-
Godzilla: Minus One opowiada o sile ludzkiej woli. Te filmy nigdy nie były o Godzilli, a o walce z nią. O przekuciu traumy w energię do działania. Są dowodem na to, jak wiele zła potrafi wyrządzić człowiek, ale też jak wiele jest w stanie zrobić, by je naprawić lub powstrzymać. To film o konflikcie z monstrum, który toczy każde z nas. Nieważne, czy potwór sięga pierwszego piętra czy kryje głowę w chmurach. My, z poziomu gruntu, musimy się z nim zmierzyć, bez względu na różnice skali.
-
ak jednak opowiadać subtelnie o tak trudnym, jednoznacznym moralnie temacie? Glazer nie próbuje wcale tworzyć zawoalowanej narracji, którą otworzy dopiero odpowiedni klucz interpretacyjny. Klucz tak naprawdę noszą w głowie wszyscy oglądający ten film. Każdy wie, jak zinterpretować strzały i krzyki zepchnięte do tła sound designu Strefy interesów, już od pierwszej sceny tworzące jeden z najbardziej przejmujących przykładów narracyjnej roli dźwięku we współczesnej kinematografii.
-
Bez wątpienia film robiono z wielką miłością członków ekipy, zarówno do pierwowzoru, jak i do projektu, nad którym pracowali. Niestety miłości tej nie udało się przelać na efekt finalny. Gdzieś między leniwie i nierównomiernie pociągniętymi wątkami fabularnymi, kryzysem tożsamości i mnóstwem potknięć Pięć Koszmarnych Nocy traci swój pazur. Nigdy jednak nie zapomina o swoim targecie, czyli o fanach. Tych czeka mnóstwo drobnych smaczków i easter eggów.
-
Doskonała adaptacja niesamowitej mangi, a zarazem produkcja, która może posłużyć jako uniwersalny tytuł do proponowania sceptycznie nastawionym wobec anime znajomym. I jeśli ani Pluto ani Monster Urasawy ich do tego gatunku nie przekonają, to chyba nic już nie będzie w stanie.
-
Chociaż trwa trzy i pół godziny, to każda minuta jest wykorzystana, co pozostawia poczucie obcowania z kolejnym wielkim dziełem mistrza.
-
Kino na wskroś autorskie, bezkompromisowe formalnie, konsekwentnie skonstruowane, stawiające widza nisko na liście priorytetów. Treści w nich zawarte należą do tych prostszych, brak w nich emocjonalnego wyczucia z Pora umierać.
-
Prowadząc rozmowy o najnowszym dziele Dumały, często stawiałem się w roli jego obrońcy. Jest to bowiem propozycja odważna, poniekąd drapieżna w podejściu do konwenansów. Fin del Mundo? jest wręcz antytezą podręcznikowego przykładu.
-
To bardzo szczodry dar - Miyazaki nie tylko odsłonił się bardziej niż kiedykolwiek i podzielił najbardziej osobistymi przemyśleniami na temat swojej twórczości, ale też wykorzystał do tego maksimum umiejętności i wyobraźni. Jako widzowie możemy podążyć za tym darem, w zachwycie i grozie szukając odpowiedzi na zagadki, które zadaje.
-
Nie mówcie, że nie ostrzegałem: dla wielu film Koreańczyka będzie z gruntu odrzucającym wyzwaniem, którego nieprzystępna forma oraz bunt przeciw konwencjonalnym trybom opowiadania zgotują test cierpliwości najwyższej próby. Warto jednak choć na chwilę porzucić odbiorcze przyzwyczajenia i oddać się medytacji bezruchu.
-
Rozumiem więc rozczarowanie niektórych widzów, którzy po czwartej odsłonie filmowej oczekiwali powtórki z rozrywki. Wciąż jest to jednak serial, który idealnie może posłużyć za rozrywkę w nieco chłodniejszy weekend. Nawet, jeśli w hotelu tym nie przebywa akurat John Wick.
-
Piękna, liryczna historia, która potrafi ukoić skołatane serca. Ma moc do ściągania ciężaru z pytania, którego widmo mogłoby nawiedzać przez całe życie.
-
Wciąż pozostaje jedną z płodniejszych rodzimych reżyserek, nader czułych i otwartych na drugiego człowieka, której twórczość może stanowić przytulny zakątek pełen bezpiecznego ciepła. A jednak ciężko nie ulec wrażeniu, że tym razem działa na niesprawnym autopilocie. Do znudzenia powtarza te same schematy, tematy i konwencjonalne wytrychy, gubiąc jednak wiarygodność, humanistyczne wyczucie oraz jakość artystycznego stempla.
