciąć gorsze sceny walki i zastanowić się nad sensem wprowadzania niektórych wątków czy postaci. Ale ostatecznie i tak wszyscy będą się dobrze bawić i prosić o więcej.
-
Gdyby w Jamesa Bonda wcielił się Statham, a jego przygody - podlane szczyptą angielskiego humoru - rządziłyby się logiką rodem z "Szybkich i wściekłych", otrzymalibyśmy właśnie ten film.
-
Nie jest to najgorszy z filmów o morderczej lalce, ale można było wycisnąć z tego pomysłu znacznie więcej. Przemoc została złagodzona, mięcha nie ma tu wcale, a scenariusz skacze po wątkach i biegnie na skróty. Mam nadzieję, że "dwójka", jeśli powstanie, okaże się odważniejsza, a twórcy docisną pedał gazu do podłogi.
-
Z jednej strony świetnie odmalowany portret rodzinny, z drugiej list miłosny o kinie i do kina. Bazująca na wątkach biograficznych opowieść o tym, jak w Spielbergu rodziła się pasja, której podporządkował całe swoje życie.
-
Ani zwięzłe, ani rozwinięte. Serial nie ma zielonego pojęcia, o czym chce opowiedzieć, i zamiast stanowić epicką opowiastkę o dzielnych wojownikach - coś, co mogłoby z dumą należeć do mitologii tego świata - jest jedynie kołysanką, przy której idzie zasnąć. Żal aktorów, zdjęć i czasu.
-
To film bazujący na wszystkim, co sprawiło, że zakochałem się w pierwszej odsłonie, a jednocześnie zupełnie od niej inny. Pomimo tego, że pomysł na tę część niespecjalnie mnie do siebie przekonał, obejrzałem ją z przyjemnością i pozostałem optymistą odnośnie do przyszłości serii.
-
Budżetowy slasher, któremu udało się wypłynąć na szerokie wody, poza krąg zainteresowanych tematem, choć jak na mój gust związany z nim rozgłos nie do końca jest zasłużony.
-
Wizualny fajerwerk, w którym scenariusz schodzi na dalszy plan, złożony na ołtarzu widowiskowości. Ale że identycznie było poprzednim razem, raczej nikt nie powinien czuć się oszukany. Jeśli jednak szukasz fabularnej głębi, mam dla ciebie złą wiadomość - totalnie pomyliły ci się seanse. Tu głęboki jest jedynie ocean.