-
Nie należy do seriali dobrych. Nie należy też do seriali słabych. Jest produkcją przeciętną, pełną potencjału, której z pewnością pomógłby lepszy scenarzysta.
-
Mimo wszystko netfliksowy Znachor pozostaje porządną produkcją, chociaż traci na braku autorskiego sznytu obecnego u poprzedników. Co prawda nie radzi sobie z egzekwowaniem narracyjnego napięcia, a po drodze pojawiają się potknięcia scenariuszowe, jednak większość z nich kamufluje świetny casting.
-
Trzymam też kciuki za Garetha Edwardsa. Miał już okazję zachwycić mnie swoimi filmami i jestem przekonany, że nadal potrafi to robić. Niestety Twórca to przykład spadku, obrazujący zarówno wady, jak i zalety reżyserii Brytyjczyka. Aspekt wizualny, światotwórstwo czy umiejętne zarządzanie niewielkim budżetem są wciąż na najwyższym poziomie. Z kolei jako dzieło fabularne film staje się kolejną kroplą w morzu science fiction.
-
To, co stanowi o sile filmu Larraína, jest jednocześnie jego słabością. Z uwagi na to, że mamy do czynienia z postaciami, które są dość obrzydliwe zarówno w wyznawanych przez siebie poglądach, jak i dokonanych czynach, ciężko jest przejąć się ich losami.
-
Życie nie jest oczywiste, tylko dziwne, pełne niespodzianek, zbiegów okoliczności, radosnych i tragicznych historii. Nie sądzę, by ktokolwiek w ostatnich latach pokazał to lepiej niż John Wilson i jego dobre rady.
-
Film zwyczajnie niepotrzebny - nikt o niego nie pytał, nikt go nie potrzebował, nikt nie miał na niego odpowiedniego pomysłu, a i tak powstał. Choć nie uważam pierwszej części historii za dzieło wybitne, nie da się ukryć, że zapisała się ona w polskiej kinematografii jako jeden z najważniejszych tytułów zeszłej dekady. Trudno życzyć i przewidywać drugiej części równie entuzjastycznego przyjęcia.
-
Maślona zabłysnął i pokazał, że jest w Polsce nadzieja nie tylko na kino gatunkowe zrobione umiejętnie, ale też na kino scenarzystów, którzy naprawdę mają coś do opowiedzenia.
-
Oglądając Lęk poczułem fizyczny ból, ponieważ ciało ma doskonałą pamięć do pewnych emocji. Trudno stwierdzić mi, jak oceniłbym seans bez tego osobistego doświadczenia. Wiem jednak, że można w nim zobaczyć samego siebie i absolutnie warto się z tym zmierzyć.
-
Jest więc to film przede wszystkim polityczny w tym sensie, że namawia nas i zaświadcza o wartości działania według ideałów współczucia, troski i solidarności. Jednocześnie przypominając, że człowieczeństwo jest również, a może przede wszystkim, naszym obowiązkiem.
-
W tym rozchichranym grajdole Horror Story umykają sprawy ważne i zasadnicze. Społeczna satyra okazała się niezbyt trafiona, a wygrał millenialski humor. Tak więc drugi z debiutów na Konkursie Głównym w tegorocznej Gdyni to niewypał, ale z potencjałem. Niestety niespełnionym..
-
Dawno nie wyszłam z sali kinowej w takiej euforii i poczuciu przeżycia katharsis.
-
Wspaniały debiut. Zapewne wyjedzie z Gdyni bez większych aplauzów, ale jest jednym z najlepszych filmów społeczno-politycznych ostatnich lat.
-
Jest nieco przesłodzony i nastawiony na wyciskanie łez. Całość ma w sobie jednak bardzo dużą dozę empatii, która wybrzmiewa dzięki dobremu castingowi. To kolejny przykład, że w rodzimym kinie familijnym, pomimo potknięć, zaczyna dziać się dobrze.
-
Cierpi na brak polotu i chęci do autentycznego zmierzenia się z podjętymi problemami.
-
Być może czasem należy zachować pewną symetrię - dbałość o rozpoczęte wątki, ich linearność i strukturę. Wtedy intryga nie okazałaby się rozczarowująca, a w towarzystwie wspaniałej warstwy wizualnej stworzyłaby naprawdę bardzo dobry film.
-
Jako kino akcji Freestyle radzi sobie dość dobrze i przywodzi na myśl filmy bracia Safdie, jednak w tym wszystkim brakuje emocjonalnej więzi z bohaterami. Bochniak po raz kolejny udowadnia, że samo serce nie wystarcza. żeby stworzyć dobre dzieło.
-
Czy Teściowie 2 to film lepszy od swojego poprzednika? Na to pytanie nie jestem w stanie jasno odpowiedzieć. Pewne jest natomiast, że jest to coś zupełnie innego, ale udało się zachować serce na odpowiednim miejscu. Różnice są w użytych środkach wyrazu, jednak postaci się nie zmieniły - zostały inteligentnie rozbudowane, dzięki czemu ukazały swoją ludzką stronę i stały się widzowi bliższe.
-
Właściwie zakończenie jest przewidywalne. A jednak do ostatniej chwili pozwala się łudzić, że okaże się zaskoczeniem. Finalne minuty filmu są przez to najsurowsze i najchłodniejsze z całej produkcji. Niemniej dodają obrazowi przyziemności i poczucia tymczasowości przedstawionej historii. W ten sposób Cicha dziewczyna staje się słodko-gorzka.
-
Diop z namysłem akcentuje ten paradoks, uzupełniając krytykę konserwatywnego sądownictwa feministycznym fokusem.
-
Gęste, boleśnie aktualne kino rozrywkowe, które doskonale operuje atrybutami gatunku, a jednocześnie chce opowiedzieć o istotnych tematach społecznych.
-
Niestety, długo wyczekiwany projekt, jakkolwiek oceniać jego czołobitne przedstawienie postaci Pileckiego, przez niesnaski produkcyjne okazał się całkowitym niewypałem, któremu trudno wróżyć dobre wyniki finansowe.
-
Kameralna, wciągająca historia, nadająca się zarówno dla wyjadaczy gatunku, jak i ostrożnych sceptyków.
-
Niepozornie wyglądający Vincent musi umrzeć to dzieło jednocześnie inteligentnie zabawne i pouczające. Nie zamienia się przy tym w ckliwą opowiastkę, rodząc sztampowe morały. Film prezentuje się warstwowo, a zastosowane przez Castanga chwyty sprawiają, że do jądra dokopujemy się bez wysiłku i niepostrzeżenie.
-
Smuci mnie jednak fakt, że obraz przejdzie raczej niezauważony, bo złożyło się na to zbyt wiele zewnętrznych czynników. Kino superbohaterskie ma już mocną zadyszkę, męczy i nudzi. Blue Beetle na pewno nie tchnie w ten nurt świeżej energii, ale nie przyczynia się również do pogorszenia jego stanu.
-
Festiwalowa sala kinowa, z którą oglądałem film, zanosiła się podczas seansu salwami śmiechu, co udowadnia, że film dobrze sprawdza się jako komedia - być może w tym momentach łaskawszym okiem dało się spojrzeć na niedoskonałości jego scenariusza. Sztuka zabijania dokonuje jednak czynu niewybaczalnego w swoim gatunku, jest kinem grozy, zupełnie pozbawionym grozy. Czyni go to horrorem-wydmuszką.
-
Australijczycy stworzyli horror, który niejednokrotnie mrozi krew w żyłach. Sceny opętań zarówno obrzydzają, jak i wzbudzają trwogę, pozostawiając na długo w głowie groteskowo umalowane twarze aktorów.
-
Gdybym miał narzucić na siebie metaforyczną opończę profesjonalizmu i zacząć gdybać o najlepszych seansach tego roku, to pewnie sięgnąłbym po kino oscarowe poprzedniego i nadchodzącego sezonu. Ale póki co, wyrzucam tę zakurzoną pelerynkę, aby wszem i wobec obwieścić, że kocham Setki bobrów. Nie pamiętam seansu, na którym śmiałbym się tak często i głośno, wraz z całą salą współentuzjastów.
-
Warto zaznaczyć, że Świat po pracy nie jest filmem złym, a zwyczajnie pełnym niewykorzystanego potencjału, zagubionym we własnej strukturze, ambicjach i zaskakująco krótkim metrażu. Mimo wszystko, jako próba zrozumienia i analizy późnokapitalistycznych związków między pracą, klasą, geografią i społeczeństwem, pozostaje dziełem potrzebnym.
-
Jules i Preston to szalenie kompleksowe postaci, ze skomplikowanymi rysami psychologicznymi, w których trudne sytuacje wyzwalają nieraz prymitywne impulsy. Napięcie w filmie budują podejmowane przez nich decyzje, w konsekwencji których mogą zostać odkryte wszystkie możliwe karty.
-
Jest to więc film, który godzi ze sobą kino gatunkowe z dokumentem, precyzję w realizacji tematu z otwartością na interpretacje. Finał okazuje się nie mniej ambiwalentny. Raczej rodzi pytania, niż gwarantuje odpowiedzi. W świecie, gdzie panuje przymus posiadania opinii na każdy temat, Reality udowadnia, że prawda czasami jest gdzieś pomiędzy.